W połowie listopada 2022 r. Ministerstwo Sprawiedliwości oficjalnie zareagowało na publikacje Onetu o warszawskim syndyku Krzysztofie Gołąbiu.
Jak pisaliśmy, ten bardzo aktywny syndyk, przy biernej postawie sądów, od lat ma doprowadzać do rozpaczy kolejne firmy. Ich właściciele zarzucają mu, że może być powiązany z politykami i sędziami, dzięki czemu do prowadzenia dostaje „tłuste” upadłości wielkich spółek i spółdzielni. Potem z ich olbrzymiego majątku, zamiast spłacać wierzycieli, ma zaspokajać potrzeby swoje i armii prawników, w tym byłych warszawskich sędziów, których zatrudnia.
Na przykład Gołąb zleca różnym biegłym wiele opracowań, za które płacą upadające firmy. Albo kolejnym upadającym firmom i spółdzielniom wynajmuje po 10 m kw w swojej kancelarii. Oficjalnie na przechowywanie dokumentów. Co miesiąc, z takiego wynajmu, ma łatwy zarobek, mimo że w siedzibach upadających podmiotów jest sporo wolnych pomieszczeń.
Na Krzysztofa Gołąba składane były do CBA, prokuratury, sądów oraz resortu sprawiedliwości doniesienia o możliwości popełnienie przestępstwa, oraz skargi na jego działalność. Sprawy były umarzane.
Dodatkowo własne postępowanie nadzorcze w sprawie syndyka wszczęło Ministerstwo Sprawiedliwości, a Sąd Apelacyjny w Warszawie ma przyjrzeć się pracy sędziów-komisarzy, którzy latami akceptowali zastanawiające wydatki syndyka Gołąba.
Co wynika z tych — na pierwszy rzut oka — szeroko zakrojonych działań?
1. Szumne zapowiedzi i pozorowane ruchy
Pół roku temu, po publikacjach w Onecie, zapowiedzi były szumne. Nadzorujący syndyków wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł z Solidarnej Polski, w rozmowie z Onetem przekonywał, że sprawa do złudzenia przypomina głośną tzw. aferę reprywatyzacyjną.
– Afery reprywatyzacyjnej nie byłoby, gdyby nie sędziowie. I tak samo, i tutaj ostateczne decyzje podejmowane są przez sędziów, i to sędziowie je akceptują. Poza tym obie sprawy łączą ogromne krzywdy ludzkie i zasięg — przekonywał minister Warchoł, który obiecał, że wysłucha wszystkich przedsiębiorców i osób mających zastrzeżenia do pracy syndyka Krzysztofa Gołąba.
Jednak do obiecanego spotkania nie dochodziło, a skarg na opieszałe działanie śledczych i na mało czytelną działalność syndyka Gołąba przybywało. Odzewu nie było. Dopiero po interwencji Onetu, do której doszło na początku marca, coś drgnęło.
2. SMS do wiceministra Warchoła
6 marca napisaliśmy SMS-a do wiceministra Warchoła, w którym wyraziliśmy nasz niepokój związany z powolnymi działaniami ministerstwa i prokuratury. W naszej krótkiej korespondencji napisaliśmy m.in., że mimo publicznie złożonych obietnic nie doszło ani do spotkania z zawiadamiającymi, ani resort nie zaproponował żadnych zmian legislacyjnych w prawie upadłościowych.
Ponadto przekazaliśmy, że w ocenie zawiadamiających, śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Okręgową Warszawa-Praga zmierza do umorzenia bez przesłuchania ani jednego kluczowego świadka.
Zwróciliśmy także uwagę na audyt zlecony przez ministerstwo sprawiedliwości w kancelarii syndyka. Audyt jest nadzorowany przez pracownika resortu — sędziego Grzegorza Kistera. On już pod koniec grudnia, gdy audyt dopiero się zaczynał, dowodził w piśmie do prokuratury, że „brak jest podstaw do jednoznacznej oceny”, że doradca restrukturyzacyjny Krzysztof Gołąb dopuścił się uporczywego lub rażącego naruszenia prawa. Do wątku sędziego Kistera za chwilę wrócimy.
Po naszej interwencji w połowie marca urzędnicy zorganizowali w ministerstwie spotkanie wiceministra Warchoła z osobami, które czują się pokrzywdzone działaniami syndyka Gołąba.
Trudno to jednak nazwać poważnym spotkaniem, gdyż polityk znalazł jedynie ok. 30 min na rozmowę z osobami, które od lat walczą bezskutecznie z syndykami i ich kontrowersyjnymi działaniami oraz narażają się na prywatne procesy karne i cywilne.
Uczestniczką tamtego spotkania z wiceministrem była m.in. Małgorzata Boszko, prezes wielkiej warszawskiej spółdzielni mieszkaniowej. Powiedziała Onetowi, że była zaniepokojona prośbą o wskazanie zarzutów do syndyka Gołąba, bo przecież od lat są one znane ministerstwu. Ubolewa, że nie miała szansy przedstawić ważnych wątków, w tym przyszłej odpowiedzialności finansowej Skarbu Państwa, czyli podatników, za działania sądu i syndyka.
— Być może kolejne spotkanie będzie bardziej merytoryczne — mówi prezes Boszko.
Jak ministerstwo tłumaczy się ze swoich działań?
Mimo przesłanych obszernych pytań oraz prośby o nasze spotkanie z wiceministrem Marcinem Warchołem, do chwili publikacji nie uzyskaliśmy odpowiedzi z ministerstwa.
3. Obiektywizm naczelnika Kistera
Zastrzeżenia osób, które czują się pokrzywdzone przez syndyka Gołąba, budzi m.in. pracownik resortu sprawiedliwości nadzorujący przebieg wizytacji w jego kancelarii. Chodzi o wspomnianego już sędziego Grzegorza Kistera, naczelnika Wydziału Nadzoru nad Doradcami Restrukturyzacyjnymi w MS, który przed laty orzekał w sądzie upadłościowym w Lublinie.
Jak wynika z pism składanych na biurko wiceministra Warchoła, mogą istnieć powody do uzasadnionej wątpliwości co do bezstronności sędziego. Mogą one podważać obiektywizm i neutralność sędziego Kistera w związku z wizytacją u syndyka Gołąba oraz postawić publicznie pytanie o rzetelność wszystkich innych kontroli i audytów u innych syndyków oraz doradców restrukturyzacyjnych.
Jeden z przedsiębiorców pyta, czy prawdą jest, że sędzia Grzegorz Kister od lat zna się z syndykiem Gołąbem oraz czy pośredniczył w nabyciu przez jego brata — majętnego biznesmena — maszyn od upadłej firmy Stolarka Wołomin? Jej syndykiem był właśnie Krzysztof Gołąb. Na razie dociekliwy przedsiębiorca dostał pismo, że szczegółową odpowiedź dostanie do końca kwietnia.
Onet sprawdził wątek naczelnika Kistera. Niepokojące sygnały płyną z pozyskanych przez nas informacji, których obiektywizm i wiarygodność nie budziły wątpliwości. Są związane z głośną historią aresztowanego warszawskiego syndyka Tomasza S. Pisały o nim media niemal w całym kraju.
Tomasz S. był wiceprezesem giełdowej spółki PMPG Polskie Media, wydającej „Wprost” i „Do Rzeczy”. Jednocześnie uchodził za syndyka o szerokich kontaktach, którego sądy w różnych miastach wyznaczały na różne funkcje w sprawach upadłościowych.
Po zatrzymaniu w maju 2015 r., które odbyło się na polecenie prokuratury w Lublinie, Tomasz S. nie przyznał się do winy. Potem jednak, w kolejnym śledztwie — prowadzonym tym razem we Wrocławiu — zaczął przyznawać się do nowych zarzutów.
Jak ujawnił w niedawnej publikacji „Puls Biznesu”, Tomasz S. w tym drugim śledztwie, w związku z prowadzonymi kiedyś upadłościami, został oskarżony o kierowanie w latach 2011-15 zorganizowaną grupą przestępczą. A także o nadużycie uprawnień, niegospodarność, poświadczanie nieprawdy i używanie dokumentów poświadczających nieprawdę, pranie i przywłaszczanie pieniędzy, oszustwa podatkowe i wystawianie nierzetelnych faktur.
W tym właśnie kolejnym śledztwie, jak pisze gazeta, Tomasz S. poszedł na współpracę ze śledczymi i chce zostać tzw. małym świadkiem koronnym.
Onet dotarł do części zeznań syndyka Tomasza S. Z ich lektury wyłania się niezdrowy obraz wymiaru sprawiedliwości, syndyków i nadzorujących ich sądów.
4. Oskarżony syndyk donosi na innych prawników
47-letni Tomasz S., mimo kilku obietnic, nie spotkał się z dziennikarzami Onetu. Wiemy jednak, co ma do powiedzenia — właśnie dzięki dokumentom oraz relacjom jego znajomych.
Po zatrzymaniu w 2015 r. najpierw utrzymywał, że padł ofiarą zemsty. Podkreślał, że nie tylko był syndykiem, ale jako prawnik pracował dla spółki wydającej tygodniki krytycznie piszące o rządzie PO-PSL. Twierdził, że został zatrzymany za konkretne artykuły.
Ze łzami w oczach opowiadał, że po aferze zegarkowej związanej z ministrem Sławomirem Nowakiem spółki Skarbu Państwa odwracały się od „Wprost”, poza tym osobiście odczuł, że zaczął być gorzej traktowany.
Nawiązał też do słynnej afery podsłuchowej, w której nagrano znanych polityków, biznesmenów oraz ówczesnego szefa CBA Pawła Wojtunika.
Nieznane nagrania kelnerów. Tykająca bomba dla polityków i biznesmenów
„W okolicach 2014— 2015 zaczepił mnie w Warszawie człowiek, który machnął mi przed oczyma legitymacją CBA. Chciał rozmawiać na temat taśm Wojtunika. Powiedział, że są w stanie zapłacić, żeby taśma „starego” się nie ukazała. Były naciski na mnie i Michała Lisieckiego, inne osoby groziły mi, że CBA się mną zajmie” — opowiadał śledczym Tomasz S. po swoim zatrzymaniu.
Dodał, że w 2015 r., krótko po opublikowaniu taśmy Wojtunika z restauracji „Sowa i Przyjaciele”, został zatrzymany przez CBA. Widział w tym związek przyczynowo-skutkowy.
Podczas kolejnych przesłuchań — czasami w charakterze podejrzanego, czasami w charakterze świadka — miał zacząć współpracę ze śledczymi.
Twierdził, że wie o rozmaitych układach innych syndyków oraz sędziów od upadłości. Sporo miejsca poświęcił domniemanym relacjom syndyka Krzysztofa Gołąba z sędzią z Lublina Grzegorzem Kisterem, który teraz, z ramienia Ministerstwa Sprawiedliwości, ma wyjaśniać liczne zastrzeżenia pod adresem Gołąba.
Opowiadał m.in. o upadłości Stolarki Wołomin. Wiedzę na ten temat miał uzyskać od swojego znajomego z Warszawy Tomasza Górczaka.
Kim był Górczak? W internecie nadal można znaleźć link do jego firmy. Prowadził działalność konsultingową, był wykładowcą od zarządzania, zajmował się wyceną upadających firm, organizował szkolenia dla sędziów i prawników. Bez wątpienia miał więc szerokie znajomości, m.in. wśród sędziów.
Nasze źródła dodają, że Górczak niczego już nie potwierdzi i niczemu nie zaprzeczy, bo od kilku lat nie żyje.
Z zeznań oskarżonego syndyka Tomasza S.: „Wiem od Górczaka, że sędzia Grzegorz Kister pytał go, czy zna syndyka Gołębia [błąd w stenogramie – red.], syndyka w Stolarce. Brat sędziego — Dariusz — był zainteresowany nabyciem linii produkcyjnej ze Stolarki Wołomin. Wiem, że maszyny sprzedano i Górczak mówił, że za tę pomoc dostanie pieniądze od firmy Aluron [należącej m.in. do brata sędziego]”.
„Potem spotkałem się sam na sam z Górczakiem. Pokazał mi dwie faktury o tym samym numerze, dacie, różniły się tylko kwotami, powiedział, że te faktury mają związek ze Stolarką Wołomin. Górczak mówił, że spotykał się z Gołębiem i załatwiana była sprzedaż linii produkcyjnych. Górczak mówił, że Dariusz Kister [brat sędziego] zniszczył jedną fakturę, wybierając niższą kwotę. Widziałem te faktury wystawione na firmę Kistera — Aluron, a wystawcą był podmiot Extom Consulting Tomasz Górczak”.
Oskarżony syndyk Tomasz S. dodawał, że od biegłego Górczaka dowiedział się także, że sędzia Kister prosił go o pomoc w kontaktach z pewnym sędzią z Katowic w kontekście załatwienia zakupu ośrodka w Morsku pod Zawierciem. Ośrodkiem miał być ponoć zainteresowany wspomniany już brat sędziego oraz jego wspólnik z firmy Aluron.
Syndyk Tomasz S. zeznawał ponadto, że sędzia Kister również jego prosił o spotkanie ze swoim bratem Dariuszem. Syndyk miał wyjaśnić bratu sędziego „kilka kwestii merytorycznych z postępowania upadłościowego, gdzie oni byli wierzycielami podmiotu będącego w upadłości”. Zatrzymany Tomasz S. mówił, że spotkał się z bratem sędziego w galerii handlowej w Warszawie.
5. Dwaj bracia Kister
Weryfikując zeznania upadłego syndyka Tomasza S., który potem, w obliczu kolejnej sprawy karnej poszedł na współpracę z organami ścigania, wystąpiliśmy do sądu w Warszawie o akta upadłości Stolarki Wołomin.
Niegdyś był to jeden z największych producentów okien w Polsce. Prowadził transakcje m.in. z firmą Aluron z Zawiercia, kupował od niej komponenty do wytwarzania okien.
Z akt sądowych wiadomo, że syndykiem masy upadłościowej Stolarki Wołomin był Krzysztof Gołąb, którego nadzorował sędzia-komisarz Sławomir B. Dziś sędzia B. jest bezskutecznie poszukiwany międzynarodowym listem gończym m.in. pod zarzutem korupcji. Choć według docierających do Onetu informacji, bardzo możliwe, że Sławomir B. ukrywa się pod Warszawą. Udało nam się nawet dodzwonić do jego żony. Odmówiła rozmowy z nami.
Taka jest prawda o sądach upadłościowych. Rozmowa z sędzią z Poznania
W aktach Stolarki Wołomin znaleźliśmy kolejne mało zrozumiałe informacje. Wskazują, że mniej więcej rok przed ogłoszeniem upadłości obejmującą likwidację majątku, Stolarka, na tle rozliczeń z Aluronem, zgodziła się dodatkowo zawrzeć notarialną umowę. Chodziło o przeniesienie własności rzeczy ruchomych, a przedmiotem zabezpieczenia tej umowy były maszyny Stolarki. Wyceniono je wtedy na łączną wartość około 500 tys. zł.
Jednak już po roku, w trakcie upadłości likwidacyjnej Stolarki Wołomin, wartość maszyn z 500 tys. zł istotnie się zmniejszyła. Tak uznał biegły powołany przez syndyka Gołąba, wskazując, że wyceniane są trzy maszyny warte zaledwie kilkanaście tysięcy zł. Zostały potem przekazane Aluronowi w ramach zaspokojenia jednego z jego roszczeń wobec Stolarki.
Choć sędzia Kister milczy, to porozmawiał z nami jego brat, czyli Dariusz Kister z firmy Aluron. W luźnej telefonicznej rozmowie opowiadał, że jego firma dostarczała do Stolarki Wołomin komponenty do produkcji okien. Gdy firma z Wołomina upadała, Aluron postanowił odzyskać swoje pieniądze.
Dariusz Kister argumentował, że domagali się łącznie ponad 1 mln zł, ale odzyskali niewiele. Wyliczał, że udało się na poczet tych wierzytelności wziąć jedynie trzy maszyny ze Stolarki. Jedną z nich, jak twierdzi, udało się szybko sprzedać za 50-60 tys. zł. Dwie inne, leciwe, nie interesowały nawet psa z kulawą nogą i nadal stoją w Aluronie. W razie czego może przesłać ich zdjęcia.
Brat sędziego zapewniał nas również, że nie zna ani syndyka Gołąba, który zajmował się Stolarką Wołomin, ani zatrzymanego syndyka Tomasza S., który opowiadał śledczym o osobistym spotkaniu z Dariuszem Kisterem.
Brat sędziego przyznał jedynie, że kojarzy z nazwiska Tomasza Górczaka. Czyli i biegłego od wycen, i znajomego sędziów, który – jak wynika z zeznań zatrzymanego syndyka – pilotował wydobycie ze Stolarki Wołomin maszyn dla spółki brata sędziego. W przypadku Górczaka Dariusz Kister przypomniał sobie, że taki człowiek faktycznie dla niego pracował, ale przy innej upadłości. Teraz, po dobrych kilku latach, całkiem nieźle pamięta też, że zapłacił Górczakowi dwie faktury za doradztwo, a każda opiewała na kwotę 2 tys. zł.
Czy przez Tomasza Górczaka zamierzał dotrzeć do sędziego z Katowic, by razem ze wspólnikiem nabyć ośrodek w Morsku pod Zawierciem? Dariusz Kister stwierdził, że to kolejne bzdury. On nie chciał nabyć Morska. Jedynie jego wspólnik kupił sobie tam kawałek stoku narciarskiego, licząc na więcej, co po czasie okazało się kiepskim pomysłem.
Dariusz Kister nie chciał autoryzować swoich wypowiedzi, nie chciał też podać e-maila. Zapewniał, że może wypowiedzieć się oficjalnie, jeśli na przykład zapyta go o to prokurator. W końcu jednak podał nam e-mail, tyle że na kolejne pytania już nie odpowiedział.
6. Płatne wykłady sędziego Kistera
Wróćmy do sędziego Grzegorza Kistera. Zanim został wysokim rangą pracownikiem Ministerstwa Sprawiedliwości, przez lata był przewodniczącym wydziału upadłościowego sądu w Lublinie.
Wiemy, z wiarygodnych źródeł, że interesowała się nim prokuratura w Siedlcach. Dlaczego właśnie ona?
Gdy w 2015 r. doszło do zatrzymania syndyka Tomasza S., w materiałach śledztwa w Lublinie pojawiły się również wątki dotyczące sędziego Kistera, przewodniczącego wydziału upadłościowego miejscowego sądu. Śledczy uznali więc, że sprawę trzeba przekazać do innego miasta. Właśnie do Siedlec.
Afera hejterska w Ministerstwie Sprawiedliwości
W Siedlcach prokuratorzy sprawdzali, na czym polegała znajomość sędziego Kistera z zatrzymanym syndykiem Tomaszem S. oraz z biegłym od wycen Tomaszem Górczakiem.
W dwóch wątkach śledztwa prokuratura stwierdziła, że nie ma żadnych zastrzeżeń do pracy sędziego Kistera. Jako szef wydziału upadłościowego nie czerpał żadnych korzyści za wyznaczanie Tomasza S. na zarządcę upadających firm z okręgu lubelskiego. Poza tym dobrze nadzorował jego poczynania, weryfikował wydatki podejrzanego syndyka.
Jednak był i trzeci wątek — odpłatne wykłady dla prawników, które dzięki Górczakowi miał prowadzić sędzia Kister. Prokuratura w Siedlcach zaczęła weryfikować jedną z hipotez, czy zlecanie sędziemu wykładów było ukrytą łapówki. Opierała się m.in. na zeznaniach samych zainteresowanych: na twierdzeniach syndyka Tomasza S. i biegłego Tomasza Górczaka oraz na zabezpieczonych e-mailach pomiędzy głównymi bohaterami tego wątku.
Syndyk Tomasz S., jeszcze wtedy nieidący na współpracę z prokuraturą, bronił sędziego Kistera. Podobnie jak Tomasz Górczak. Obaj opowiadali, że to normalna praktyka, że sędzia Kister prowadził wykłady dla różnych prawników, że nie było tu drugiego dna.
Nieco inne światło na sprawę rzucały jednak e-maile — śledczy znaleźli je w komputerze syndyka Tomasza S. po jego zatrzymaniu w maju 2015 r.
Okazało się, że Górczak zapewniał syndyka Tomasza S., że będzie wpływał na sędziego Kistera, aby dał mu dobre upadłości, np. ciekawego dewelopera. Górczak pisał też, że sędzia Kister dopomina się o kolejne zajęcia na kursie. Z e-maili wiadomo również, że Górczak z wyprzedzeniem informował syndyka S., jaką upadłość dostanie.
W październiku 2008 r. informował go, że S. co prawda jeszcze o tym nie wie, ale dostanie do prowadzenia upadłość zakładów mięsnych w Końskowoli na Lubelszczyźnie. I ponad miesiąc później sędzia Kister wyznaczył Tomasza S. na syndyka w tej właśnie upadłości. Przypadek?
Prokuratura skomentowała to tak: pomiędzy bohaterami śledztwa dochodziło do uzgadniania orzeczeń poza salą sądową, to jednak nie jest przestępstwo. Co najwyżej to kwestia uchybienia godności sędziego, to jednak już się przedawniło.
Sędziowie komentują wcześniejsze teksty o aferze upadłościowej
Prokuratura miała też e-maile pomiędzy Tomaszem Górczakiem, a sędzią Kisterem. Wynikało z nich, że Górczak przesyłał sędziemu programy szkoleń i obiecywał kolejne płatne wykłady, licząc w zamian na zlecenia mu wycen majątku jednej z upadających firm.
Z kolei sędzia wyjaśniał Górczakowi, że musiał z jednej upadłości odwołać ich wspólnego znajomego — syndyka Tomasza S. — bo miał naciski. Sędzia dodawał, że wkrótce będzie miał kolejne duże upadłości i jedną z nich chciałby dać, ale ma naciski co do obsady.
Z kolejnych e-maili sędziego Kistera, w ocenie prokuratury, wynikało, że podtrzymywał w Górczaku nadzieję na otrzymanie kolejnych wycen, a przez syndyka Tomasza S. kolejnych upadłości.
Z ustaleń śledztwa wynikało ponadto, że biegły Górczak tak często przyjeżdżał do sędziego Kistera do sądu w Lublinie, że spowodowało to zainteresowanie innych pracowników. W efekcie sędzia Kister prosił biegłego Górczaka o zaniechanie wizyt w sądach i spotkania w innym miejscu.
Prokuratura w Siedlcach uznała, że trudno jednoznacznie ocenić intencje sędziego. Nie wezwała go na przesłuchanie ani w charakterze świadka, ani w charakterze podejrzanego.
Prokuratura uznała, że brakuje jej mocnych dowodów na postawienie sędziemu zarzutów. Nie można bowiem kategorycznie stwierdzić, że możliwość uzyskania dodatkowych pieniędzy za wykłady miała wpływ na decyzje służbowe sędziego Kistera.
Po umorzeniu sprawy w Siedlcach, w obliczu nowych kłopotów, syndyk Tomasz S. poszedł na współpracę z prokuraturą. Zmienił front. Twierdził na przykład, że wie o kontrowersyjnych działaniach sędziego Kistera w kontekście upadłości rozlewni soków w Milejowie w woj. lubelskim. Sprawę rozlewni soków wyjaśniała prokuratura w Lublinie, chodziło m.in. o rzekomą korupcję.
Agnieszka Kępka, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie, przekazała Onetowi, że sprawa upadłości i wyprzedaży majątku rozlewni soków dotyczyła czterech wątków. Wszystkie zostały umorzone w kwietniu 2019 r.
„Niestety, nie mogę podać panu informacji dotyczących nazwisk pojawiających się w aktach tego postępowania, jak również przekazać skanu decyzji. Nikt w tej sprawie nie miał statusu osoby podejrzanej” — przekazała Agnieszka Kępka.
Sędzia Kister, którego zapytaliśmy o różne wątki, nie odpowiedział na nasze pytania.
Zapytaliśmy również ministerstwo sprawiedliwości, czy pojawiające się informacje o sędzim Kisterze, nie są wystarczającą przesłanką, aby — z racji na przejrzystość — naczelnik Kister został odsunięty od nadzoru nad opisywanymi przez nas sprawami? Odpowiedzi ze strony ministerstwa i wiceministra Warchoła także nie otrzymaliśmy.
7. „Partnerki sędziów dostały pracę w ARiMR”
W innych wątkach przesłuchań zatrzymany syndyk Tomasz S. poruszał wątek swojego kolegi po fachu, czyli syndyka Gołąba. Nie ukrywał, że ma do niego sporo zastrzeżeń i są w konflikcie.
Przekonywał, że dzięki pewnemu sędziemu z Warszawy, który potem znalazł zatrudnienia u Gołąba jako radca prawny, syndyk ten dostawał „najlepsze upadłości, gdzie był duży majątek i duże koszty prowadzenia czynności”. Tzw. tłuste upadłości mieli także dostawać inni syndycy związani towarzysko z Gołąbem. Jego zdaniem przydzielanie syndyków do konkretnych spraw często było „ustawką”, bo np. starszy stażem sędzia polecał początkującemu sędziemu powołanie konkretnego syndyka, w efekcie więc niezależność i niezawisłość sędziowska były fikcją.
Syndyk Tomasz S. twierdził również, że żony dwóch warszawskich sędziów od upadłości, dzięki mającemu kontakty w PSL Gołąbowi, dostały pracę w ARiMR. Stwierdził, że to, że żony sędziów dostały tam pracę w zamian za przydzielenie Gołąbowi upadłości, „było tajemnicą poliszynela” i „wzajemną grą przysług”.
Podawał też przykłady konkretnych upadłości dużych spółek, gdzie jego zdaniem syndyk Gołąb stawał po dwóch stronach barykady i wchodził w konflikt interesu. Gołąb miał na przykład reprezentować dłużników jakiejś firmy, a potem jako syndyk prowadzić upadłość tego podmiotu.
8. Śledczy stosują uniki ws. zeznań syndyka
O zeznania Tomasza S., nie tylko w kontekście Stolarki Wołomin, zapytaliśmy również Prokuraturę Krajową. Czy śledczy zbadali rozmaite wątki, także te, w których Tomasz S. opisał mechanizm zatrudniania żon sędziów sądu upadłościowego w Warszawie w agencjach rolnych dzięki domniemanym wpływom syndyka Gołąba?
W przesłanej odpowiedzi Prokuratura Krajowa nie odniosła się w zasadzie do tych kwestii. Poinformowała nas, że prowadzone było postępowania dotyczące „działalności zorganizowanej grupy przestępczej skupionej wokół osoby syndyka (zarządcy) Tomasza S.” oraz że „w toku prowadzonego śledztwa zgromadzono materiał dowodowy potwierdzający korupcyjną działalność sędziego sądu upadłościowego Sławomira B.”.
W sprawie skierowano dwa akty oskarżenia — łącznie przeciwko 31 osobom, w tym Tomaszowi S.
9. Mozolne śledztwo i parasol ochronny
Przyjrzeliśmy się także działaniom Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, która na polecenie Prokuratury Krajowej objęła postępowaniem przygotowawczym działalność syndyka Krzysztofa Gołąba.
Dlaczego śledztwo dotyczy działalności tylko jednego syndyka, choć w publikacjach Onetu opisaliśmy wcześniej podobny sposób działania także innych znanych w całym kraju doradców restrukturyzacyjnych: Lechosława Kochańskiego — będącego syndykiem m.in. SKOK Wołomin i Tycjana Saltarskiego — syndyka m.in. Kieleckich Kopalni Surowców Mineralnych, którego postępowanie upadłościowe objęte było nadzorem na wniosek samego ministra Zbigniewa Ziobro? Na to pytania śledczy odpowiadają tak:
„Śledztwo […] dotyczy postępowań upadłościowych prowadzonych przez jednego syndyka, zgodnie z poleceniem Prokuratury Krajowej. W ramach prowadzonego w tej sprawie śledztwa ocenie zostaną poddane zachowania wszystkich osób mających związek z postępowaniami upadłościowymi prowadzonymi przez tego syndyka” — czytamy w odpowiedzi.
„Ze względu na dobro śledztwa nie można ujawnić konkretnego zakresu poszczególnych wątków ani wykonywanych czynności. W szczególności dotyczy to ewentualnie prowadzonych czynności operacyjnych, które podlegają ochronie informacji niejawnych” — czytamy w korespondencji.
Ponadto z naszych ustaleń wynika, że przez blisko sześć miesięcy, kiedy śledztwo to jest prowadzone przez prokuratora Pawła Łapińskiego, oprócz zbierania akt spraw niewiele się wydarzyło.
Prokurator ani nie powołał biegłych, ani nie przesłuchał kluczowych poszkodowanych, choć znalazł czas na nieformalne kilkugodzinne spotkanie, podczas którego miał wypytywać m.in. o kolejne planowane publikacje Onetu.
Gdy zapytaliśmy o te nieformalne rozmowy, usłyszeliśmy od prokuratury, że „w ramach śledztwa są wykonywane czynności procesowe z udziałem świadków. Kolejność przesłuchiwania świadków w poszczególnych sprawach może zależeć od wielu czynników, w tym od przyjętej przez prokuratora prowadzącego taktyki prowadzenia czynności procesowych”.
Wątpliwości co do intencji prokuratury potęguje fakt, że nie powoła biegłych z zakresu prawa upadłościowego i restrukturyzacyjnego. Prokuratura najpierw przekonywała nas, że nie ma potrzeby powołania takich fachowców. Gdy wyraziliśmy wątpliwość, śledczy złagodzili stanowisko, twierdząc, że ostateczna decyzja w sprawie biegłych zapadnie po zgromadzeniu materiału dowodowego.
10. Tajemniczy audyt za milion złotych
Po październikowej publikacji Onetu rozpoczęło się nie tylko śledztwo prokuratury. Pod kontrolą ministerstwa rozpoczęła się również wizytacja w kancelarii syndyka Krzysztofa Gołąba.
Kilkukrotnie zadawaliśmy ministerstwu pytania o jej przebieg oraz zlecony firmie zewnętrznej audyt finansowo-księgowy. W jego trakcie badana ma być dokumentacja dotycząca 75 postępowań z udziałem syndyka Gołąba, w tym 49 będących w toku i 26 już zakończonych.
Audyt — według urzędników resortu — ma kosztować aż 1 mln zł. Informacja o tym, kto go przeprowadza, z nieznanych nam przyczyn pozostaje tajemnicą. Ta informacja jest jednak kluczowa. Jak czytamy w jednym z dokumentów resortu, wnioski i decyzje Służby Nadzoru, w tym o ewentualnym zawieszeniu licencji syndykowi Gołębiowi, mają zależeń właśnie od pisemnego raportu firmy prowadzącej audyt.
11. Nad syndykami stoją sędziowie
Trwają również czynności nadzorcze nad sędziami warszawskiego sądu upadłościowego. To oni nadzorowali przez lata kontrowersyjne działania syndyka Gołębia, a część z nich, po odejściu z sądu, znalazło u niego pracę.
Po naszych publikacjach Ministerstwo Sprawiedliwości zwróciło się do Prezesa Sądu Apelacyjnego w Warszawie Piotra Schaba o pełną informację dotyczącą działalności sędziów komisarzy w sprawach, których syndykiem był Krzysztof Gołąb. Jak wówczas usłyszeliśmy, przygotowanie informacji w tym zakresie wymaga gigantycznej pracy i analizy akt postępowań o objętości ok. 2 tys. tomów.
Po upływie blisko pół roku zapytaliśmy sąd o wyniki wewnętrznego „nadzoru”. W odpowiedzi czytamy, że „w ramach wewnętrznego nadzoru […] poddano badaniu przez wyznaczonego sędziego Sądu Apelacyjnego Annę Hrycaj przede wszystkim akta spraw zakończonych z udziałem syndyka Krzysztofa Gołębia. Sprawa obecnie po przeprowadzonym badaniu jest przedmiotem gruntownych analiz kierownictwa Sądu Apelacyjnego w Warszawie”. Ich zakończenie powinno nastąpić do połowy kwietnia.
Gdy przekazaliśmy tę informację osobom, które czują się pokrzywdzone przez syndyków, usłyszeliśmy o ich poważnych zastrzeżeniach dotyczących sędzi Anny Hrycaj.
Niedawno, decyzją ministra Ziobro, otrzymała delegację z Sądu Okręgowego do Sądu Apelacyjnego. Na różne jej działanie były kierowane skargi do Ministerstwa Sprawiedliwości. Ze skarg wynika, że sędzia Hrycaj, będąca jednym z autorów nowelizacji prawa upadłościowego, sprawowała jako wizytator nadzór nad postępowaniem upadłościowym Śródmiejskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Jak czytamy w jednym z pism złożonych do ministra sprawiedliwości „nadzór sędziego A. Hrycaj był iluzoryczny, w istocie sędzia była stronnicza i faworyzowała syndyka K. Gołąba”.
W innym miejscu czytamy, że sędzia Hrycaj sporządziła „analizę prawną przepisów prawa”, pomijając kwestie „niewygodne” dla syndyka, który dokument ten opublikował na stronie internetowej i powoływał się na niego, wskazując na obowiązującą wykładnię prawa. Spółdzielnia zarzucała sędzi Hrycaj, że „przyzwoliła na wprowadzenie przez syndyka K. Gołąba własnych zasad rozliczania przychodów i kosztów „.
Nasze źródła podkreślają, że gdyby teraz wszystkie kontrole, śledztwa i audyty potwierdziły wielkie nieprawidłowości w upadłościach, ministerstwo i sędziowie sami strzeliliby sobie w kolano. Okazałoby się bowiem, że przez lata sprawowali iluzoryczny nadzór nad syndykami i nad sprawami, które dotyczą gigantycznych pieniędzy.
12. Syndyk dalej pracuje i pozywa dziennikarzy
Gdy przed rokiem zaczynaliśmy nasze dziennikarskie śledztwo w sprawie syndyków, wiele osób, które w procesie upadłościowym natrafiły na Krzysztofa Gołąba, przestrzegały nas, że ma parasol ochronny nad sobą. Ponadto — jak twierdzili nasi rozmówcy — sędziowie niemal zawsze idą mu na rękę i często przydzielają mu tzw. tłuste upadłości. Część z nich potem dostaje u niego pracę. Przestrzegano nas, że Gołąb nam nie odpuści. Te słowa okazały się prorocze.
Po naszych publikacjach wystąpił przeciwko dziennikarzom Onetu z sądowym pozwem, liczącym blisko tysiąc stron. Domaga się przeprosin i pieniędzy w kwocie pół miliona złotych na cel społeczny. Zatrudnił w tym celu jedną ze znanych warszawskich kancelarii: „Lach, Janas, Paśko, Biernat. Adwokaci i Radcowie Prawni”, by ścigała przed sądem dziennikarzy za ujawnianie w imię interesu publicznego niewygodnych faktów o jego działalności.
Samorządy zawodowe mają kłopot ze skargami na Krzysztofa Gołąba
Syndykowi Gołąbowi wciąż nie zawieszono licencji doradcy restrukturyzacyjnego, dalej prowadzi „tłuste” upadłości. Na przykład niedawno wystawił na sprzedaż w drodze przetargu działkę w centrum Warszawy, należącą do jednej z największych w Polsce spółdzielni mieszkaniowych. Grunt Śródmiejskiej Spółdzielni Mieszkaniowej można nabyć obecnie za ok. 60,1 mln zł, choć jej wartość rynkowa szacowana była na ponad 100 mln zł.
Ponadto — jak czytamy w piśmie skierowanym przez zarząd spółdzielni do ministra sprawiedliwości — ofertę na zakup tych atrakcyjnych gruntów w samym sercu stolicy, z wolnej ręki, czyli bez przetargu, złożyła firma GMA Sp. z.o.o. Powstała — według danych z sądu — dopiero w styczniu 2023 r., z kapitałem wynoszącym 5 tys. zł. Firma ta nie jest przypadkową spółką, bowiem 50 proc. jej udziałów posiada duży deweloper Lux Investment, budujący ekskluzywne apartamenty m.in. w Warszawie.
13. Syndyk Gołąb czuje się ofiarą oszczerstw
Syndyk Krzysztof Gołąb, podobnie jak wcześniej, także i teraz przesłał nam obszerne odpowiedzi na nasze pytania (publikujemy je w załączniku).
Mówiąc w skrócie — w jego ocenie „rewelacje” skazanego syndyka Tomasza S. nie są wiarygodne, nie potwierdziła ich żadna prokuratura. Nazywa je taktyką procesową podejrzanego syndyka, na którego zresztą sam składał zawiadomienia do prokuratury. Poza tym syndyk Gołąb zapewnia, że Tomasz S. odwołał zastrzeżenia pod jego adresem i złożył w tej sprawie stosowne oświadczenie.
W kontekście Stolarki Wołomin, z której maszyny nabyła spółka brata sędziego Kistera, syndyk Gołąb również zapewnia o czystości swoich działań. Nikomu nie pomagał w nabyciu żadnego majątku. Przekonuje, że nie zna brata sędziego i nie wiedział, żeby między tym biznesmenem a sędzią Kisterem jest jakieś pokrewieństwo. Z kolei sędziego Kistera, który wcześniej orzekał w Lublinie, poznał dopiero w listopadzie 2022 r. „przy okazji realizowania czynności służbowych”, czyli na długo po upadłości firmy z Wołomina.
W kwestii wydania maszyn stwierdził, że spółka Aluron, na mocy zawartej umowy, stała się właścicielem maszyn Stolarki Wołomin jeszcze przed dniem ogłoszenia upadłości spółki. Potem, po ogłoszeniu upadłości Stolarki, spółka Aluron domagała się fizycznego wydania maszyn. Ale on, jako syndyk, się temu sprzeciwiał. W końcu musiał jednak wydać maszyny Aluronowi, bo tak postanowił sędzia-komisarz. Potem, choć Aluron miał już maszyny, to nadal miał wobec Stolarki Wołomin wierzytelność na ok. 700 tys. zł. Trudno więc mówić, w ocenie Krzysztofa Gołąba, żeby Aluron na tym skorzystał.
Nasze pytania o to, czy pomagał konkretnym osobom — partnerkom sędziów — w otrzymaniu pracy w ARiMR, syndyk Gołąb nazwał oszczerstwem. Przyznał, że pracował w latach 2002-2007 w Departamencie Finansowym tejże agencji, ale nigdy nie miał do czynienia z Departamentem Kadr, który zatrudniał pracowników. Prosił, by zauważyć, że pracodawca organizował stosowne konkursy.
I choć z jednej strony nie pracował w kadrach, napisał, że wedle jego wiedzy, żona jednego z sędziów „pracowała w ARiMR zanim został syndykiem”. Z kolei żona drugiego sędziego od upadłości rozpoczęła pracę w ARiMR, gdy on już nie pracował w tej agencji. Zdaniem syndyka trudno więc szukać tutaj związków przyczynowo-skutkowych.
Stanowczo zdementował też informacje, że załatwił pracę żonie jednego z sędziów w zamian za przydzielanie mu upadłości. Pytanie o tę kwestię nazwał „zwykłą podłością i pomówieniem”.
Źródło: onet.pl