Za nami powtórzone wybory w Berlinie. Ich rozpisanie było konieczne po orzeczeniu sądu konstytucyjnego, który za poważne naruszenie prawa uznał liczne pomyłki, do jakich doszło podczas głosowania jesienią 2021 roku. Wówczas – jak w całej RFN – zwycięzcami byli socjaldemokraci z SPD. Teraz triumfuje CDU – z najlepszym wynikiem od ponad 20 lat. Teoretycznie nowy rząd już powinien układać sobie lider chadeków Kai Wegner, jednak urzędująca burmistrzyni Franziska Giffey nie zamierza łatwo oddać stołka.
Niemcy: Polityczne trzęsienie ziemi po wyborach w Berlinie
Niemiecka stolica jest jednym z 16 landów współtworzących Republikę Federalną Niemiec. Odpowiednikiem premiera jest tu burmistrz zarządzający, którego powołuje Izba Deputowanych Berlina. Dotąd najliczniejszą reprezentację miała w niej socjaldemokratyczna SPD, która podczas wyborów z 26 września 2021 roku triumfowała nie tylko w mieście , ale również w skali federalnej.
O ile przebieg głosowania, które sprawiło, że urząd kanclerski przejął Olaf Scholz, nie wzbudził większych zastrzeżeń, to mniej szczęścia miała jego partyjna koleżanka Franziska Giffey. Kontrowersje wokół zwycięstwa jej ekipy pojawiły się od samego początku.
Gdy socjaldemokratka dogadywała koalicję z Zielonymi i Die Linke, ich rywale, monitorujące wybory organizacje pozarządowe, media i po prostu każdy, kto berlińskie wybory widział na własne oczy, alarmowali w sprawie licznych wpadek przy organizacji głosowania. W wielu komisjach zabrakło kart i wyborcy po odstaniu kilku godzin w kolejce odchodzili z niczym. Były też miejsca, gdzie karty pomieszano lub nieprawidłowo skopiowano.
Orzeczeniem z 16 grudnia 2022 roku berliński Sąd Konstytucyjny uznał wybory za nieważne i zarządził powtórne głosowanie. Już bez większych problemów odbyło się ono 12 lutego 2023 roku i… zakończyło politycznym trzęsieniem ziemi, które naruszyło nie tylko pozycję burmistrz Giffey, ale odczuwalne było także w gabinecie kanclerza Scholza.
W „czerwonym Berlinie” najpopularniejsi chadecy
Pierwszy raz od 1999 roku to chadecy mają największe poparcie w stolicy Niemiec. CDU zdobyła w niedzielę 28,2 proc. głosów, wyraźnie wyprzedzając resztę stawki. SPD i Zieloni zajęli ex aequo drugie miejsce, ale uzyskali jedynie po 18,4 proc. 12,2 proc. trafiło na konto radykalnie lewicowej Die Linke, a 9,1 proc. to wynik populistów z AfD.
Takie rozstrzygnięcie po zachodniej stronie Odry uznano nie tylko za wotum nieufności wobec Franziski Giffey, ale i wymowną ocenę rządów Olafa Scholza. Skoro bowiem nawet w „czerwonym Berlinie” z dziesięciopunktową przewagą wygrywają chadecy…
Sama burmistrzyni negatywnie oceniana jest szczególnie ze względu na coraz większe problemy z utrzymaniem bezpieczeństwa w mieście. Wielu komentatorów niemieckiej sceny politycznej twierdzi, że o wyniku wyborów zdecydowały bulwersujące wydarzenia z nocy sylwestrowej.
W dzielnicy Neukölln policjanci i strażacy stali się wtedy celem ataków ze strony grup młodych mężczyzn z tzw. tłem migracyjnym. Skandalu nie pomogła wyciszyć późniejsza próba wprowadzenia w berlińskich służbach embarga informacyjnego.
Drugi z palących problemów Berlina to błędy w polityce mieszkaniowej. Gffey jak dotąd nie odniosła większych sukcesów na drodze do realizacji obietnicy, że budowa nowych mieszkań pójdzie szybciej, a stawki czynszów przestaną bić kolejne rekordy.
Franziska Giffey kontra Kai Wegner. Kto teraz będzie rządził stolicą Niemiec?
Okazuje się jednak, że burmistrzyni nie zamierza łatwo odpuścić. W pierwszych powyborczych komentarzach Franziska Giffey oceniła, że tylko aktualna koalicja SPD-Zieloni-Die Linke gwarantuje prawidłowe funkcjonowanie berlińskiego parlamentu.
Oficjalnie jej stanowisko potwierdzają liderzy Zielonych, ale fakt, iż otrzymali zaledwie 105 głosów mniej niż socjaldemokraci sprawia, że zaczynają oni licytować wysoko. Niektóre przecieki mówią nawet o propozycji zakładającej rotacyjną obsadę fotelu burmistrza.
Zgodnie z dobrym politycznym obyczajem, pierwszy próbę stworzenia większości powinien jednak podjąć Kai Wegner. Przed liderem berlińskich chadeków zadanie niełatwe, bo na horyzoncie nie ma żadnego „naturalnego koalicjanta”. Jednocześnie z 52 mandatami tylko CDU ma szansę powalczyć o preferowaną w niemieckiej polityce koalicję dwupartyjną.
Czyli jaką dokładnie? W grę wchodzi powtórka z historii i „wielka koalicja” CDU-SPD. Taki układ kojarzony jest głównie ze szczebla federalnego i rządów Angeli Merkel. W samym Berlinie z powodzeniem działał on jednak także w latach 90-tych, gdy burmistrzem był legendarny chadek Eberhard Diepgen (łącznie rządził przez piętnaście lat i pięć miesięcy, co czyni go najdłużej urzędującym burmistrzem w historii miasta).
Druga opcja to koalicja CDU z Zielonymi. Jeszcze kilka lat temu uznano by ją za mało prawdopodobną, ale teraz o formacji, której głównymi twarzami są wicekanclerz Robert Habeck i szefowa niemieckiej dyplomacji Annalena Baerbock, coraz częściej mówi się „zielona chadecja”.
Wspomniany remis Zielonych z SPD sprawia, że mogą być oni zainteresowani utarciem nosa socjaldemokratom, jeśli tylko od Wegnera usłyszą naprawdę atrakcyjną ofertę.
„Mieszkanki i mieszkańcy Berlina wybrali zmianę”
Pierwsze rozmowy z oboma potencjalnymi koalicjantami chadecy mieli rozpocząć jeszcze w poniedziałkowy wieczór. Wcześniej Kai Wegner zapowiedział, że zarówno sobie, jak i partnerom zamierza „dać czas na przeanalizowanie wyników”, po czym… na wspólnej konferencji z szefem CDU Friedrichem Merzem dość dobitną analizę szybko przedstawił.
– Jesteśmy wyraźnie największą siłą w Berlinie. (…) Zajmujący drugie miejsce są prawie dziesięć punktów za nami. Mieszkanki i mieszkańcy Berlina wybrali zmianę – stwierdził polityk, który chce rządzić największą stolicą Unii Europejskiej.
Źródło: natemat.pl