Podwyżki nawet o 100 proc., a miejsc i tak nie ma. Oto miejski koszmar kierowców

Niezależny dziennik polityczny

Drogie paliwo, trudno dostępne samochody, coraz kosztowniejsze naprawy, korki. Lista rzeczy irygujących zmotoryzowanych jest ostatnio wyjątkowo długa, ale jest jeszcze jeden „cichy” kłopot zmotoryzowanych – parkowanie w miastach. Znaleźć miejsce coraz trudniej, a płacić trzeba coraz więcej. – Łatwo i tanio to już było. Jesteśmy pod ścianą – słyszymy w urzędach.

  • Poszerzane strefy parkowania i bardzo duże wzrosty opłat cen za parkowanie – ostatnie miesiące nie przyniosły zbyt wielu dobrych informacji kierowcom
  • Podsumowaliśmy, ile kosztuje cały dzień parkowania w największych miastach. Okazało się, że ceny w Warszawie wcale nie są specjalnie wygórowane
  • Podwyżki można by zrozumieć, gdyby rosły w miastach nakłady na komunikację miejską. A tu są raczej ostre cięcia
  • Miasta tłumaczą, że mają zawiązane ręce. A rząd problemów samorządowców nie widzi – lub nie chce widzieć

Na przełomie roku kierowcy przyglądali się z niepokojem pylonom z cenami paliw. Okazało się, że wtedy mimo końca „tarcz”, stawki nie wzrosły (głównie dlatego, że Orlen wcześniej „pompował” ceny). Gigantyczne podwyżki spotkały natomiast kierowców nie podczas tankowania, a… przy parkowaniu.

W Kielcach czy Kaliszu od stycznia godzinne parkowanie podrożało o 100 proc. – z 2 do 4 zł. W Łodzi i Rzeszowie opłaty za pierwszą godzinę poszły w górę o 1 zł. Niemal we wszystkich dużych miastach parkowanie staje się bardziej skomplikowane – albo ceny idą w górę, albo rosną kary (w Warszawie od stycznia jest to 300 zł, zamiast 250), a na dodatek strefy są poszerzane. Często rosnące strefy są podwójnie niekorzystne dla kierowców – bo obszar płatnego parkowania jest większy, a do tego pojawiają się specjalne strefy „śródmiejskie” – z odpowiednio wyższymi stawkami.

Oto „lider” cen parkowania. Warszawa daleko w tyle

Gdzie jest najdrożej? Prześledziliśmy stawki w największych miastach i okazuje się, że w Warszawie kierowcy wcale tak dużo płacić nie muszą. Parkowanie przez cały dzień (w godz. od 8 do 20) w stolicy będzie kosztować niecałe 57 zł. Warszawa nie ma przy tym specjalnych stref – wszędzie płaci się tyle samo. Są plany, by to zmienić, ale na razie się one nie zmaterializowały. Za to warszawska strefa jest coraz bardziej rozległa – obejmuje już nie tylko centrum, ale i częściowo Mokotów, Wolę, Żoliborz czy Pragę Płn.

Najdroższe jest natomiast parkowanie w ścisłym centrum Poznania – wynika z analizy Business Insidera. Za postawienie auta trzeba płacić od godz. 8 do 20, a cały dzień będzie kosztować aż 85,3 zł. Co więcej, w stolicy Wielkopolski płatne parkowanie dotyczy również sobót. Jeśli kierowca poszuka jednak miejsca nieco dalej od najbardziej zatłoczonych ulic (np. na Jeżycach), może zapłacić trochę mniej. „Druga strefa” śródmiejska kosztuje niecałe 63 zł za cały dzień.

Ile zapłacimy za dzień parkowania w ścisłym centrum

Nie wszędzie jest tak drogo. Stosunkowo niskie stawki są w Katowicach, choć stolica Śląska też myśli o podwyżkach. Tanio jest Szczecinie, choć tam w 2021 r. były bardzo wysokie podwyżki. Niedrogo jest w Lublinie, a tam 15-proc. podwyżki były pod koniec zeszłego roku.

Czemu parkowanie jest coraz droższe?

Kierowcy są sfrustrowani nie tylko rosnącymi stawkami. Choć płacić trzeba coraz więcej, nie przekłada się to na liczbę miejsc parkingowych. Wręcz przeciwnie, samochodów jest coraz więcej, a niekiedy znalezienie miejsca w największych miastach graniczy z cudem.

Wiceprezydent Lublina Artur Szymczyk, tłumacząc ostatnie „korekty”, wymieniał całą litanię przyczyn: wynagrodzenie minimalne rośnie, więc obsługa stref jest coraz droższa. Do tego samorządy zmagają się z inflacją.

Mniej korzystne stawki dla kierowców tłumaczone są również, a może przede wszystkim, polityką. – Działania rządu nie wpływają dobrze na kondycję finansów miasta – nie ukrywa Szymczyk. Zmiany podatkowe z Polskiego Ładu miały kosztować Warszawę 1,7 mld zł, a niektóre inne miasta po kilkaset milionów złotych. Ład był w zeszłym roku łatany, ale raczej nie na korzyść samorządów. Miasta więc po prostu odbijają sobie straty – a podnieść opłaty za parkowanie można stosunkowo prosto.

Nie zawsze chodzi tu o partykularne łatanie budżetu. Oryginalnie miastom chodziło o większą rotację samochodów w centrum – czyli o to, by jeden pojazd nie blokował miejsca dniami czy wręcz tygodniami. W ciągu ostatniej dekady nasze metropolie zaczęły natomiast walczyć z ruchem samochodowym w ogóle.

Już od 2024 r. Warszawa i Kraków mają wprowadzać strefy czystego transportu, a to oznacza, że stare i nieekologiczne auta nie będą mogły poruszać się po miastach. Metropolie przy tym przebudowują ulice tak, by mniej było jezdni, a więcej zieleni i ścieżek rowerowych, a czasem zmniejszają też parkingi. To ogólnoświatowy trend. Urbaniści uznali, że auta w miastach oznaczają korki, zatrute powietrze – oraz że niekorzystnie wpływają na oblicze przestrzeni. – Łatwa i tania jazda samochodem po mieście to po prostu przeszłość. Trzeba się z tym pogodzić – usłyszeliśmy w jednym z urzędów miejskich.

Tyle że na świecie wypychanie samochodów z centrów miast zazwyczaj łączy się z inwestycjami w komunikację miejską. W Polsce jest odwrotnie – poruszanie się samochodem jest coraz trudniejsze, ale komunikację miejską też dotykają ostre cięcia.

W Krakowie był na przykład plan znaczącej podwyżki biletów. Gdy nie udało się go przepchnąć przez radę miasta, miejska firma transportowa zapowiedziała gigantyczne cięcia w siatce połączeń. W dużych miastach — Warszawie, Bydgoszczy, Kielcach czy Szczecinie — w ostatnim czasie dochodziło do cięć połączeń lub podwyżek cen. Czasem trzeba było decydować się na jedno i drugie.

Tu znowu samorządowcy wskazują na rząd. Miasta czują się „dociskane” przez władze centralne i mówią, że centrala „po cichu się cieszy” z ich problemów. Eksperci są zresztą w stanie z tym się zgodzić. Analityk z TOR Adrian Furgalski mówił na przykład Business Insiderowi, że proponowano rządowi różne pomysły, jak radzić sobie z rosnącymi kosztami komunikacji miejskiej. Była na przykład propozycja, by zwolnić bilety z VAT-u. Odpowiedź z rządu nigdy nie przyszła. Nawet jeśli pieniądze na komunikację jakoś by się znalazły, to miasta i tak będą się borykać z kłopotami w tej sferze. Bo kierowców i motorniczych bardzo brakuje we wszystkich metropoliach Polski. Czasem trudno jest obsadzić obecne linie, a co dopiero myśleć o tworzeniu nowych.

Za granicą jest drożej, ale…

Polskie miasta ciągle nie są takie drogie, jeśli przyjrzeć się innym metropoliom w regionie. W ścisłym centrum Pragi trzeba za godzinę zapłacić na przykład nawet równowartość 16 zł. W Berlinie z kolei niektóre parkomaty w centrum pokażą nam stawkę 4 euro za godzinę – a to w przeliczeniu prawie 19 zł.

Jednak zarówno w Pradze, jak i w Berlinie, transport publiczny jest dość mocno rozwinięty. W czeskiej stolicy metro ma długość ponad 60 km, w niemieckiej – 155 km. Warszawskie metro rośnie, ale ciągle jest to niewiele ponad 40 km. Do tego w Berlinie funkcjonuje szybka kolej S-Bahn, którą łatwo można się dostać z przedmieść do centrum. A na przedmieściach, przy stacjach S-Bahn, parkingi są zupełnie darmowe. Kierowcy są zatem mocno zmotywowani, by zostawić auto na przedmieściach i dalej podróżować miejskimi pociągami. Tak więc ceny parkowania w centrum nie są dla nich wielkim kłopotem.

Zagraniczne stawki za parkowanie pewnie całkiem szybko dogonimy. Z doścignięciem rozwiązań komunikacyjnych będzie już znacznie trudniej.

Źródło: businessinsider.com.pl

Więcej postów