Prezydent wreszcie stał się zwierzchnikiem sił zbrojnych. Lepiej późno niż wcale

Zacznijmy od teorii. W czasie wojny, zgodnie z konstytucją, to Prezydent RP kieruje obroną państwa. Ale nie jest tak, że w czasie pokoju nie ma wpływu na Wojsko Polskie. To właśnie głowa państwa, zgodnie z konstytucją określa, na wniosek ministra obrony narodowej, główne kierunki rozwoju sił zbrojnych oraz ich przygotowań do obrony państwa, wręcza też akty mianowania generałom. Upraszczając, jest to w polskim porządku prawnym postać dla obronności państwa i armii kluczowa.
Przechodząc do praktyki, prezydent Andrzej Duda po objęciu urzędu na początku sierpnia 2015 r. krótko współpracował z ministrem obrony Tomaszem Siemoniakiem z PO. Ale to już był czas czekania na wybory, które sprawiły, że w listopadzie 2015 r. resortem zaczął kierować Antoni Macierewicz. Ta współpraca od początku była trudna. Pisząc wprost, minister prezydenta zdominował. Ba, czasem wręcz upokarzał. Najbardziej jaskrawym przykładem było powitanie wojsk NATO w Polsce w kwietniu 2017 r., kiedy to prezydent z prawie 2 tys. żołnierzy czekał godzinę na to, aż spóźniony minister obrony raczy się zjawić. Takich gestów było więcej.

„Ubeckie metody”

Spektakularne było też odebranie przez podległą Macierewiczowi Służbę Kontrwywiadu Wojskowego poświadczeń bezpieczeństwa gen. Jarosławowi Kraszewskiemu, który był bliskim współpracownikiem prezydenta Dudy. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego publicznie komunikowało, że jakichkolwiek zarzutów ani powodów odebrania poświadczenia bezpieczeństwa nie przedstawiono, a prezydent pozwolił sobie wówczas na uwagę o „ubeckich metodach”, które stosować miał Macierewicz. Dochodziło wtedy do kuriozalnych scen, np. gdy wyżsi rangą oficerowie starali się ukrywać swoje kontakty z prezydentem, by… nie ściągnąć na siebie gniewu ministra. W końcu prezydent sięgnął po najbardziej skuteczną broń w relacjach z ministrami obrony, czyli wstrzymał nominacje generalskie i 11 listopada 2017 r. pierwszy raz od dłuższego czasu ich nie było. Podsumowując ten czas – wpływ prezydenta na Wojsko Polskie był iluzoryczny.
W styczniu 2018 r. minister Macierewicz, w dużej mierze z powodu nacisków Amerykanów, ale też Dudy, został odwołany, a szefem resortu obrony został, obecnie także wicepremier, Mariusz Błaszczak. Współpraca na linii Pałac Prezydencki – resort obrony układała się znacznie lepiej. Prezydent coraz lepiej czuł się w kontaktach z Amerykanami i to on stał się naturalnym kontaktem z najważniejszym sojusznikiem, a Błaszczak skupiał się na zarządzaniu wojskiem, które do 2021 r. szło swoim utartym torem.
Ale słabą pozycję prezydenta w kwestiach obronności było widać choćby podczas wizyty w Australii w sierpniu 2018 rJej pierwotnym celem było kupienie przez Polskę dwóch używanych fregat rakietowych typu Adelaide. Był to pomysł obozu prezydenckiego, który w ostatniej chwili został zablokowany przez szczecińskich polityków Prawa i Sprawiedliwości chcących zamówić nowe okręty w polskich stoczniach. Skończyło się tak, że prezydent do Australii pojechał de facto turystycznie, a kontrakt na nowe okręty podpisaliśmy dopiero cztery lata później.
W ubiegłym roku ryzyko wojny na Wschodzie zaczęło rosnąć i zmienić się musiała także polityka państwa. Prezydent Duda coraz lepiej odnajdywał się w sytuacji kryzysowej, a dobre kontakty z Amerykanami stały się nie do przecenienia. Jednak jego rola wciąż była ograniczona. I tak np. w październiku ub.r., wówczas wicepremier, Jarosław Kaczyński i minister obrony Mariusz Błaszczak zaprezentowali publicznie projekt ustawy o obronie ojczyzny. Swoje uwagi i poprawki prezydent mógł złożyć dopiero później. Niemniej jednak wybuch wojny, ożywione kontakty z sojusznikami, które w dużej mierze utrzymywane były przez Pałac Prezydencki, być może także odpowiednio długi czas w Pałacu Prezydenckim sprawiły, że prezydent „urósł” i w kwestiach obronności wreszcie zaczął pełnić przypisaną mu w polskim systemie funkcję.
Potwierdzeniem tego jest kwestia rozmieszczenia niemieckich patriotów w Polsce. Mimo przemożnej chęci prezesa Kaczyńskiego, by sprawę z powodu kampanii wyborczej rozmyć, a za nim zdumiewającej wolty premiera Błaszczaka w tej kwestii, prezydent konsekwentnie chciał tego systemu przeciwrakietowego na wschodniej flance. Od początku zaznaczał, że jeśli Niemcy nie będą chcieli przenieść ich do Ukrainy, co było oczywiste, to powinny trafić do Polski. I tym razem swoje stanowisko przeforsował. Zapewne jest to w równej mierze wynik większej siły politycznej Dudy, ale też tego, że Kaczyński walczy obecnie na bardzo wielu frontach i nie na rękę było otwieranie kolejnego. Tak czy inaczej, można zaryzykować tezę, że po siedmiu latach prezydent Andrzej Duda wreszcie stał się zwierzchnikiem sił zbrojnych. Lepiej późno niż wcale.

Więcej postów

polub nas!