PiS uczyni z następnych wyborów wojnę totalną

dziennik polityczny
W walce o przyszły Sejm nie chodzi o dobro Polski, obywateli i szerzej naprawę państwa – jak przekonuje prezes Jarosław Kaczyński. Chodzi o zapewnienie obozowi PiS, a zwłaszcza jego liderom, bezkarności

Pamiętają pewnie Państwo nieudolną próbę rozliczenia Zbigniewa Ziobry i Mariusza Kamińskiego za rządów PO-PSL. Dziś jeden jest ministrem sprawiedliwości-prokuratorem generalnym, drugi szefem MSWiA i służb specjalnych.

We wrześniu 2015 r., tuż przed wyborami wygranymi przez PiS, zabrakło pięciu głosów (271 zamiast wymaganych co najmniej 276), by postawić Ziobrę przed Trybunałem Stanu. A zabrakło, bo na sali głosowań nie pojawiło się kilkunastu posłów PO, PSL i SLD, w tym: premier Ewa Kopacz, Radosław Sikorski, Janusz Piechociński czy Waldemar Pawlak.

Ziobro miał odpowiadać m.in. za to, że od 11 września 2006 r. do 16 listopada 2007 r. „podejmował działania inspirowane bieżącym interesem politycznym przeciwko rzekomym członkom układu” oraz że na podstawie „wydanego niezgodnie z prawem” zarządzenia premiera Jarosława Kaczyńskiego nadzorował MSWiA, policję, ABW i CBA.

Z kolei w czerwcu 2014 r. – również przez brak dyscypliny w szeregach PO, PSL i SLD – immunitetu nie stracił Kamiński. Prokuratura chciała mu postawić zarzuty dotyczące czasów, gdy był szefem CBA. Służba ta wszczęła akcje przeciwko byłemu prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu i gwieździe TVN Weronice Marczuk. Miała to zrobić, wprowadzając w błąd zarówno sądy, jak i przedstawiciela Prokuratury Krajowej. I „wyłudzając” zgodę na stosowanie podsłuchów oraz innych metod inwigilacji.

Tusk: Rozliczymy Kaczyńskiego i spółkę

Dziś Kaczyński, Kamiński, Ziobro, Mateusz Morawiecki czy Jacek Sasin mogą być pewni, że taki blamaż się nie powtórzy. Zdają sobie sprawę z własnych win: od łamania konstytucji poprzez niedoszłe prezydenckie wybory kopertowe (ponad 100 mln zł wyrzuconych w błoto), zakupy covidowe (trefne respiratory od handlarza bronią), aż po zmarnowanie blisko 2 mld zł na nowy blok węglowy w elektrowni w Ostrołęce.

I że liderzy opozycji – Donald Tusk, ale też Włodzimierz Czarzasty czy Władysław Kosiniak-Kamysz – wiedzą, iż wyborcy oczekują rozliczenia państwa PiS.

Tusk bardzo mocno zaakcentował konieczność rozliczenia w trakcie sobotniej konwencji Platformy Obywatelskiej w Radomiu. Mówił o nawet 50 tys. „tłustych kotów”, które obsiadły nasze państwo i spółki kontrolowane przez rząd. I o natychmiastowym wyprowadzeniu z Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego, jednego z „najtłustszych kotów”. Bo zdaniem Tuska jest tam nielegalnie (część prawników uważa, że jako wcześniejszy członek zarządu banku centralnego nie mógł zostać wybrany na drugą kadencję prezesa, bo przepisy mówią o maksymalnie dwóch kadencjach w zarządzie).

Dlatego Kaczyński i – szerzej – PiS szykują nam wojnę totalną, jakiej nie mieliśmy podczas żadnych wyborów od 1989 r. Sytuacja obozu rządzącego jest fatalna.

Po siedmiu latach rządów nie da się zrzucić na poprzedników szalejącej inflacji, drożyzny i dramatycznego wzrostu cen energii.

Nie da się ich też zrzucić wyłącznie na „putinflację”, skoro inne kraje, takie jak: Francja, Niemcy, Włochy, radzą sobie ze wzrostem cen znacznie lepiej.

Kaczyński: Opozycja chce wojny domowej

Kaczyński zaczął wojnę totalną przygotowywać. Zacznijmy od wywiadu w TVP Info pod koniec czerwca. Zaapelował wtedy do wyborców, by nie głosowali na Tuska i jego formację, która może „doprowadzić do niezwykle ostrych konfliktów ze wszystkimi tego konsekwencjami”.

Prowadząca rozmowę Danuta Holecka przypomniała, że lider PO „zacznie wymiatać żelazną miotłą zaraz po wyborach” i natychmiast dokona rozdziału Kościoła od państwa ze wszystkimi konsekwencjami politycznymi i finansowymi. – Sądzi pan, że przewodniczący PO przygotowuje na czas kampanii jakąś dyskusję ideologiczną? – zapytała.

– Donald Tusk przygotowuje coś w rodzaju wojny domowej w Polsce. Ten szok wynikający z utraty władzy doprowadził do jakichś zmian psychicznych i snucia planów, które z demokracją i praworządnością nie mają nic wspólnego. Mogę ostrzec tych, którzy chcieliby głosować na takie rozwiązania, że będą tego fatalne skutki – ocenił Kaczyński.

Słowem – nie możemy oddać władzy opozycji, bo jest ona nieodpowiedzialna, doprowadzi do ogromnej nienawiści wewnątrz naszego społeczeństwa. Ergo – nie możemy pod żadnym pozorem pozwolić na to, by oddać rządy. 

A co prezes PiS mówi podczas objazdu kraju? W Kielcach: – Nasi oponenci uważają, że nasi wyborcy mogą iść do wyborów, ale nie mogą wybrać władzy. Oni chcą, aby ci, co przegrali, rządzili. To są absurdy, które trzeba demaskować. Polacy muszą sobie z tego zdawać sprawę.

W Ostrowcu Świętokrzyskim podkreślał, że rząd PiS „nadal będzie szedł drogą, która została wyznaczona”.

– Jedyną stawką dla Polski jest dobry rząd na trudne czasy. Jeśli będziemy rządzili, to dobre czasy nadejdą – powiedział.

– Cały plan, który realizujemy, opiera się na patriotyzmie. Patriotyzm to stawianie na państwo podmiotowe, ale patriotyzm to również wspólnota. Nie można dzielić Polaków, polityka musi być podporządkowana pod tworzenie wspólnoty.

W Bielsku Podlaskim stwierdził: – Nasi poprzednicy mieli taki zwyczaj, że państwo nic nie może zrobić. Wynikało to z tego, że Polska była okradana, a my to zakończyliśmy.

Czy komuś takiemu można więc oddać władzę? A może trzeba zrobić wszystko, by możliwe przejęcie władzy przez opozycję zablokować? 

Niebezpieczna ustawa o ochronie ludności

Popatrzmy na wachlarz broni, którą ma PiS. Zacznijmy od TVP, którą prezes Jacek Kurski zamienił w propagandową tubę obozu władzy. OBWE już w 2020 r. w raporcie o wyborach prezydenckich uznała, że właśnie ze względu na Telewizję Polską szanse Andrzeja Dudy i Rafała Trzaskowskiego nie były równe.

Dziś każdego dnia telewizja Jacka Kurskiego udowadnia, że to była przygrywka do prawdziwej bitwy.

„Wiadomości” TVP potrafią zmontować materiał, w którym Tusk odpowiedzialny jest za rosyjską agresję na Ukrainę.

A opozycja to generalnie „targowica”, która po przejęciu władzy zniszczy Polskę, a Polki i Polaków wpędzi w dramatyczną biedę, kościoły będą niszczone, a „ideologia LGBTQ” stanie się powszechna.

Zapewniam: będzie tylko gorzej. Przebijanie dna absurdalnej propagandy i ordynarnych kłamstw będziemy widzieć codziennie.

Po drugie: obozowi władzy przysłużyć się mogą „sprywatyzowane” przez PiS spółki skarbu państwa. Nie chodzi tylko o kolejne kanały propagandy, takie jak kupno przez Orlen mediów Polska Press. Chodzi o możliwe wyrzucanie miliardów złotych na wsparcie PiS.

Bo czemu wspomniany Orlen nie miałby tuż przed wyborami spektakularnie obniżyć cen paliw, by poprawić nastroje wśród społeczeństwa? Dlaczego inne spółki energetyczne nie miałyby pójść jego śladem?

I w ogóle koncerny kontrolowane przez rząd?

Po trzecie: zbrojnym ramieniem partii jest prokuratura i służby specjalne. Kamiński jako szef CBA już raz chciał wpłynąć na wynik wyborów, gdy słynny agent Tomek, późniejszy poseł PiS Tomasz Kaczmarek, wręczał w 2007 r. łapówkę posłance PO Beacie Sawickiej. Rządzący wówczas obóz Kaczyńskiego grzał i przegrzał sprawę, gdy przed kamerami zapłakana Sawicka opowiadała, jak agent Tomek ją wcześniej emocjonalnie omotał, a ona uwierzyła w jego szczere uczucia do niej.

Notabene w 2013 r. Sawicka została uniewinniona przez sąd, który uznał, że łapówkę wzięła, ale wcześniej CBA stosowało wobec niej nielegalne metody.

Czy teraz PiS, będąc w dużo gorszym położeniu niż w 2007 r. i mając w perspektywie nie tylko liczne komisje śledcze, ale i śledztwa prokuratorskie, zatrzyma się i nie rzuci do walki z przeciwnikami politycznymi swoich służb? Pytanie retoryczne.

Po czwarte: ordynacja wyborcza. Pytanie, czy zostnie ona zmieniona, wciąż jest aktualne. PiS właśnie przeszedł wewnętrzną rewolucję – zamiast 41 okręgów partyjnych (odpowiadały tym wyborczym) powstało ich 94, z osobnymi pełnomocnikami, nad którymi jest jeszcze 16 opiekunów. Być może to przygotowanie do nowego podziału wyborczego – odpowiednio skonstruowany mógłby faworyzować obóz Kaczyńskiego. 

Wreszcie, po piąte, przygotowywana ustawa o ochronie ludności. Brzmi niewinnie, ale „Wyborcza” dotarła w marcu do jej projektu.

Okazuje się, że daje ona władzy możliwość ograniczania swobód konstytucyjnych bez kontroli Sejmu oraz usuwania niewygodnych prezydentów miast.

Chodzi m.in. o nowy stan nadzwyczajny zwany stanem zagrożenia, który „wprowadza w drodze rozporządzenia Prezes Rady Ministrów w przypadku, gdy wprowadzenie stanu pogotowia [to też nowy pomysł, ale łagodniejszy] jest niewystarczające i konieczne jest podjęcie przez organy administracji publicznej dodatkowych działań oraz wprowadzenie stosownych ograniczeń, zakazów i nakazów obowiązujących osoby fizyczne oraz podmioty ochrony ludności”.

Stan zagrożenia, analogicznie do stanu pogotowia, będzie można wprowadzić na całym terytorium Polski lub jej części na okres nie dłuższy niż 30 dni. Zgodnie z art. 30 w czasie stanu zagrożenia „Prezes Rady Ministrów może wydawać polecenia obowiązujące organy administracji rządowej, państwowe osoby prawne, organy samorządu terytorialnego, samorządowe osoby prawne oraz samorządowe jednostki organizacyjne nieposiadające osobowości prawnej oraz przedsiębiorców”.

Na mocy tego samego artykułu, „w razie odmowy wykonania polecenia (…), niewłaściwego wykonywania tego polecenia albo niewykazywania dostatecznej skuteczności w realizacji działań koordynacyjnych (…) przez organy samorządu terytorialnego Prezes Rady Ministrów, na wniosek właściwego terytorialnie wojewody, może w drodze decyzji administracyjnej zawiesić takie organy oraz ustanowić komisarza rządowego”.

Nie wiemy, czy te zapisy ostaną się w końcowej wersji ustawy, bo PiS jej wrażliwe szczegóły skrzętnie ukrywa. Tuż przed odejściem z rządu Kaczyński wraz z Kamińskim wystąpili na konferencji prasowej w sprawie ustawy o ochronie ludności, ale akurat o tych najbardziej kontrowersyjnych pomysłach milczeli.

Skoro jednak zdaniem prezesa PiS opozycja chce wywołać wojnę domową, to chyba użycie ustawy o ochronie ludności jest jak najbardziej na miejscu? Jeśli, oczywiście, Sejm ją przyjmie, a prezydent Andrzej Duda podpisze.

A przypomnijmy, że zgodnie z konstytucją nie można organizować wyborów w ciągu 90 dni od zakończenia stanu nadzwyczajnego. Tu padnie argument, że stanów pogotowia i zagrożenia nie ma zapisanych w ustawie zasadniczej. Odpowiem: Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej, „towarzyskiego odkrycia” prezesa Kaczyńskiego, zadba o to, by obóz władzy nie miał w tej kwestii problemów.

Wyroki sądowe do podważenia

Na koniec jeszcze jedna rzecz. W ostatnim czasie Kaczyński znów publicznie podważa sądowe wyroki. Zrobił to np. z lustracją Kazimierza Kujdy, jednego ze swoich najbardziej zaufanych ludzi, który był tajnym współpracownikiem komunistycznej Służby Bezpieczeństwa.

To w sumie błaha sprawa, ale przecież zakwestionować można każdy wyrok, także ten Sądu Najwyższego dotyczący wyborów. Już raz PiS próbował to zrobić – z wyborami samorządowymi w 2014 r., gdy w europarlamencie, swoich mediach i politycznej retoryce grzmiał o masowych fałszerstwach. Sprawy w sądach przegrywał, ale wtedy był w opozycji, bez nadziei na objęcie władzy.

O ważności wyborów decyduje Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN powołana na mocy ustaw prezydenta Dudy z 2017 r. i obsadzona przez upolitycznioną Krajową Radę Sądownictwa.

W Izbie zasiada m.in. współtwórca Ordo Iuris i były wiceszef MSZ w rządzie PiS Aleksander Stępkowski.

PiS sprywatyzował państwo, ma wszystkie najważniejsze instytucje w swoich rękach. I nie zawaha się ich użyć.

wyborcza.pl

Więcej postów