Od tygodni w Europie trwa zmasowana akcja wydalania rosyjskich dyplomatów. Niemcy wyrzucili ostatnio 40 pracowników ambasady, a wcześniej podobną decyzję podjęły władze Francji. Z Polski wyjechało z tych samych powodów 45 Rosjan. Dyplomatów wydaliły też Belgia, Hiszpania, Grecja, czy Dania. W sumie europejskie kraje opuściło już kilkaset osób z paszportem dyplomatycznym podejrzanych o współpracę z rosyjskim wywiadem. Najdalej posunęły się władze Litwy, które wyrzuciły rosyjskiego ambasadora. Ale Grzegorz Małecki, były szef Agencji Wywiadu ostrzega: W Europie nadal działają oficerowie rosyjskiego wywiadu!
Zdaniem Małeckiego w większości krajów UE decyzje o wydaleniu dotyczą przede wszystkich tych pracowników dyplomacji co do których jest podejrzenie, że są oficerami służb wywiadowczych. – To stanowi ogromny cios w zdolności Rosji do prowadzenia wywiadu z pozycji placówek dyplomatycznych – mówi nam były oficer wywiadu i dodaje: – Cios bez precedensu w historii XX i XXI wieku.
Zdaniem naszego rozmówcy zdecydowane działania Europy na razie nie ukrócą działania rosyjskiego wywiadu na kontynencie. Ci, którzy zostali dobrze się zakamuflowali i nadal mogą działać pod przykrywką.
– Oficerowie wywiadu rosyjskiego i sam wywiad tworzą oczywiście infrastrukturę w całej Europie, jednak jest ona kierowana z pozycji centrali w Moskwie – podkreśla.
W jaki sposób udało się zweryfikować agentów? Małecki przyznaje, że za operację odpowiadają służby specjalne, ale ostateczne decyzje podejmowane są na szczeblach politycznych.
– Nigdy nie podejmują ich same służby, najwyżej o nie wnioskują. Należy przyjąć, że wydalani dyplomaci to osoby identyfikowane jako oficerowie wywiadu Rosji, a nie „przyłapane na gorącym uczynku” czyli podczas realizacji operacji wywiadowczej – wyjaśnia.
Małecki zaznacza, że oficerowie wywiadu, którzy są dyplomatami są niebezpieczni, bo korzystają z osłony ochrony prawnej. Dzięki temu mogą w ambasadzie przechowywać np. różnego rodzaju tajne dokumenty szyfrowe.
– Oficerowie wywiadu będący jednocześnie dyplomatami mogą mieć swoją przystań w ambasadzie, gdzie mogą przygotowywać działania wywiadowcze i mieć swoje zaplecze do prowadzenia tych działań – wyjaśnia Grzegorz Małecki. – Z drugiej strony są bardziej narażeni, bo z zasady przyjmuje się, że część dyplomatów może być oficerami wywiadu i kontrwywiad państwa, w którym stacjonują, z zasady monitoruje ich aktywność. Są po prostu na widelcu.
Małecki podkreśla, że kontrwywiady poszczególnych państw mogły wiedzieć o agentach wywiadu wśród dyplomatów rosyjskich. Ale kiedy Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainie ich rola zdecydowanie się zmieniła. Dzisiaj ich zadania mają większą wagę dla wielkiej dezinformacyjnej operacji, w której specjalizują się rosyjskie służby.
– Na pewno są teraz bardziej agresywni, ale nie dlatego są wydalani. Wydala się ich po to, aby uniemożliwić lub utrudnić Rosji prowadzenie działalności wywiadowczej w Europie, która jest teraz dla niej w tej chwili dużo ważniejsza, niż była wcześniej. Rosja potrzebuje obecnie ingerować w większym stopniu, ale nie w klasycznym zdobywaniu informacji, ale w sianiu dezinformacji, prowadzić operacje wpływu i inspiracyjne, których celem będzie rozbicie jedności państw Zachodu. Po to są obecnie agenci wywiadu ukryci pod płaszczykiem dyplomacji – wyjaśnia Małecki.
Dodaje, że politycy podejmując obecnie decyzje o wydaleniu, czynią to przede wszystkim w celu zademonstrowania zdecydowanego stanowiska wobec Rosji.
– To jest kolejna z różnego rodzaju sankcji, która ma na celu zmusić Rosję do zaniechania agresji na terytorium Ukrainy – mówi były szef wywiadu.
I wyjaśnia, że takich środków nie stosuje się nadmiernie bez politycznie uzasadnionych powodów.
– Wydala się dyplomatów, kiedy są napięcia między państwami, tak jak teraz albo kiedy agresywność rosyjskich służb przekracza granice, wydarzy się coś, co trzeba przestać tolerować, albo agenci przyłapani są na jakiejś operacji. Sam fakt, że jakiś dyplomata jest identyfikowany jako oficer wywiadu, nie jest jeszcze podstawą, aby go wydalić – musi być przyłapany na prowadzeniu działań, które uznaje się za rażący przykład przekraczania granic. Z drugiej strony należy pamiętać, że każda decyzja o wydaleniu dyplomaty, wiąże się z retorsjami ze strony Rosji, która w odwecie wydali proporcjonalną, albo i wyższą liczbę naszych dyplomatów. W związku z tym państwa zawsze ważą zyski i straty przy takich decyzjach – twierdzi Małecki. – Chociaż teraz wiemy, że zachodni dyplomaci nie mają przestrzeni do działań na terenie Moskwy, bo zapewne są poddawani represjom (były próby agresji wobec dyplomatów czeskich, ale podejrzewam, że dotyczy to wszystkich dyplomatów) i nie mają możliwości poruszania się, co ogranicza możliwość prowadzenia działań wywiadowczych do minimum. W związku z tym państwa uznają zapewne, że zyskają znacznie więcej paraliżując rezydentury rosyjskie na terenie Europy, gdzie mają oni znacznie większą swobodę, bo nie mamy tak silnego reżimu kontrwywiadowczego, jak w Moskwie, bo jesteśmy krajami demokratycznymi, nawet za cenę retorsji Moskwy, bo ich działalność w Rosji i tak już jest minimalna i ograniczona ze względu na represje ze strony bezpieki rosyjskiej.
Małecki odniósł się także do możliwości wydalenia ambasadora Rosji z Polski. Na taki krok zdecydowała się niedawno Litwa.
– Ewentualne wydalenie rosyjskiego ambasadora z Warszawy jest decyzją polityczną państwa. Nad takimi krokami zastanawiają się różne kraje Unii Europejskiej. Myślę, że taki krok powinien być brany pod uwagę – twierdzi Grzegorz Małecki. – Oznacza to obniżenie rangi stosunków między naszymi krajami i obniżenie rangi przedstawicielstwa dyplomatycznego, ale w obecnej sytuacji kryzysu i wojny w Ukrainie, taka decyzja powinna być jak najbardziej brana pod uwagę i myślę, że polskie władze niebawem ją podejmą.