To skandal! Coraz częściej w Polsce nie ma komu stwierdzić zgonu z powodu COVID-19! Trwa to często ponad dobę, jak w przypadku syna pana Rudolfa Borusiewicza.
– Wróciłem do domu około 16 i żona poinformowała mnie, że nasz syn nie żyje. Zadzwoniłem na pogotowie i przyjechali ratownicy medyczni. Stwierdzili, że śmierć miała miejsce dwie godziny temu – mówi Rudolf Borusiewicz (67 l.), dyrektor Biura Związku Powiatów Polskich.
Potem nastąpił dalszy ciąg dramatu rodziny Borusiewiczów. Przyjechała policja, spisała protokół i przyszedł czas na wystawienie karty zgonu przez lekarza. – Po wielu wykonanych telefonach okazało się, że jedynym sposobem jest, aby zadzwonić na pogotowie i powiedzieć, że syn jeszcze żyje. Lekarz może przyjechać, jednak dopiero wtedy, gdy nie będzie miał żadnych wezwań, a to może być dopiero w nocy lub nad ranem. Ponad dobę czekałam na kartę zgonu syna – wspomina Rudolf Borusiewicz.
Problem nasila się w okresie szczytu pandemii, gdy tygodniowo umiera w Polsce 10 tys. osób. Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej masowo odmawiają udziału w oględzinach zwłok, a w konsekwencji stwierdzenia zgonu, nawet jeżeli z informacji przekazywanej przez rodzinę wynika, że jest mało prawdopodobne, aby przyczyną zgonu był Covid-19 – alarmuje Związek Powiatów Polskich. Nie skutkują pisma w celu załatwienia tej sprawy, wysyłane do ministra zdrowia.
Obowiązujące w Polsce przepisy pochodzą z lat 50. i 60. ubiegłego wieku i nie przystają do obecnej rzeczywistości. Lekarzy ma zachęcić wyższa stawka za stwierdzanie zgonów, nawet 700-800 zł za zmarłego, nie ma jednak stosownych przepisów by wypłacić pieniądze, a na dodatek jest ich chroniczny brak na ochronę zdrowia.
Dla rodzin często jedyną metodą jest otworzenie przez policję sprawy nagłej śmierci z nieznanej przyczyny. Wtedy zmarłego zabiera się na sekcję zwłok, aby potem można było wystawić kartę zgonu. Policja nagminnie ma takie przypadki.
– Co mają robić ludzie w małych miejscowościach i na wsiach? Zmuszeni są posuwać się nawet do szantażu. Że będą wystawiać trupa w oknie, dopóki nie załatwią sprawy – tłumaczy Rudolf Borusiewicz.
SE.PL