To był zwyczajny sobotni poranek rodziny ze Świebodzic na Dolnym Śląsku. Tata jeszcze smacznie spał, mama szykowała śniadanie. Syn wyszedł na chwilę do sklepu po napój i bułki. Później był potężny huk, który wstrząsnął miastem. Gdy młody mężczyzna wrócił do domu, zamarł. Runął jego dom i całe jego życie…
Wychodząc z domu około 8.45 Janusz Ożga słyszał głos swojej mamy, Stanisławy. – Krzyknęła za mną: „Synku, szybko wracaj, bo śniadanie już prawie gotowe”… – wspomina łamiącym się głosem.
Po 5 minutach, gdy kończył zakupy, nagle usłyszał potężny odgłos wybuchu. Niósł się od miejsca, gdzie mieszkali Ożgowie. Pełen obaw szybko pobiegł do domu. Na miejscu zastał przerażający widok. Zamiast domu, w którym mieszkał od urodzenia z rodzicami, ujrzał gruzowisko.
– Nie potrafiłem nic zrobić, nic do mnie nie docierało – opowiada. Stał oniemiały. Ocknął się dopiero, gdy spod sterty gruzu usłyszał przeraźliwy krzyk własnej matki.
Pani Stanisława przeżyła, bo sufit w kuchni wytrzymał wybuch i nie zawalił się. Po kilkunastu minutach z ruin wyciągnęli ją strażacy. Mocno potłuczona trafiła do szpitala.
– Mama czuje się lepiej, ale jeszcze kilka dni będzie w szpitalu – powiedział nam pan Janusz. Jego ojciec Mirosław nie miał żadnych szans na przeżycie.
Śmierć przyszła do niego w czasie snu. – Najgorsze jest to, że się z nim nie pożegnałem… – mówi załamany syn.
Śledczy wciąż sprawdzają, w jaki sposób doszło do tej tragedii w której zginęło 6 osób, a 4 zostały ranne. Najbardziej prawdopodobną przyczyną jest wybuch gazu.
SE.PL