Są rzeczy które się nawet filozofom nie śniły. Ponieważ przerastają ich ograniczone zdolności percepcji. Jednym z takich jest uzbrojenie dzielnych potomków anarchistów z Siczy z porośniętej trzciną wyspy na Dnieprze w broń nuklearną.
A że przy okazji to są to także potomkowie rezunów z osiemnastowiecznego Humania i skrajnie zezwierzęconych katów Wołynia. I wejście przez nich w posiadanie grzybka może wzbudzić najszczersze przerażenie każdego posiadacza mózgu i odrobiny wyobraźni na kuli ziemskiej.
We wspólnym, podpisanym w Kijowie 16 marca manifeście ukraińscy nacjonaliści zadeklarowali między innymi – chcemy bomby atomowej. Gdybyśmy ją mieli to ho ho! Ukraina byłaby potęgą i krainą mlekiem i miodem płynącą! Wczoraj w Kijowie największe ugrupowania radykalnych ukraińskich nacjonalistów przyjęły „Nacjonalny Manifest”. Dokument stanowi wspólną podstawę programową i deklarację współpracy. Manifest opracowały partia WO Swoboda, Prawy Sektor oraz związany z pułkiem Azow Nacjonalny Korpus. Dopisały się pod tym również takie organizacje jak Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, Kongres Ukraińskich Nacjonalistów i ugrupowanie C14. Za chwilę do manifestu przyłączą się inne ugrupowania nacjonalistyczne. A to jest już realna siła, zwłaszcza, że na zachodniej Ukrainie ta post-banderowska ideologia pleni i rozrasta się szybciej, niż chwasty na wiosnę.
O ile do części postulatów można mieć stosunek ambiwalentny, albo życzyć im nawet powodzenia (w walce z nielegalną imigracją, czy stworzeniu warunków do powrotu Ukraińców do kraju, co wzmocniłoby ochronę naszej wschodniej granicy i pozwoliło pozbyć się choć części psujących polski rynek pracy ukraińskich migrantów) to inne są niebezpieczne, lub skrajnie niebezpieczne. Przyjrzyjmy się po kolei „cudownym” receptom na poprawę sytuacji na Ukrainie. I tak odebranie majątków oligarchom oraz przeprowadzenie procedury impeachmentu prezydenta kraju Petra Poroszenki to z punktu widzenia Ukrainy krok we właściwą stronę, ale niemożliwy do wykonania bez kolejnego Majdanu i kolejnego etapu wojny domowej. Również kultywowanie tradycyjnych wartości, patriotyzmu i wzmocnienie rodziny nie wydaje się groźne, przynajmniej dopóki nie uświadomimy sobie, że ukraiński patriotyzm to skrajny, oparty na chorych dogmatach Doncowa skrajny szowinizm. Którego realizację już raz mieliśmy – w postaci OUN-UPA i masowej rzezi na wszystkich narodowościach mieszkających na Ukrainie, ze szczególnym uwzględnieniem Polaków, a wcześniej przy niemieckiej pomocy Żydów. To banderowszczyzna jest państwowym wzorcem „ukraińskiego” patriotyzmu. Kolejnym elementem jest ustanowienie ukraińskiego jedynym językiem urzędowym. To jawna dyskryminacja tych Ukraińców, którzy posługiwali się do tej pory wyłącznie rosyjskim. To także dyskryminacja mniejszości narodowych. Na co oczywiście potrafią zareagować na Rusi Zakarpackiej Węgrzy, a nie potrafi wspierająca Banderland w sposób jawny i bezwarunkowy Polska.
Kolejnym elementem jest „orientacja ukraińskiej geopolityki nie na Zachód ani na Wschód, lecz utworzenie nowego ciała: Unii Bałtycko-Czarnomorskiej”. To pokazuje, że przynajmniej ukraińscy nacjonaliści stracili wiarę w Zachód oraz niemieckie i amerykańskie służby, które doprowadziły do Majdanu, a teraz mogą zostawić tonącą Ukrainę na lodzie. I oddać z powrotem w rosyjską strefę wpływów. Zachód, w tym także Polska są im potrzebni wyłącznie jako narzędzie. Tak więc z jednej strony jest to przejaw pewnego realizmu politycznego post-banderowców w zakresie określenia swojej sytuacji geopolitycznej (dla porównania z polską dyplomacją wierzącą, że państwa mają przyjaciół i wrogów, a nie tylko interesy i zapatrzoną w Zachód, Unię Europejską i Stany Zjednoczone). Z drugiej strony to projekt czysto fantastyczny i fantasmagoryczny, bardziej nawet od lansowanego przez nasz resort polityki zagranicznej Międzymorza, ponieważ ta unia musiałaby objąć oprócz Ukrainy także Białoruś i państwa bałtyckie, a w wersji rozszerzonej także Polskę i Rumunię. Nietrudno zauważyć, że są to państwa stosunkowo biedne i słabe. Co więcej mają różne, często będące nie do pogodzenia cele w swojej polityce zagranicznej. A że cała owa Unia byłaby pod światłym i wybitnym przywództwem rządzonej przez koalicję ugrupowań post-banderowskich UPA-iny to jest kolejny pomysł z rodzaju mogących się wylęgnąć jedynie w głowie kogoś z zamkniętego zakładu psychiatrycznego.
Następną perełką z deklaracji jest całkowite zerwanie stosunków z Rosją oraz opracowanie planu odzyskania Krymu i Donbasu. Cóż z Rosją mogą sobie zrywać, choć to najprostsza droga do zakończenia kariery Ukrainy jako państwa upadłego. Zbyt wiele powiązań gospodarczych, politycznych i społecznych jest pomiędzy tymi oboma państwami, żeby to się dało wykonać. Szczególnie jak się spojrzy na surowce strategiczne: ropę naftową, gaz ziemny i węgiel. Co prawda ostatnio intensywnie wspieramy Ukrainę darmowym gazem z Polski i chcemy ich ofiarowywać (oczywiście za darmo, bo na uczciwy handel to państwo nie ma żadnych środków) węgiel. Opracowywać sobie plany odzyskania Krymu i Donbasu oczywiście można. Tylko, że nie ma takiej siły, która wyrwałaby owe obszary ze strefy wpływów Rosji. A na pewno nie jest tego w stanie zrobić ani ukraińska armia (złożona z łapanki z tych biednych frajerów w wieku poborowym, którzy nie zdążyli zwiać przed poborem do Polski, albo Rosji) ani bataliony ochotnicze. Z których ponad 90 proc. znajduje się poza linią frontu i albo pilnuje interesów lokalnych oligarchów, albo przygotowuje się do walki o władzę po mogącym nastąpić w każdej chwili drugim Majdanie.
Jednak prawdziwą wisienką na torcie jest deklarowane „odzyskanie prawa Ukrainy do posiadania broni atomowej”. To nie jest już nawet danie małpie brzytwy. To danie małpie dostępu do czerwonego guzika. Ciekawe co nowa, odbudowana Ukraina zrobiłaby z tą bombą? Spróbowała zrzucić na Donieck, czy może od razu zdetonowała w Moskwie? Kompletnie nie przejmując się żadnymi, późniejszymi konsekwencjami. A może w Warszawie, gdybyśmy nie chcieli oddać im Zakerzonia, czyli Chełma, Przemyśla, Lublina, Rzeszowa, a nawet Krakowa? Przy posiadaniu atomowego grzyba przez Kijów programy nuklearne Iranu, czy nawet Korei Północnej wydają się nic nie znaczącymi zabawami. Różni admiratorzy „Wolnej Ukrainy” zapominają, albo po prostu nie chcą pamiętać o jednym – ilekroć ten twór powstawał, albo chociaż krótko funkcjonował szkodziło to Polsce, albo Polakom na obszarze Ukrainy. Wtedy byli oni w okrutny sposób wyżynani. Tak było od XVII do XX wieku. I nic tego nie zmieni. Jednak, żeby w wieku XXI wojownicy „Samoistnej Ukrainy” zamiast wideł i siekier mieli bombę atomową to się nikomu, nawet autorowi przygód Jamesa Bonda nie śniło.
MICHAŁ MIŁOSZ, PRAWY.PL