Łzy spływające po ich twarzach ścinał mróz. Małgorzata i Adam Bulikowie z Siedlec (woj. mazowieckie) z bólem patrzyli, jak trumnę z ciałem ich dziecka zasypują grudy twardej ziemi. Ponad miesiąc starali się sprowadzić z Norwegii zwłoki Oli, by wyprawić jej pogrzeb. Odprowadzili córkę w ostatnią drogę, ale wciąż próbują dowiedzieć się, jak zginęła.
Pogrzeb Oli Bulik odbył się w kościele pod wezwaniem św. Teresy w Siedlcach. Nastolatkę żegnali pogrążeni w żałobie rodzice, krewni oraz koleżanki i koledzy ze szkoły. – Aleksandra jest już w niebie. Przyjdzie jednak czas, kiedy najbliżsi spotkają się z nią po tamtej stronie wieczności – mówił podczas mszy świętej kapłan. Złożenie ciała Oli do grobowca nie zakończy walki rodziców o wyjaśnienie okoliczności śmierci córki. Nastolatka w grudniu ubiegłego roku na zaproszenie kolegi razem ze znajomymi wyjechała do Sarspborga w Norwegii. Stamtąd dziewczyna kontaktowała się z rodziną. – Pisała SMS-y, że świetnie się bawi. Była cała w skowronkach – opowiadał Adam Bulik. Ale 29 grudnia ojciec dowiedział się, że Olę znaleziono martwą przy torach kolejowych. Kilka godzin wcześniej 18-latka ze znajomymi była na spacerze. W drodze powrotnej koledzy weszli do pubu. Ola miała wrócić do domu sama. Wtedy po raz ostatni była widziana żywa.
Norweska policja nie była w stanie podać przyczyn jej śmierci. Kiedy rodzice w styczniu pojechali po zwłoki córki, ciała im nie wydano. Dopiero teraz udało się wyprawić jej pogrzeb. Adam Bulik nigdy nie uwierzy w to, że Ola popełniła samobójstwo, rzucając się pod pociąg. – Równoległe śledztwo prowadzone jest w siedleckiej prokuraturze, która współpracuje z norweską policją. Po sprowadzeniu ciała do Polski nasi patomorfolodzy przeprowadzili sekcję zwłok. Czekamy na jej wyniki. Ja nie odpuszczę, będę dążył do wyjaśnienia śmierci mojej Oli – zapowiada Adam Bulik.
SE.PL