Tylko od 1 listopada w całej Polsce mróz zabił aż 65 osób. Media apelują, żeby zwracać uwagę na bezdomnych, starszych i chorych szczególnie narażonych na śmierć z wychłodzenia. W 2,5-milionowej Warszawie dziennikarz Faktu sprawdził, jaki skutek odniosły te apele. Jak reagowali przechodnie? Efekt jest szokujący.
Przed 15.00 na skwerze pomiędzy metrem Centrum a Dworcem Centralnym usiadłem na ławce. Temperatura wynosiła -6 C. Śmiercią z wychłodzenia najbardziej zagrożeni są bezdomni i pijani, więc postawiłem obok pół litra wódki. Zamknąłem oczy i powoli osunąłem się na bok. Moją ławkę mijał gęsty tłum. Słyszałem rozmowy, ale dla przechodniów byłem niewidzialny, choć niemal się o mnie ocierali. W końcu podeszła pani Agata.
– Proszę pana, nic panu nie jest? Proszę wstać, bo zimno – usłyszałem głos przemiłej warszawianki. Postanowiłem jednak leżeć dalej w nadziei na spotkanie kolejnych współczujących ludzi. Czekałem długo. Obok przechodziły grupki znajomych, rodziny z dziećmi. Słyszałem, jak ktoś opowiada przez telefon, że właśnie mija jakiegoś nawalonego faceta. Nikt do mnie nie podchodził.
Honor warszawiaków uratowała kolejna kobieta. Szturchając mnie palcem, próbowała obudzić. Gdy się dowiedziała, że to dziennikarska prowokacja, nie chciała się przedstawić. – To zwykłe, ludzkie zachowanie – powiedziała tylko i odeszła z uśmiechem.
Mnie niestety nie było do śmiechu. Leżałem w samym centrum Warszawy, przekonany, że ludzie rzucą się mi na pomoc. Jednak skoro tak wielu obojętnie minęło potrzebującego, to zamarzający gdzieś w altanach śmietnikowych czy pod płotem mają jeszcze mniejsze szanse na pomoc. Drodzy Czytelnicy, zima jeszcze nie odpuszcza. Rozglądajcie się wokół, możecie komuś uratować życie.
FAKT.PL
znaczy sie sluzby wychodza jak jest cieplo?