Pominięcie Polski następuje dwa tygodnie po tym, jak rząd w Warszawie zerwał kontrakt na zakup caracali.
– To nie jest zemsta za odrzucenie francuskich helikopterów, ale znacznie szerszy problem. Polska przestała być zapraszana do udziału w kluczowych unijnych inicjatywach, bo jej rząd nie jest traktowany poważnie – mówi „Rz” były minister obrony Tomasz Siemoniak.
Jeszcze latem podczas spotkania szefów francuskiego, niemieckiego i polskiego MSZ w Weimarze to Witold Waszczykowski najmocniej naciskał na rozwój europejskiej obronności. Jednak dla Paryża wzmocnienie potencjału wojskowego Wspólnoty nie będzie możliwe bez współpracy przemysłu zbrojeniowego państw UE. Decyzję o caracalach wyjątkowo źle przyjął szef francuskiego MON Jean-Yves Le Drian. I to właśnie on, wraz ze swoimi odpowiednikami z Niemiec Ursulą von der Leyen, Włoch Robertą Ponotti i Hiszpanii Pedro Morenesem napisali w ub. tygodniu list, w którym wykładają plan rozwoju współpracy wojskowej w ramach Unii.
Pismo jest co prawda skierowane do wszystkich krajów Unii, ale jego sygnatariusze z góry ostrzegają, że jeśli nie uzyskają poparcia całej Wspólnoty, będą dalej forsowali swój projekt w ramach tzw. mechanizmu wzmocnionej współpracy zapisanego w traktacie z Lizbony.
Czterej ministrowie zapowiadają, że ich celem nie jest ani „budowa europejskiej armii”, ani „konkurowanie z NATO”. Chodzi natomiast o to, aby Unia mogła samodzielnie ocenić zagrożenia przy swoich granicach i przeprowadzić autonomiczne operacja wojskowe „zarówno niewielkiej, jak i dużej intensywności” m.in. w Afryce. Wzorem mają być takie inicjatywy z przeszłości jak w Mali czy Somalii, które jednak były organizowane przez poszczególne kraje Unii (w tym przypadku przez Francję i Wielką Brytanię) a nie całą Wspólnotę. Właśnie dlatego kraje Unii miałyby powołać oddzielny sztab wojskowy w Brukseli. Dodatkowo, raz w miesiącu, w belgijskiej stolicy byłyby organizowane spotkania ministrów obrony UE. Teraz takie konsultacje szefów MON odbywają się okazjonalnie na marginesie rozmów szefów dyplomacji.
Integralną częścią planu ma być konsolidacja przemysłu zbrojeniowego państw Wspólnoty i wypracowanie najnowocześniejszych „kluczowych” na współczesnym polu walki technologii. W szczególności zasadniczo zwiększony ma zostać budżet powołanej w 2004 r. Europejskiej Agencji Obronnej (EDA), co do tej pory blokowali Brytyjczycy. Sygnatariusze chcą także powołania Europejskiego Korpusu Medycznego oraz centralnego ośrodka logistycznego, skąd mógłby być pobierany sprzęt wojskowy do przeprowadzenia operacji zamorskich. Europa miałaby także zająć się koordynacją ochrony przed cyberatakami kluczowych instytucji państw członkowskich.
Włoski premier Matteo Renzi chciał pójść znacznie dalej. Przekonywał po brytyjskim referendum do „jakościowego skoku” w budowie europejskiego systemu obronnego. W szczególności proponował powołanie stałych „europejskich sił wielonarodowych”. To nie znalazło się w dokumencie „wielkiej czwórki”, bo kanclerz Merkel nie chce z góry antagonizować Austrii, Finlandii, Szwecji i Irlandii – neutralnych państw UE, które nie są gotowe do wzięcia udziału w operacjach wojskowych. Także kraje Europy Środkowej, w tym Polska i Słowacja, obawiają się wszystkiego, co mogłoby osłabić NATO.
Inicjatywa czterech państw jest możliwa, bo Brytyjczycy są już w Unii na wylocie. Do tej pory Londyn blokował wszystko, co prowadziłoby do budowy konkurencyjnych struktur wobec NATO. Jeszcze na szczycie w Bratysławie we wrześniu brytyjski minister obrony Michael Fallon zapowiedział, że tak długo, jak jego kraj pozostanie w Unii (przypuszczalnie do 2019 r.), będzie sprzeciwiał się wszystkiemu, co osłabia więź transatlantycką. Jednak w nowej złagodzonej wersji idea europejskiej obrony nie musi być źle przyjęta w Waszyngtonie. – Tu nie chodzi o konkurencję. Możemy działać wspólnie. Silna Europa jest w interesie NATO – powiedział w minionym tygodniu sekretarz generalny sojuszu, Jens Stoltenberg. Już w grudniu nad pomysłem „czwórki” mają się pochylić przywódcy krajów UE.
JĘDRZEJ BIELECKI
Siemoniak do krymina?u na 25 lat, ?apówkarze