Zaczęło się z hukiem. Dymisję złożyło pięciu generałów. Potem sprawa ucichła. Tymczasem w armii trwa wymiana kadrowa. Wojsko przychylnie patrzy na zmiany. Czeka jednak na raport z audytu MON i reformę dowodzenia – pisze Edyta Żemła w nowym numerze tygodnika „Wprost”. – Rewolucja przed nami – mówią żołnierze.
„Efekt Macierewicza”, „Serie dymisji w armii”, „Czystka”, „Generałowie opuszczają wojsko” – takie tytuły pojawiły się w mediach, gdy wybuchła wiadomość o opuszczeniu szeregów armii przez wysokich rangą oficerów z Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych. Dymisję złożyło pięciu generałów spośród 23 służących w tej najważniejszej wojskowej instytucji. To dużo. Od dawna nie było takiego exodusu.
Szef resortu obrony Antoni Macierewicz nie odniósł się do sprawy. Lakonicznie o odejściu generałów mówili rzecznicy prasowi. Najostrzej dymisje skomentował wiceminister obrony Bartosz Kownacki. Porównał generałów do kapitanów statków, którzy pierwsi schodzą z pokładu, gdy sytuacja robi się trudna. Przy okazji przypomniał, że w tym roku przed wojskiem stoją dwa ważne wyzwania, takie jak ćwiczenia „Anakonda” oraz szczyt NATO w Warszawie. Wypowiedź wiceministra była jednak tylko zasłoną dymną, bo nikt tak naprawdę nie zamierzał generałów zatrzymywać. Wręcz przeciwnie, ich szybkie odejście było na rękę władzom MON.
W resorcie zdecydowanie negatywnie odebrano fakt, że o dymisjach dowiedziały się media. Kierownictwo uznało, że była to dobrze przygotowana akcja, obliczona na efekt polityczny. Tym bardziej że większość oficerów z tej grupy w niedługim czasie i tak musiałaby odejść do cywila ze względu na wiek (oficerowie mogą służyć do 60. roku życia). Razem z piątką generałów wnioski o odejście do cywila złożyło też kilkudziesięciu pułkowników zajmujących kluczowe stanowiska w dowództwie generalnym. Dlatego w MON sądzono wręcz, że „masowa dymisja” miała zdyskredytować szefa resortu. Ten ruch generalicji uruchomił jednak lawinę kolejnych zdarzeń. A minister Macierewicz postanowił przyspieszyć decyzje, które miał ogłosić dopiero latem.
Trafieni odpryskiem
Zaledwie trzy dni po dymisjach, 5 marca, w pałacyku przy ul. Klonowej, gdzie mieści się siedziba szefa resortu obrony, zorganizowano skromną, aczkolwiek bardzo ważną dla przyszłości armii uroczystość, podczas której wręczono nominacje dla oficerów zastępujących odchodzących generałów. Z wcześniejszych doniesień opinia publiczna wiedziała, że z armią pożegnał się generał dywizji Janusz Bronowicz, inspektor wojsk lądowych, jego zastępcy generałowie Andrzej Kuśnierek i Stanisław Olszański, wiceadmirał Marian Ambroziak, inspektor Marynarki Wojennej, i generał dywizji Ireneusz Bartniak, szef sztabu dowództwa.
Sam fakt wyznaczenia nowych generałów na te stanowiska nie wzbudził więc większej sensacji. Zastanawiał tylko pośpiech. Po pierwsze uroczystość zorganizowano w sobotę. Wcześniej to się nie zdarzało. Oficerów, którzy mieli zostać awansowani, wzywano też w pośpiechu. Generał dywizji Leszek Surawski, który miał odebrać nominację na inspektora wojsk lądowych, zjawił się w pałacyku MON „na polowo”. – Pewnie wezwali go na cito z poligonu, bo nawet nie zdążył się przebrać w mundur galowy – mówi jeden z oficerów.
Generał dywizji Michał Sikora został wyznaczony na szefa sztabu dowództwa, kontradmirał Mirosław Mordel – inspektora Marynarki Wojennej, a pułkownik Wojciech Marchwica – szefa zarządu Wojsk Aeromobilnych i Zmechanizowanych. Ale atmosfera tego sobotniego popołudnia w MON była jak u Hitchcocka. Po pierwsze minister błyskawicznie mianował nowych dowódców. Po drugie okazało się, że zdjął ze stanowisk dwóch innych bardzo ważnych generałów: generała dywizji Wiesława Grudzińskiego, dowódcę Garnizonu Warszawa, i generała broni Edwarda Gruszkę, szefa Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych. Na ich miejsce powołał pułkownika Roberta Głąba i generała brygady Dariusza Łukowskiego. – Obaj, Wiesiek i Edward, zostali trafieni odpryskiem. Pierwotnie minister chciał poczekać, aż skończą im się kadencje, ale gdy piątka z dowództwa generalnego postanowiła w świetle kamer odejść, zmienił zdanie. Wszystkie zmiany zrobił jednym cięciem – mówi jeden z naszych rozmówców.
Dopełnieniem układanki personalnej było mianowanie kilka dni temu nowego szefa Żandarmerii Wojskowej. Został nim pułkownik Tomasz Połuch. Od kilku miesięcy pełnił on co prawda obowiązki szefa tej formacji, ale nie było pewności, czy nim zostanie. Zastąpił generała brygady Piotra Nideckiego, którego Antoni Macierewicz odwołał pod koniec ubiegłego roku, zaraz po objęciu stanowiska. Powód? Generał Nidecki przez lata był szefem sekretariatu poprzedniego ministra obrony Tomasza Siemoniaka.
Żołnierze przyglądają się zmianom z dystansem. Trochę są zaniepokojeni tempem, w jakim kręci się karuzela kadrowa. Nie podoba im się też sposób zdejmowania ze stanowisk dowódców.
Minister Macierewicz zarządza armią metodą kija i marchewki. W ubiegłym tygodniu poinformowano, że prezydent Andrzej Duda podpisał decyzję o zmianie ustawy o służbie żołnierzy zawodowych. Jedna z poprawek znosi 12-letnie ograniczenie pełnienia służby na kontraktach przez szeregowych zawodowych. Decyzja uszczęśliwiła wojskowych niższego szczebla. Jak uzasadnia resort, celem zmian jest utrzymanie w służbie wykwalifikowanych, doświadczonych żołnierzy. Ustawa daje też możliwość powrotu do służby szeregowym, którzy odeszli do rezerwy lub zostali zwolnieni przed upływem 12 lat służby.
Wojskowy program socjalny
Koszty tych zmian będą jednak bardzo wysokie. Po pierwsze żołnierze nabędą prawa emerytalne, które przysługują im już po 15 latach służby. Dostaną też odprawy mieszkaniowe. – To trochę taki wojskowy program, podobny do programu 500 zł na każde dziecko. Wygląda na to, że w wojsku też zwyciężyło podejście socjalne, nie biznesowe. Przecież każdy szeregowy mógł zostać w armii, musiał się tylko rozwijać. Skończyć studia, kursy. Wtedy szedł na podoficera. Teraz nie musi nic robić i tak byle do emerytury – mówi jeden z dowódców.
Zastanawia się też, czy ktoś przeanalizował skutki tych zmian. – Na razie wszyscy się cieszą, ale co będzie za parę lat, gdy pieniądze na modernizację wojska będą musiały iść na emerytury i odprawy, a w szeregach będziemy mieć 50-letnich szeregowych, którzy już nie mają siły ani zdrowa, by biegać po poligonie jak młodzi żołnierze – dodaje.
Ta sama ustawa wprowadza też inną ważną dla armii zmianę. Mianowicie, daje prawo ministrowi wyznaczania „w szczególnie uzasadnionych przypadkach” żołnierzy na stanowiska wyższe o dwa i więcej stopni wojskowych, bez mianowania na ten stopień. – I to jest właśnie ten kij – mówi jeden z oficerów. Wojsko uważa, że ten punkt daje ministrowi ogromne możliwości wpływania na obsadę stanowisk „swoimi” ludźmi, nawet jeśli nie przeszli wszystkich szczebli kariery. – Tak było za komuny – przypominają.
Pierwsze takie zmiany już się zresztą dokonują. Pułkownik Krzysztof Król w styczniu został zastępcą dowódcy Wielonarodowego Korpusu Północny Wschód w Szczecinie. Tymczasem jest to stanowisko dla generała dywizji. Gdy okazało się, że pułkownik będzie wydawać rozkazy szefowi sztabu – duńskiemu generałowi – wybuchł skandal. Tym bardziej że stanowisko musi być konsultowane z Niemcami i Duńczykami, którzy współtworzą korpus. Dodatkowo oficer wskazany do jego objęcia musi co najmniej dwa lata się przygotowywać, zdobyć doświadczenie w środowisku międzynarodowym. Wcześniej planowano, że obejmie je generał Marek Mecherzyński. Nie przeszedł jednak pozytywnej oceny ministra obrony, dlatego wyznaczono płk Króla.
Oficerowie nie mają złudzeń. – Nie ujmując nic panu pułkownikowi, to jest naprawdę świetny oficer, ale taka praktyka łamie dobre, wojskowe standardy – mówi jeden z dowódców. Inny dodaje: – Na pewno decyzja wywołała zdziwienie, że wyznaczono pułkownika, nie generała, ale przecież płk Król jest już generałem. Awans dostał w dzień Żołnierzy Wyklętych.
Piekło reformy
To na pewno nie koniec zmian kadrowych w wojsku. Z dowództw cały czas odchodzi bardzo wielu starszych oficerów. Powodów jest kilka. Sporo z tych osób opuszcza wojsko ze względu na wiek, innym nie podobają się zmiany, jakie zachodzą w armii, jeszcze inni nie chcą czekać na reformę systemu dowodzenia, która – jak przypuszczają – przyniesie ogromne zamieszanie i bałagan. Ten ostatni powód niezwykle elektryzuje żołnierzy, którzy przez „piekło” reformy przechodzili już dwa, trzy lata temu. Zlikwidowano wówczas dowództwa rodzajów wojsk. Zniesiono nadrzędną rolę Sztabu Generalnego, sprowadzając go do funkcji doradczej. Powołano dwa główne dowództwa: generalne i operacyjne. Pierwsze odpowiada za całość funkcjonowania wojska, drugie za misje i działania operacyjne. Taka struktura spowodowała, że rozmyto kompetencje i zagmatwano proces decyzyjny. Żołnierze nie ukrywają, że bardzo źle oceniali reformę przygotowaną przez poprzednie kierownictwo resortu obrony i Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. Dlatego, choć z niepokojem, to czekają jednak na zmiany.
– Rzeczywiście, reorganizacja i ujednolicenie systemu dowodzenia armią należy do naszych priorytetów – przyznał Bartłomiej Misiewicz, rzecznik prasowy MON. Klamka więc zapadła, choć nie wiadomo, kiedy nowe porządki zostaną wprowadzone. Jak dowiedział się „Wprost”, na razie pracuje nad nimi Sztab Generalny wspólnie z Departamentem Prawnym MON. Z dotychczasowych zapowiedzi kierownictwa resortu wynika, że reforma ma być przywróceniem struktury sprzed reformy. Wiadomo jednak, że to i tak oznacza duże roszady personalne nawet na szczytach wojska. Jeśli przywrócona zostanie wcześniejsza struktura, stanowisko może stracić najważniejszy w tej chwili dowódca wojskowy, generał Mirosław Różański, dowódca generalny. O takim scenariuszu jest głośno na korytarzach wojskowych instytucji już od kilku miesięcy. Emocje podgrzewa też zapowiedź Antoniego Macierewicza ujawnienia wyników audytu w wojsku.
W połowie grudnia minister obrony wydał zarządzenie o powołaniu komitetu audytu, który ma sprawdzić, jak dotychczas działał resort i czy dochodziło do nieprawidłowości. Dziś wiadomo, z zapowiedzi kierownictwa ministerstwa, że sprawdzanie zostało zakończone. A wnioski, zdaniem szefa MON, są zatrważające.
– Wojsko było w złym stanie nie ze względu na ludzi, tylko ze względu na przenikającą wszystko korupcję, która zaczynała się od polityków, a demoralizowała także wojsko – mówi minister Macierewicz. Dokument, który może wywołać trzęsienie ziemi w armii i w kręgach przemysłu zbrojeniowego, jest w konsultacjach. Najpierw ma się z nim zapoznać premier Beata Szydło i rząd, a potem trafi do wiadomości opinii publicznej. Choć, jak zaznacza szef MON, „nie wszystkie dane będą mogły zostać opublikowane ze względu na bezpieczeństwo państwa”.
WP.PL