To się nie miało prawa zdarzyć. Nie przypominam sobie, żeby uciekł nam bandyta. To my jesteśmy elitą tej policji, a teraz wszyscy się z nas śmieją – mówi jeden z poznańskich antyterrorystów.
Grudzień 2015 r. Policyjni antyterroryści szykują zasadzkę na 38-letniego złodzieja samochodów z bogatą kartoteką, w której są też kradzieże i rozboje. Policjanci dzielą się na dwie grupy: jedna zajedzie złodziejowi drogę z przodu, druga zablokuje go od tyłu. Z samochodów wyskoczą komandosi w kominiarkach, wyciągną złodzieja, powalą na ziemię. Liczy się zaskoczenie, efekt psychologiczny.
Ale tym razem akcja nie przebiega po myśli policjantów. Gdy ich wozy blokują auto złodzieja, ten wrzuca wsteczny bieg. Uderza w jedno policyjne auto, potem w drugie. Na pełnym gazie, rozbitym samochodem, ucieka z zasadzki. Antyterroryści stoją osłupiali, nie oddają nawet jednego strzału.
– To się nie miało prawa zdarzyć. Nie przypominam sobie, żeby uciekł nam bandyta. To my jesteśmy elitą tej policji, a teraz wszyscy się z nas śmieją – złości się jeden z poznańskich antyterrorystów.
Zasadzka, jak twierdzi, była źle przygotowana, a akcją dowodził policjant bez doświadczenia, który awansował na dowódcę grupy bojowej po tym, jak trzy lata temu zmienił się szef poznańskich antyterrorystów.
Samodzielny Pododdział
W 1978 r., w związku z nasileniem się terroryzmu w całej Europie, w siedmiu województwach powstały plutony specjalne ZOMO. Ich historia owiana jest tajemnicą. „Tygodnik Solidarność” już w wolnej Polsce napisze tylko, że ich skuteczność sprawdzano podczas pacyfikowania ulicznych demonstracji.
Gdy upadła PRL, pluton przekształcił się w kompanię antyterrorystyczną, a następnie w SPAP, czyli Samodzielny Pododdział Antyterrorystyczny Policji. Służy w nim ponad 40 policjantów, w tym pirotechnicy. Zajmują się bandytyzmem, bo przypadki klasycznego terroryzmu w Polsce się nie zdarzają. Mają zatrzymać przestępców, a jeśli zajdzie potrzeba – unieszkodliwić. Ochraniają też rozprawy sądowe, mecze piłkarskie.
SPAP w Poznaniu dowodził przez lata Ryszard Biały. Odszedł na emeryturę po brutalnej akcji podczas Euro 2012. W jednym z klubów na Starym Rynku grupa mężczyzn pobiła się z policjantami po służbie. Nazajutrz antyterroryści mieli zatrzymać jednego z podejrzanych. Mężczyzna został skatowany – policjanci razili go paralizatorem, bili pięściami po twarzy, kopali. Zrobiła się afera.
Stary, zostawiłeś giwerę!
Nowym dowódcą został trzy lata temu Adam Hawran, antyterrorysta z ponad 20-letnim stażem, który był zastępcą Białego. To od tego momentu, jak twierdzą antyterroryści, z którymi rozmawialiśmy, w poznańskim oddziale źle się dzieje.
– Wymienił dowódców grup bojowych, kryterium awansu przestały być umiejętności i doświadczenie, teraz liczy się lojalność wobec dowódcy. Nasza wartość bojowa spada, a wpadki są zamiatane pod dywan – twierdzi jeden z funkcjonariuszy. – Chcesz przykłady? W naszej jednostce jest podział na „żołnierzy”, instruktorów i specjalistów. Ci ostatni dowodzą grupami bojowymi. Jednym ze specjalistów został bardzo dobry kolega naszego dowódcy, który wcześniej jeździł na akcje jako kierowca, a był instruktorem od akcji na wysokościach. Należał do grupy bojowej, ale podczas akcji zawsze siedział w samochodzie. I nagle zostaje odpowiedzialny za planowanie i przebieg realizacji, czyli zatrzymania przestępcy. To właśnie on odpowiadał za nieudaną akcję ze złodziejem samochodów. Wszyscy wiedzą, że to jego wina, ale dowódca nie wyciągnął konsekwencji.
Innym specjalistą, jak opowiadają jego koledzy, został policjant z kilkuletnim doświadczeniem, przez krótki czas instruktor.
– I nie byłoby problemu, gdyby nie to, że półtora roku temu zgubił broń służbową.
– Zgubił broń?
– Odpowiadamy za ochronę świadków. Mieliśmy przez kilka dni pilnować osobę, która przyjechała zeznawać w jakiejś sprawie. To było w hotelu pod Poznaniem. Ten policjant nocował ze świadkiem. Pewnie chciał się zdrzemnąć, zdjął kaburę, żeby było wygodniej. Wrócił do jednostki bez broni. Zorientował się, gdy zadzwonił kolega, który go zmieniał: „Stary, zostawiłeś giwerę, wracaj”.
– Była jakaś kara?
– Żadna. Nasz dowódca zamiótł to pod dywan. Padło zdanie, że każdemu się może to zdarzyć. Potem chłopak awansował na specjalistę, pojechał na szkołę oficerską, a kilka tygodni później, pod koniec roku, dostał od dowódcy nagrodę. Dla antyterrorysty zgubienie broni to hańba.
Nie potrafił pływać
By zostać antyterrorystą, trzeba przede wszystkim przejść testy sprawnościowe, wśród których są m.in. pływanie, wspinanie po linie, biegi. W sumie można dostać 40 punktów.
– Znam chłopaków, którzy mieli maksymalne wyniki, a dowódca przyjmował takich, którzy mieli po 30-32 punkty. Jeszcze za Białego na okres próbny trafił chłopak, który nie potrafił pływać. Potem Hawran go zostawił.
– Nie potrafił pływać?
– Wyszło to podczas ćwiczeń na jeziorze w Kiekrzu. Trenowaliśmy opuszczanie po linie ze śmigłowca do pontonu. Chłopak nie trafił, wpadł do wody i zaczął się topić. Został wyłowiony.
– I co dalej?
– Dostał pół roku na naukę pływania. I się nauczył.
Gdy zbieraliśmy informacje do tekstu, w połowie stycznia, doszło do kolejnego incydentu. Podczas treningu jeden z antyterrorystów zasłabł. Wezwano lekarza.
Jednak to nie koniec zarzutów. – Jak trafiłem do oddziału, to na pierwszą akcję pojechałem półtora roku później, wcześniej się szkoliłem. A teraz? Mamy młodego chłopaka, dwa miesiące w jednostce, a dowódca mówi: „Weźcie go na realizację, niech się pouczy”. Więc bierzemy chłopaka, który trzęsie się, jak ma karabin w rękach. I mamy z nim wchodzić do mieszkania, gdzie są kobiety, dzieci. Dowódcy to nie obchodzi. Ma jechać dziesięciu na akcję – jest dziesięciu. Tylko cudem nie doszło jeszcze do tragedii.
– Tragedii?
– Taka sytuacja: mamy wejść do mieszkania, młody chłopak ma wywalić taranem i się odsunąć, za nim wchodzi drużyna z bronią. Ale on w tym amoku rzuca taran i wchodzi pierwszy, bez broni. I co? I nic. Znów się udało, bo przeciwnik nie był uzbrojony. Kiedyś analizowaliśmy każdą akcję po powrocie do jednostki, teraz się tego nie robi. Dowódca woli udawać, że tego nie widzi.
Nowe porządki w oddziale nie wszystkim się spodobały. Nasi rozmówcy opowiadają, że z oddziału odeszło kilku doświadczonych antyterrorystów. Część na emeryturę, jeden do GROM-u. – Mieliśmy też świetnego pirotechnika, kilka lat był na misji wojennej, szkolił się w FBI. Nie mógł się dogadać z dowódcą, przeniósł się do Centralnego Biura Śledczego w Warszawie. Tam czuje się doceniany.
Według naszych rozmówców kluczem do zrozumienia sytuacji w oddziale jest przeszłość nowego dowódcy. Adam Hawran przez lata był zastępcą Ryszarda Białego. Gdy jego koledzy łapali bandytów, zajmował się głównie sprawami administracyjnymi, układaniem grafików.
– Wśród starej ekipy nie miał autorytetu. Gdy został dowódcą, pojawił się problem, chłopacy mówili mu, co myślą o jego decyzjach. Nie przyjmował krytyki, swoich zaufanych ludzi zrobił specjalistami. Teraz ponosimy tego konsekwencje.
Nie dzieje się źle
Chcieliśmy porozmawiać z Adamem Hawranem, przez biuro prasowe wielkopolskiej policji przekazaliśmy mu listę tematów, które chcemy poruszyć. Hawran nie był jednak zainteresowany spotkaniem.
Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji, twierdzi, że poznańscy antyterroryści są jednymi z najlepszych w kraju, a zarzuty, że w oddziale źle się dzieje, są bezpodstawne. Borowiak potwierdza, że kilku policjantów odeszło na emerytury, ale nie wiąże tego ze zmianą dowódcy: – Byli na zwolnieniach lekarskich, komisja orzekła, że nie są zdolni do dalszej służby.
Rozmawialiśmy z jednym z policjantów, którzy odeszli: – To prawda, że czułem się już wypalony. Ale gdyby nie Hawran, to jeszcze bym pracował.
Rzecznik twierdzi też, że pirotechnik, który przeniósł się do CBŚ, zrobił to ze względów osobistych i dla wyższych zarobków.
Borowiak zapewnia, że wszyscy przyjmowani do oddziału antyterroryści spełniają wymagania. Zaprzecza, by przyjęto policjanta, który nie potrafił pływać. – Instruktorzy potwierdzają, że podczas desantu ze śmigłowca mogło dojść do sytuacji, że jeden z funkcjonariuszy wpadł do wody. Ale na pewno się nie topił – mówi Borowiak.
– A antyterrorysta, który zasłabł na treningu?
– To był jego pierwszy dzień w oddziale. Został już zwolniony.
Na początku rzecznik zaprzeczył, by jeden z antyterrorystów zgubił pistolet w hotelu. Ale gdy podaliśmy jego nazwisko oraz wskazaliśmy policjanta, który o zgubieniu broni miał zameldować dowódcy, w oddziale pojawili się funkcjonariusze z policyjnego wydziału kontroli. Potem Andrzej Borowiak stwierdził, że nasze informacje się nie potwierdzają: – Jeden z policjantów zaprzeczył, by zgubił broń, a drugi – by o tym informował dowódcę.
– Można się było tego spodziewać. Inspektorzy z wydziału kontroli powinni sprawdzić w dokumentach, o której godzinie broń została zdana i dlaczego tak późno – odpiera nasz informator.
– A nieudana zasadzka na złodzieja samochodów? – pytam rzecznika policji.
– Zatrzymanie jadącego samochodu to jedna z najtrudniejszych akcji – mówi Borowiak. – Trudno przewidzieć rozwój sytuacji. Ten przestępca miał dobry samochód, był zdeterminowany, by uciec. Nie można tu mówić o błędzie policjantów.
Ryszard Biały, były dowódca poznańskiego SPAP, nie chciał komentować sytuacji w oddziale.
Niebezpieczne operacje
Złodzieja, który wymknął się z zasadzki antyterrorystów, namierzyli kilka tygodni później policjanci kryminalni z komendy w Szamotułach. Próbował uciekać, podczas pościgu uderzył w drzewo.
Jerzy Dziewulski, twórca i były szef brygady antyterrorystycznej na lotnisku Okęcie:
– W tej historii mamy relacje policjantów, którym druga strona zaprzecza, nie chcę rozstrzygać, kto ma rację. Ale jedno jest bezsporne – podstawą pracy w jednostce antyterrorystycznej jest wzajemne zaufanie, a z tego opisu wynika, że w poznańskim oddziale tego zaufania nie ma. I to jest największy problem, zagrożenie. Wzajemne zaufanie jest podstawą dobrze przeprowadzonych akcji, policjant musi wiedzieć, że chłopak stojący za jego plecami jest przygotowany, wie, co ma robić i na pewno wykona to bezbłędnie. Jeśli policjanci nie mają zaufania do swoich przełożonych i do siebie nawzajem, to wątpię, by byli w stanie dobrze wykonywać tę pracę. To są niebezpieczne operacje, w których policjant narażony jest na utratę życia. Relacje policjantów pokazują degrengoladę, który ma realny wpływ na bezpieczeństwo.
Dowódcy poznańskiego oddziału mogę powiedzieć, że autorytet się buduje, nie dostaje się go wraz z nominacją. Gdy ja dowodziłem jednostką, to zawsze byłem na pierwszej linii, wystawiony na największe ryzyko. Tak się buduje autorytet.
Na miejscu komendanta wojewódzkiego zebrałbym całe towarzystwo, porozmawiał, wyjaśnił sprawę. Nie można takich sygnałów zlekceważyć, bo problem tylko się pogłębi.
PIOTR ŻYTNICKI