W liście przesłanym do redakcji Wirtualnej Polski ppłk. rez. Sławomir Komisarczyk wyjaśnia, jakie informacje zawarte były w zniszczonych przez MON dokumentach.
„Zapisy dotyczyły głównie chronologicznych sentencji powiadamiania przełożonych i przedstawicieli władzy o katastrofie” – pisze Komisarczyk.
W sobotę MON poinformowało o istnieniu protokołu zniszczenia dokumentów, zawierających informacje na temat wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku. Jego autentyczność potwierdził rzecznik MON, Bartłomiej Misiewicz.
Nie wiadomo jednak, co dokładnie zawierały zniszczone akta i jaki wpływ mogły one mieć na wyjaśnienie przyczyn katastrofy. Niejasności, w przesłanym do redakcji Wirtualnej Polski liście, próbuje wyjaśnić ppłk. rez. Sławomir Komisarczyk, który pełnił dyżur 9 kwietnia 2010 roku.
„Nie było tam nic szczególnego. Nie mogło być”
„W zniszczonym 400-stronicowym dokumencie tylko wpis z jednego dyżuru (10.04.2010 r.) dotyczył katastrofy smoleńskiej i był zapisany maksymalnie na 3-5 stronach”, czytamy w liście Komisarczyka. „W dniu katastrofy zapisy dotyczyły głównie chronologicznych sentencji powiadamiania przełożonych i przedstawicieli władzy o katastrofie w ramach istniejącego schematu powiadamiania. Cała Służba Dyżurna wiadomości na temat katastrofy zdobywała głównie z mediów i nic szczególnego w zniszczonym dokumencie nie było, bo być nie mogło”, twierdzi wojskowy.
„Opisując dzień katastrofy, z dokumentu można było się dowiedzieć, kogo powiadomiono i kogo próbowano bezskutecznie powiadomić”, pisze dalej Komisarczyk.
Inne dokumenty ważniejsze
Zdaniem byłego pracownika Dyżurnej Służby Operacyjnej Sił Zbrojnych RP, rzeczy istotne dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej zapisywano gdzie indziej. „Najważniejsze sprawy wpisywano w tzw. Sprawozdaniu Dobowym, którego nie niszczy się nigdy i podlega archiwizacji. Drugim równie ważnym dokumentem był tzw. Meldunek Sytuacyjny kierowany m.in. do ministra Obrony Narodowej”, twierdzi Komisarczyk.
„Tylko w tych dwóch dokumentach zawarto najpełniejszą wiedzę Zespołu Dyżurnego w sprawie katastrofy. „Sprawozdanie Dobowe” odnaleźć można we właściwym archiwum, natomiast „Meldunek Sytuacyjny” przesłano do Kancelarii Tajnej byłego ministra Bogdana Klicha. Zniszczony 400-stronicowy Dziennik Działań stanowił jedynie zabezpieczenie Szefa Zmiany w wypadku posądzenia go w przyszłości o niewłaściwe działania lub zaniechanie”, wyjaśnia.
Magierowski punktuje list Komisarczyka
Tłumaczeń wojskowego do wiadomości nie przyjmuje dyrektor biura prasowego Andrzeja Dudy, Marek Magierowski. Jego zdaniem, „aktem niezrozumiałym” jest zniszczenie jakiegokolwiek dokumentu, mówiącego o wydarzeniach z 10 kwietnia 2010 roku, natomiast „informacja, którego z wysokich urzędników nie udało się zawiadomić o katastrofie, jest niezwykle istotna” – mówi Magierowski w rozmowie z Wirtualną Polską.
– Odnoszę wrażenie, że list ppłk. Komisarczyka, zamiast pomóc, raczej dodatkowo obciąża osoby odpowiedzialne za zniszczenie tych dokumentów – twierdzi szef biura prasowego prezydenta Dudy.
„Teraz to będzie dowód na zamach”
Część obserwatorów już teraz drwi z doniesień, jakoby zniszczone dokumenty miały być istotnym dowodem w sprawie katastrofy smoleńskiej. „Zniszczyli, a potem (by nikt się nie dowiedział) sporządzili z tego protokół. Znana praktyka chcących coś ukryć”, napisała na swoim profilu na Twitterze Agnieszka Gozdyra, dziennikarka Polsat News.
W podobnym tonie wypowiedział się Konrad Piasecki z RMF FM. „Powiadam Wam, teraz okaże się, że kluczowym dowodem na zamach, będzie fakt zniszczenia jakichś nieistotnych dla sprawy zapisów z 10.04”, napisał na Twitterze.
Krytycznie o liście Komisarczyka wypowiedziała się z kolei Katarzyna Sadło, znana blogerka i publicystka „Do Rzeczy”. „To imponujące, że autor listu pamięta treść nieistotnego dokumentu zniszczonego ponad 3 lata temu”, napisała i dodała: „Z tymi zniszczonymi dokumentami to jest tak, że niektórym dziennikarzom przeszkadza, że się nigdy nie dowiedzą co tam było a innym nie.”
Głos w sprawie listu postanowiło zabrać MON. W przesłanym do PAP oświadczeniu rzecznik prasowy Bartłomiej Misiewicz wyjaśnia m.in., że ppłk. Komisarczyk „nie może posiadać żadnej wiarygodnej wiedzy na temat informacji”. Pełna treść poniżej:
Oświadczenie rzecznika prasowego MON
„W związku z opublikowanym dzisiaj listem ppłk. rez. Sławomira Komisarczyka informuję co następuje:
1. Ppłk rez. Sławomir Komisarczyk nie był w dniu 10 kwietnia 2010 r. obecny w pracy w Dyżurnej Służbie Operacyjnej Sił Zbrojnych RP, co oznacza, że nie może posiadać żadnej wiarygodnej wiedzy na temat informacji z dyżuru tego dnia;
2. Dla całościowej oceny podejmowanych działań wskazać należy, że dyżur kierownictwa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego w dniach 10-11 kwietnia 2010 r. pełnił gen. Bogusław Pacek;
3. W Dzienniku Działań DSO SZ RP powinny znaleźć się wszystkie informacje dotyczące: meldunków, decyzji, wykonywanych i odbieranych połączeń, współpracy służb oraz jednostek organizacyjnych Ministerstwa Obrony Narodowej i Wojska Polskiego, co miało istotne znaczenie dla zaistniałej wówczas sytuacji kryzysowej – stąd waga tego dziennika;
4. Zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami: Zarządzenie nr 3/MON z dnia 2 lutego 2005 r. w sprawie zasad i trybu postępowania z materiałami archiwalnymi i inną dokumentacją w resorcie obrony narodowej zabronione było niszczenie tego typu dokumentów;
5. W Ministerstwie Obrony Narodowej rozpoczęto prace mające na celu odtworzenie meldunków i wszystkich wydarzeń mających miejsce 10 kwietnia 2010 r. w Wojsku Polskim.”
SŁAWOMIR KAMIŃSKI