Cesja terytorialna na rzecz Polski należała się jak najbardziej Niemcom za całokształt „twórczości” w czasie wojny. Kresowianom natomiast ojcowizna została odebrana niesłusznie. Wschodnia granica Polski to efekt gwałtu na naszym państwie dokonanego przez jej łapczywych przeciwników, natomiast wschodnia granica Niemiec jest efektem gwałtów niemieckich.
By tęsknić za polskim Lwowem, niekoniecznie trzeba być rewizjonistą, lecz zawsze istnieje prawdopodobieństwo zetknięcia się ze stwierdzeniem występującym najczęściej w formie zdania: „A co mają powiedzieć Niemcy na Wrocław?”, którym dany człowiek chce nas zaszachować, wykazać błyskotliwość swojego umysłu i pochwalić się wiedzą historyczną.
Tymczasem, nie ma chyba innego, lepiej świadczącego o bardziej uproszczonym podejściu do historii lub braku jej znajomości i analizy zdania. Podobnie ma się sprawa z porównywaniem Szczecina lub Gdańska z Wilnem. Dla polskich Kresowian takie stwierdzenie jest niezwykle obraźliwe, ponieważ sugeruje jakoby między nimi a niemieckim Związkiem Wypędzonych Eriki Steinbach i Powiernictwem Pruskim można było postawić znak równości. Tymczasem, dzieli ich bardzo wiele.
Pierwszą dość bolesną dla polskich środowisk kresowych różnicą jest zupełnie inny stopień wsparcia państw macierzystych, drugą natomiast fakt, że niemieccy wypędzeni wydają się być zdecydowanie mniej spokojni od Polaków względem postawy roszczeniowej. Kiedy weźmie się pod uwagę sprawę trzecią, trzeba stwierdzić, że Kresowianie byli w całej swojej liczbie od początku do końca wojny ofiarami, czego nie można powiedzieć o niemieckich wypędzonych, którzy pełnili wielokrotnie rolę katów lub ich pomocników. Po czwarte, niemieccy wschodniacy sami, co najmniej w części, zgotowali sobie nieszczęśliwy los, podczas gdy Kresowianie nie mieli nań żadnego wpływu. Po piąte, Polacy żyli spokojnie w swoim polskim Lwowie, Grodnie, Wilnie, a także innych miastach, ponieważ to im wystarczało. Niemcy natomiast, posiadając niemiecki Breslau, Allstein, Stettin (Wrocław, Olsztyn, Szczecin), nie byli najwyraźniej wystarczająco zadowoleni i wykazali się zachłannością, ponieważ chcieli mieć także Danzig, Posen, Kattowitz.
Po szóste, należy stwierdzić, że cesja terytorialna na rzecz Polski należała się jak najbardziej Niemcom za całokształt „twórczości” w czasie wojny. Kresowianom natomiast ojcowizna została odebrana niesłusznie. Wschodnia granica Polski to efekt gwałtu na naszym państwie dokonanego przez jej łapczywych przeciwników, natomiast wschodnia granica Niemiec jest efektem gwałtów niemieckich. Niemieccy wypędzeni powinni więc podskakiwać z radości, że wyszli i tak na wojnie dużo lepiej, niż polscy Kresowianie, pomimo tego, że to oni byli co najmniej współwinni swojej tragedii – są dziś od Polaków bogatsi (to różnica siódma). Znaleźli się bowiem w większości i niezasłużenie po lepszej stronie żelaznej kurtyny. Powinni się cieszyć, że granica polsko – niemiecka wygląda tak jak obecnie, a oni prowadzą życie dużo wygodniejsze od Polaków. Mierząc albowiem wojenny rachunek wedle etyki, oczywiście nie tej jałtańskiej, Polska winna była zachować w 1945 roku swoje wschodnie granice w całości do Zbrucza, dostając zarazem jako odszkodowanie za straty ziemie zachodnie po Odrę. Jednocześnie to prędzej Niemcom „należał się” komunizm, a nie Polsce. Stało się jednak inaczej i to w sporej części potomkowie katów, dziś bogatsi, śmieją się z potomków ofiar mówiąc „Jedź do Polski, twój samochód już tam jest”, bądź emitując reklamy z okazji meczu Polska – Niemcy (lub bez okazji – reklama Media Markt) – ukazujące „Polaczków” jako biednych i zacofanych lub złodziei. Polskie straty bowiem to nie tylko mienie ruchome i nieruchomości, ale także sześć milionów obywateli. To, że systematycznie pnąca się ekonomicznie w górę (m.in. dzięki Stanisławowi Grabskiemu czy Eugeniuszowi Kwiatkowskiemu) przedwojenna Polska stała się biednym i zacofanym krajem, który przy wielu okazjach jest utożsamiany przez Niemców z chłopem orającym pole za pomocą pługa ciągniętego przez konia – nie jest polską winą, ale właśnie niemieckich dziadków.
Niemieccy wypędzeni dostawali pod swoją kuratelę polskich Kresowian jako robotników przymusowych, nie zaś odwrotnie. Sami zresztą na kartkach do głosowania wybrali legalnie Adolfa Hitlera, który w niemieckim Wrocławiu dostał najwięcej głosów. Dodajmy na marginesie, że było to miasto, które w 1945 stało się zburzoną przez Niemców i Sowietów ruiną, odbudowaną przez Lwowian, którzy zostawili na wschodzie zbudowane przez siebie, niemal nietknięte wojną w porównaniu z Wrocławiem miasto Lwów.
Z powyższych powodów dla Kresowian tak wybitnie obraźliwe jest przytoczone wcześniej zdanie „A co mają Niemcy powiedzieć na Wrocław?”, mające zresztą sowiecką genezę. Brzmi ono tak, jakby między Kresowianami a niemieckimi wypędzonymi ktoś specjalnie chciał postawić znak równości. I rzeczywiście robili to Sowieci oraz polscy komuniści na ich usługach. Oni to właśnie z odszkodowań terytorialnych od Niemiec, które chciał uzyskać rząd RP na uchodźstwie, uczynili pretekst do rabunku ziem wschodnich.
Ziemie zachodnie stały się nagle propagandowo nie odszkodowaniem od Niemiec, lecz od ZSRR za ziemie wschodnie. Mało tego, Sowieci opodatkowali wymienione odszkodowanie z Królewca oraz okolic. Społeczeństwo polskie zostało więc obrabowane i jeszcze wmówiono mu, że ktoś zrobił Polakom przysługę. Na czyją korzyść mogło być zatem porównywanie polskiej tęsknoty za Lwowem, czy Wilnem z tą prezentowaną przez wypędzonych do Wrocławia lub Szczecina? Każdą, tylko nie polską. Wcześniej kojarzenie utraty Lwowa, czy Wilna z zyskiem Wrocławia, Szczecina oraz porównywanie Kresowian do wypędzonych, służyło Sowietom. Dziś służy wypędzonym, nacjonalistom ukraińskim, a także ruchom postsowieckim (ci rzeczywiście wierzą, że ZSRR zrobiło Polakom łaskę). Dlatego tak bardzo razić może sytuacja, gdy sami Polacy powtarzają stary oklepany tekst stworzony na rzecz radzieckiej propagandy oraz jej polskich komunistycznych marionetek, porównujący polski Lwów z niemieckim Wrocławiam, a Kresowian z wypędzonymi.
To Hilary Minc, działacz Komunistycznej Partii Polski, piastujących w czasach stalinowskich liczne wyższe funkcje państwowe w piątym numerze Nowych Widnokręgów z 1 marca 1944 roku w piśmie Wandy Wasilewskiej, które było organem Związku Patriotów Polskich, napisał: […]Czy możemy być jednocześnie na Śląsku Opolskim i na Wołyniu, nad Bałtykiem i na Polesiu, nad Odrą i nad Zbruczem? Rzecz jasna, nie. A dlaczego nie? Ponieważ Związek Sowiecki musiał dostać swoje zdobycze terytorialne. Przeto Polska walcząca z Niemcami została potraktowana względem swoich wschodnich terytoriów tak jak przegrane i winne swemu losowi Niemcy.
Można darować sąsiadom wiele rzeczy, lecz należy żądać od nich mówienia prawdy i zaprzestania fałszowania historii (którego przykładem jest tak słynny jak zmanipulowany artykuł Ciemny Kontynent w Der Spieglu), relatywizacji zbrodni przodków na rzecz własnych celów. Ilekroć zatem słyszymy „standardowe” fałszywe stwierdzenia – reagujmy. Róbmy to także wtedy, gdy słyszymy nawet bzdurny wywód, który jak się nam wydaje moglibyśmy zostawić bez komentarza, np. stwierdzenie, że Polska straciła ziemie „białoruskie” i „ukraińskie”, a Związek Sowiecki oddał je sprawiedliwie prawowitym właścicielom. Tak samo trzeba interweniować, kiedy niemieckim mediom po raz setny „przypadkowo” się wymsknie wyrażenie „polskie obozy koncentracyjne”. Ten wielokrotnie powtarzany fałsz, w końcu na goebbelsowskiej zasadzie stanie się prawdą, jeśli nie będziemy reagować. Nie przejmujmy się za każdym razem zarzutami, że jesteśmy nadwrażliwi (czytaj: niedojrzali), odnosząc się tak emocjonalnie do zwykłej pomyłki. Podobnie ma się sprawa z fałszowaniem historii związanej z ludobójstwem dokonanym na 120 tys. Polaków i ogromnej liczbie Ukraińców przez OUN-UPA na Kresach Południowo-Wschodnich i relatywizacją tej zbrodni. Tutaj wobec polskich Kresowian również w sposób bezpardonowy także ukraińscy nacjonaliści wystosowują fałszywy zarzut, że mordowali tak samo jak ich banderowscy przodkowie. Zapewne przeciwnicy Kresowian mogliby teraz rzec: „Tak, Polacy to zawsze byli święci”. W zasadzie dla przekory można powiedzieć, że w porównaniu do swoich sąsiadów byli. Dlaczego? Tak to jest, że to właśnie rządzące elity danych państw, czy grup etnicznych posługujące się totalitarną ideologią dokonują zbrodni. Takich dokonywali Niemcy, zaczytując się w Mein Kampf, ukraińscy nacjonaliści zaczytani w zbrodniczym „Nacjonalizmie” Dmytro Doncowa. Polacy natomiast posiadali państwo podlegające regułom demokracji, zarówno na uchodźctwie, jak i w podziemiu. Dzisiaj niektórzy współrodacy zbrodniarzy wojennych próbują dokonać rewizji historii, na którą nie należy pozwolić.
Polska, będąc paradoksalnie w teorii w obozie zwycięzców straciła poprzez działanie dyplomacji sowieckiej ziemie, w tym Wilno i Lwów, na rzecz przegranych niemieckich kolaborantów (Litwinów i nacjonalistów ukraińskich), których potomkowie dzisiaj kultywują zbrodnicze formacje i na tych ziemiach dyskryminują Polaków. Po stracie obu tych miast jedyne, co Polsce mamy, to chociaż czyste sumienie, tj. prawda historyczna o jej honorowym zachowaniu. Nie splamiliśmy honoru, lecz zapłaciliśmy za to wysoką cenę. Nie pozwólmy sobie wmówić, że było inaczej. Tylko to nam zostało i tego już nie możemy dać sobie odebrać.
ALEKSANDER SZYCHT