Panie ministrze jedź pan sam i walcz pan sobie, ale nie za nasze pieniądze!

Mamy pewnego nowego ministra w naszym fajnym nowo-starym rządzie, z którym wiązano wielkie nadzieje. Bo to i pragmatyk i rozsądny człowiek i znający życie i po prostu wie jak jest i o co chodzi w sprawach prostych, które inni niepotrzebnie komplikują.

Niestety jednak bycie ministrem i to eksponowanym nie służy jak widać percepcji, albo może to podróże zagraniczne przeszkadzają, albowiem nasz pan minister – nieskrywany faworyt nowego-starego rządu zaczyna wypowiadać słowa niepokojąco-przerażające w kontekście potrzeby rozważenia możliwości zwiększenia naszego zaangażowania w walkę z tzw., państwem islamskim.

To przerażające głównie dlatego, ponieważ o ile dobrze odczytujemy sygnały międzynarodowe, żadne państwo islamskie nie wypowiedziało nam wojny, w tym znaczeniu że nawet w telewizorach się nie wygłupiają wygrażaniem nam jako krajowi. Co więcej nie jest tajemnicą, wystarczy znać np. język angielski lub francuski, ewentualnie niemiecki – a także jak ktoś lubi i nie ma awersji także rosyjski i można sobie poczytać w międzynarodowej prasie wypowiedzi najważniejszych polityków z USA, Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec oraz nawoływania do zachowania pokoju z Rosji, żeby zrozumieć że broń którą mają tamtejsi terroryści nie wyrosła na drzewach, ani nie zmaterializowała się w wyniku modlitw! Nic z tych rzeczy! Poszczególne odłamy ugrupowań terrorystycznych, zwanych wówczas bojownikami o wolność Syrii przeciwko legalnemu rządowi syryjskiemu były stale wspomagane przez państwa zachodnie, z czym nie ma najmniejszego problemu, jest granica z Turcją, Jordanią, a jak trzeba zawsze może pojawić się śmigłowiec bez oznaczeń z wiadomo jakiego kraju (cywilny wynajęty) pełen wszystkiego, co potrzebne do ochrony życia i jego odbierania. Rzekomo większość z tego wsparcia to było wyposażenie nie zabijające, jednakże przecież nie ma kontroli na granicach więc o czym mówić?

Jeżeli do tego jeszcze poczytalibyśmy dostępne w języku angielskim raporty analityków izraelskich i amerykańskich – piszących na zamówienie izraelskich ośrodków analitycznych, jak również wysilili się i spróbowali po arabsku poszukać informacji w blogosferze – naszym oczom ujawni się potężne podziemie dostarczające broń i materiały wojenne z nieskończenie bogatych krajów Zatoki Perskiej do Syrii i obecnie Iraku, ale przede wszystkim do Syrii. Gdyby tego było mało, to władze Arabii Saudyjskiej udzieliły normalnej darowizny – dały kilka miliardów dolarów grantu dla władz Libanu z przeznaczeniem na zakup sprzętu wojskowego do walki z terrorystami. Mamy więc działania oficjalne i nieoficjalne, podobno te nieoficjalne są większe, a wynikają z dobroczynności zamożnych Arabów, którzy nie szczędzą pieniędzy jeżeli chodzi o wojnę w imię wyznawanej religii.

Powstaje pytanie – co nam do tego? Co nas w ogóle obchodzi ta wojna? Owszem jesteśmy sojusznikami Zachodu, ale to nie jest nasza wina, że Zachód nie dostrzega zagrożenia w islamistach odcinających jego obywatelom głowy na ulicach zachodnich miast, tylko w pokornie pracujących za grosze na zmywakach Polkach i Polakach. Jako sojusznicy już co najmniej dwa razy daliśmy krew za „wspólną sprawę” pierwszy raz pomogliśmy USA w Iraku, co nie jest powodem do dumy i nie będzie. Drugi raz – w ramach NATO pojechaliśmy do Afganistanu, również przypomnijmy bronić Ameryki. Teraz sami mamy kłopoty i wysyłanie jakichkolwiek żołnierzy z Polski na misje zagraniczne to marnowanie potencjału, nasi sojusznicy powinni postarać się to zrozumieć.

Jeżeli nie zrozumieją, to należy im to w sposób dosadny a może i nawet brutalny uświadomić, albowiem czasy prowadzenie złej polityki zagranicznej mamy za sobą. W tej chwili – poza koniecznością mobilizacji całego Sojuszu nie ma powodu dla którego mielibyśmy w jakichkolwiek działaniach tam uczestniczyć, jak również żebyśmy mieli się zaangażować w to bardziej niż ponad pomoc humanitarną jaką świadczymy. Można pomyśleć o pomocy uciekinierom, jednakże nie ma mowy o wydawaniu pieniędzy na jakąkolwiek wojnę tam, poza jednym wyjątkiem – poproszenia przez rząd Turcji o pomoc. Turcja jest naszym sojusznikiem i jak będzie trzeba – należy iść jej z pomocą. Poza tym w ogóle nas tamte sprawy nie interesują, zwłaszcza że jak widać nie mają wpływu na rynek ropy! Jeżeli pan minister chce walczyć – niech pojedzie i sam walczy, oczywiście za swoje a nie za nasze pieniądze! Mowy nie ma dla finansowania jakiejkolwiek eskapady – mamy właśnie swoje problemy (to, że na własne życzenie to inna sprawa) i mamy pełne prawo zajmować się w pierwszej kolejności nimi.

Obserwatorpolityczny.pl

Więcej postów

1 Komentarz

Komentowanie jest wyłączone.