Dostępne dane statystyczne pokazują realny spadek poparcia dla ślązakowców. W 2010 zdobyli oni 8,49% głosów, natomiast w 2014 roku – tylko 7,2% głosów w skali całego województwa.
W ciągu czterech lat ubyło im ponad 25 tysięcy wyborców (z niecałych 123 tysięcy do 97 tysięcy). Uzyskany wynik świadczy zaś o realnym poparciu ze strony niespełna 3% ogółu osób uprawnionych do głosowania.
Tegoroczne wybory przyciągnęły słuszną uwagę w wyniku licznych nieprawidłowości . Mówi się wręcz o „skandalu wyborczym” czy „aferze wyborczej”, co jest jak najbardziej uzasadnione. Mało uwagi poświęcono jednak omówieniu oficjalnych wyników wyborów w województwie śląskim, gdzie „mniejszość ślązakowska” walczyła o powiększenie swych wpływów politycznych w regionie. Śledząc doniesienia medialne można odnieść wrażenie, że ten cel został w znacznym stopniu osiągnięty. Dostępne dane pokazują, że osiągnięty rezultat powinien być dla działaczy i sympatyków Ruchu Autonomii Śląska, a także mniejszych organizacji ślązakowskich, co najmniej przyczyną wyraźnego zakłopotania. Na wstępie należy jednak kilka rzeczy wyraźnie uwypuklić. Po pierwsze, RAŚ bardzo mocno mobilizował własny elektorat, próbując pokazać, że jest szansa na radykalną zmianę składu samorządów. Po drugie, mogli oni liczyć na ogólną sympatię wielu lokalnych mediów, które chętnie nagłaśniały działania ślązakowców i ich sympatyków. Dobrym przykładem może być przebijający się medialnie temat wniosku o uznanie ślązaków za mniejszość etniczną, który uzyskał poparcie ponad 140 tys. osób. Do tego, „twardy elektorat” RAŚ uchodził dotąd za niezwykle lojalny i zdyscyplinowany. Stąd generalnie nie wydaje się, żeby wielu sympatyków idei ślązakowskich pozostało w domach w trakcie tak istotnych wyborów.
„Atak na rady”?
Pierwszym celem RAŚ było przełamanie dotychczasowej blokady i wejście do rad miejskich. Zdołali uzyskać łącznie pięć mandatów – po dwa w Katowicach i Chorzowie oraz jeden w Siemianowicach Śląskich. Czy jednak rzeczywiście był to wynik „historycznego sukcesu”?
Warto zwrócić uwagę na sytuację w Katowicach, gdzie RAŚ po raz pierwszy wprowadził dwóch radnych do Rady Miasta. Na ich kandydatów zagłosowało łącznie 8616 wyborców, co dało im wynik 9,73%. Przy frekwencji na poziomie 36,5%, daje to jednak niespełna 4% poparcia wśród dorosłych mieszkańców Katowic. Dla porównania, w 2010 roku zdobyli 12 (!) głosów mniej, niż obecnie. Co prawda wówczas dało to niespełna 9% poparcia w wyborach, ale wtedy frekwencja była wyższa. W tym roku, na wybory poszło niemal 10 tys. mieszkańców Katowic mniej, niż cztery lata temu. Ponadto, mandaty zdobyli w tych samych dzielnicach, gdzie i tak mieli największe poparcie w 2010 roku (około 2000 głosów na dzielnicę). Nie ma więc podstaw by mówić o jakimkolwiek wzroście poparcia. Warto również przyjrzeć się wynikowi Aleksandra Uszoka, kandydata na fotel prezydenta Katowic (który sam o sobie mówi, że jest „narodowości śląskiej”). Zagłosowało na niego nieco ponad 5 tys. osób – niemal 3,5 tys. mniej, niż na listy RAŚ do Rady Miasta.
Nieco inna sytuacja miała miejsce w Chorzowie, gdzie podobnie jak w Katowicach, ślązakowcy po raz pierwszy uzyskali mandaty w radzie miejskiej. Tutaj poparcie od 2010 roku wzrosło o 20% (dokładnie 562 głosy więcej), co dało im niespełna 11%. Ale znowu – przy frekwencji na poziomie 40%, daje to realne poparcie wśród niespełna 5% uprawnionych do głosowania. Kandydata RAŚ na prezydenta, Grzegorza Bogackiego, poparło z kolei tylko 7% wyborców – sytuacja przypomina tę z Katowic. Jednak w przypadku Chorzowa ważna mogła być lokalna sytuacja polityczna w mieście. Tutaj RAŚ mógł zostać przysłowiowym „trzecim, który skorzystał” na ostrej walce miedzy dwoma największymi rywalami: obecnym prezydentem popieranym przez PO i wcześniejszym, wspieranym przez własne ugrupowanie lokalne.
Z kolei w Siemianowicach Śląskich RAŚ i jego sympatycy startowali pod pozornie neutralnym szyldem Siemianowicka Inicjatywa Mieszkańców i Śląscy Autonomiści. Mandat radnej zdobyła tam Katarzyna Cichos, uchodząca jednak za osobę, której związek z RAŚ jest czysto oportunistyczny. Niewykluczone więc, że w przyszłości zmieni ona „barwy klubowe”.
Bój o sejmik – pyrrusowe zwycięstwo
Ogłoszone wyniki wyborów do Sejmiku Województwa Śląskiego – 4 mandaty – mogą na pierwszy rzut oka sugerować pewien sukces autonomistów. Jednak dostępne dane statystyczne pokazują realny spadek poparcia dla ślązakowców. W 2010 zdobyli oni 8,49% głosów, natomiast w 2014 roku – tylko 7,2% głosów w skali całego województwa. W ciągu czterech lat ubyło im ponad 25 tysięcy wyborców (z niecałych 123 tysięcy do 97 tysięcy). Uzyskany wynik świadczy zaś o realnym poparciu ze strony niespełna 3% ogółu osób uprawnionych do głosowania.
Istotne jest jednak to, że poparcie spadło w czterech zasadniczych okręgach górnośląskich (katowickim, chorzowskim, rybnickim i gliwickim), gdzie na RAŚ oddano łącznie 75 tys. głosów, czyli 20% mniej, niż w 2010 roku. Oznacza to realne poparcie około 5% uprawnionych do głosowania. W każdym z tych okręgów RAŚ stracił poparcie co najmniej o 10% wyborców. Najwięcej w okręgu rybnickim, gdzie uzyskali ponad 30% mniej głosów niż cztery lata wcześniej, a także katowickim (ponad 20%). Poza historycznym obszarem Górnego Śląska, czyli w okręgu bielskim, częstochowskim i w Zagłębiu Dąbrowskim, poparcie dla ślązakowców było marginalne, co nie powinno nikogo dziwić.
„Historyczny” wynik
Tuż po wyborach, w trakcie liczenia głosów emocje podkręcał serwis internetowy Dziennika Zachodniego. Pisano tam m.in.: „RAŚ powraca w wielkim stylu – ma szanse na historyczny wynik”, sugerując w dalszej części: „Komitety regionalne (…) uzyskały łącznie 16,45 proc. głosów. Ile z tej kwoty ma Ruch Autonomii Śląska?”. No bo skoro wynik historyczny, to kilkanaście powinni mieć jak nic.
Oficjalnie ślązakowcy ogłosili wyniki wyborów jako wielki sukces. We wpisie na oficjalnej stronie autonomia.pl, zatytułowanym „Rośniemy w siłę!”, napisano: „wbrew oczekiwaniom wielu Ruch Autonomii Śląska potwierdził swoje miejsce na regionalnej scenie politycznej. Powoli, ale konsekwentnie, wbrew prowadzonej przez naszych przeciwników nagonce, idziemy do przodu”. Z kolei w jednym z wywiadów udzielnych po ogłoszeniu wyników, Jerzy Gorzelik mówił, że ogólny wynik jest lepszy niż cztery lata temu, choć zarazem traktuje go jako „świadectwo lekkiej zadyszki i mobilizację do dalszej pracy. Mamy liczny, niezwykle lojalny elektorat i na naszą działalność jest polityczne zapotrzebowanie”.
Pewną nutę rozczarowania można było dostrzec w części komentarzy zamieszczanych w sieci. Zwracano uwagę, że „RAŚ stracił impet. Brakuje Was/Nas wszędzie.”, a także: „To jest górny pułap ruchu autonomicznego na Górnym Śląsku (…). Czas przestać kadzić sobie nawzajem, a zacząć realnie oceniać sytuację i coś zmieniać. Inaczej za 200 lat dalej będziecie gratulować sobie 4 mandatów w sejmiku”.
Bezwzględne liczby
Pomimo dominującej obecnie narracji, rzeczywistość jest zupełnie inna. RAŚ zrealizował absolutny plan minimum i zaledwie obronił swój dotychczasowy status. Liczba uzyskanych mandatów do sejmiku odpowiada tej z końca poprzedniej kadencji. Co więcej, wybrani zostali ci sami radni, w swoich okręgach będący nie tyle głównymi „lokomotywami wyborczymi”, co w zasadzie jedynymi realnie liczącymi się kandydatami. Warto również zauważyć, że RAŚ ma o jednego radnego więcej niż SLD, które jednak w wyborach osiągnęło wyraźnie lepszy wynik (ponad 40 tys. głosów więcej).
Spójrzmy jednak na te dane zupełnie chłodnym okiem. W liczbach bezwzględnych widać bardzo wyraźnie, że tak naprawdę omawiane zmiany dotyczą stosunkowo niewielu osób. Przykładem może być Chorzów, gdzie do zdobycia mandatu wystarczyło uzyskanie raptem 560 głosów więcej niż we wcześniejszych wyborach. W okręgu gliwickim liczącym ponad 300 tys. wyborców, gdzie procentowo RAŚ uzyskał najlepszy wynik (ponad 16%), mogli liczyć na poparcie 25,5 tys. osób. To tyle, ile mieszkańców liczy rybnickie osiedle mieszkaniowe Nowiny. Na korzyść ślązakowców zdaje się również działać frekwencja. Jak w Katowicach, gdzie przy niezmiennym od paru lat poparciu RAŚ zyskał dwa mandaty w radzie miasta. Pokazuje to, że wbrew lansowanym tezom podstawy „sukcesu” ślązakowców nie są tak mocne i trwałe, jak to się powszechnie wydaje. Szczególnie, gdy wiedzę czerpie się jedynie z przychylnych im mediów.
Czas przełomu
Widać tez, że w pewnych przypadkach monopol na samorządność został przełamany. Dobrym przykładem jest lokalny komitet Niezależny Samorząd Województwa Śląskiego, który wystawił własną listę do sejmiku. Zaledwie w dwa miesiące od chwili powstania było ono w stanie uzyskać niemal 4,5% głosów w skali województwa. Nie wspominamy tu już o wielu lokalnych komitetach wyborczych, które nieraz od lat potrafią przynajmniej nawiązać walkę z największymi partiami politycznymi. I w wielu przypadkach tę walkę wygrać. Okazuje się również, że RAŚ nie może już tak łatwo liczyć na elektorat wolący samorządność czy regionalizm od centralizmu czy partyjniactwa.
Należy jednak pamiętać, ze nie oznacza to automatycznie spadku wpływów ślązakowców w regionie. W dalszym ciągu mogą oni liczyć nie tylko na przychylne sobie media (przykładowo – ostatnie artykuły w katowickiej „Wyborczej”), ale również na swoje wpływy w świecie kultury, w świecie akademickim, a także w części organów samorządowych – np. w radach dzielnic. Dzięki nim mogą oni nadal istotnie wpływać m.in. na kształt polityki i edukacji (szczególnie historycznej), a także sposobu promocji kultury regionalnej. Z kolei kwestia działalności w jednostkach pomocniczych samorządu dotyczy choćby Katowic, gdzie działacze RAŚ przejawiali dotąd dużą aktywność. Wysuwane są również postulaty przekształcenia stowarzyszenia w partię regionalną. Niepokój powinny budzić także ostatnie doniesienia, mówiące o możliwej ponownej koalicji PO-PSL-RAŚ w sejmiku (wcześniej niemal pewna wydawała się współpraca koalicji rządzącej z SLD).
Rozpoczynająca się kadencja może zarazem okazać się przełomowa. Ekspansja ślązakowców wyraźnie straciła impet i zaczęła ostro hamować. Do tego równie wyraźnie traci monopol na „śląską samorządność”, co może spowodować odpływ od RAŚ elektoratu umiarkowanego, dla którego kwestie samorządowe – w tym decentralizacji, lokalnej polityki gospodarczej czy struktury finansów – niekoniecznie wiążą się z postulatami autonomistycznymi. Czy istnieje szansa na rozwój śląskich inicjatyw w, powiedzmy, duchu „korfantowskim”? Zarówno istniejących, jak i zupełnie nowych? Patrząc na całość sytuacji, wydaje się to bardzo realne. RAŚ to medialny, głośny i dość wpływowy kolos, ale na glinianych nogach i do tego czerpiący siłę ze słabości innych. Wszystko więc zależy od zaangażowania samych Ślązaków, dla których hasło bezwzględnej autonomii oraz opozycji względem Polski i polskości nie będą już dogmatem. Moment ku temu jest bardzo dobry.
Marek Trojan