„…że nie narodowość decyduje o wyborze prezydenta. W Rumunii doszło do precedensu, który musiał niepokojąco telepnąć wyobraźnią litewskich środowisk nacjonalistycznych. I je porządnie wystraszyć”.
Prezydentem tego kraju – w większości zresztą prawosławnego – został przedstawiciel mniejszości narodowej i religijnej. Etniczny Niemiec, protestant o nierumuńskim nazwisku, wieloletni lider Demokratycznego Forum Niemców w Rumunii (obecnie przywódca Partii Narodowo-Liberalnej) Klaus Johannis.
Aż strach wymieniać skojarzenia, cóż, kiedy atakują uparcie, więc podążajmy dalej ich tropem. DFNR powstało w Rumunii – na podobieństwo naszej AWPL – na przełomie lat 80. i 90. minionego wieku, w okresie przemian politycznych zachodzących w Europie Środkowo-Wschodniej. W czasie, gdy my zakładaliśmy ZPL, z którego później wyłoniliśmy polską partię polityczną, w rumuńskim Sibiu (pol. Sybin) działacze niemieckich stowarzyszeń łączyli się w swoje DFNR, formację, którą stopniowo zaczęły popierać też osoby narodowości rumuńskiej. No wypisz, wymaluj jak naszą Akcję Wyborczą, która z wyborów na wybory odnotowuje poparcie procentowo przerastające liczebność przedstawicieli polskiej mniejszości.
Tak czy owak sukces wyborczy Klausa Johannisa jest dowodem na to, że to nie narodowość decyduje o szacunku i poparciu obywateli. Uchodzący w polityce za gentlemana przekonał do siebie wyborców m.in. sprawnym zarządzaniem wspomnianym Sibiu, miastem którego był wieloletnim merem i które przekształcił w prężnie rozwijający się ośrodek turystyczny, zaliczając po drodze (w 2007 roku) miano Europejskiej Stolicy Kultury.
Podczas kampanii wyborczej Johannis akcentował konieczność walki z korupcją, uzdrowienia rumuńskiej gospodarki, a też wymiaru sprawiedliwości. A jego zwycięstwo wykazało, że prognozy analityków, na które tak lubią powoływać się litewskie media, szczególnie wieszcząc „pewną klęskę AWPL”, są funta kłaków warte. O czym się zresztą niejednokrotnie przekonaliśmy.
Rumuński premier Victor Ponta, którego większość analityków uważała za faworyta drugiej tury wyborów prezydenckich, też. Zresztą pokonany w wyścigu do prezydenckiego fotela szef rumuńskiego rządu pewnie bardzo zaskoczył większość naszych polityków. Zamiast odegrać się na rywalu głosząc coś w rodzaju „nie będzie obcoplemieniec pluł nam w twarz…” albo krzyczeć, że doszło do sfałszowania wyników, co u nas wobec Polaka nastąpiłoby niechybnie, przyznał się publicznie do porażki. I pogratulował Johannisowi zwycięstwa, choć ten zapowiadał, że w razie zwycięstwa zdymisjonuje jego centrolewicowy rząd. A też ogłosił na Facebooku: „Wygraliśmy, odzyskujemy nasz kraj”. Ponta, jak widać, zrozumiał, że nie dla Niemców odzyskują, tylko dla wszystkich pragnących lepszych rządów obywateli. Przyznał więc pokornie: „naród ma zawsze rację”. I dodał, jak na dojrzałego europejskiego polityka przystało: „Jesteśmy krajem demokratycznym, więc akceptuję wynik wyborów”.
Słowem, elegancko to wszystko w Rumunii przebiegło. Oby i u nas tak. Że co, że u nas nie-Litwin prezydentem to fantasmagoria? Niekoniecznie. Waldemar Tomaszewski ma już na swoim politycznym koncie start w wyborach prezydenckich z dobrym wynikiem. Teraz kandyduje na mera Wilna, a Johannis tak właśnie zaczynał swoją drogę do pałacu prezydenckiego w Bukareszcie. I jeszcze coś. Mniejszość niemiecka w ponad 21-milionowej Rumunii liczy obecnie zaledwie ok. 60 tys. osób.
Lucyna Schiller