Z dr. hab. Romualdem Szeremietiewem, byłym ministrem obrony narodowej, rozmawia Maciej Walaszczyk.
Rosyjska agresja na Ukrainę, wielkie manewry u granic Polski czy krajów bałtyckich to test natowskich gwarancji bezpieczeństwa?
– To, co się dzieje, jest dla Polski bardzo niebezpieczne. Wszystko oczywiście zależy od tego, jak potoczą się wydarzenia. Obawiam się niestety, że to, co się rozgrywa na Ukrainie, może mieć bardziej dramatyczny przebieg i może dojść do przyspieszenia. Biorąc pod uwagę sytuację gospodarczą Rosji, nie sądzę, by była ona w stanie utrzymywać długo tę kryzysową sytuację. Putin będzie raczej chciał w miarę szybko rozstrzygnąć ją na swoją korzyść i tak będzie pewnie postępowała.
Dojdzie więc do otwartej wojny? Na razie mamy do czynienia z czymś zadziwiającym. Ukraińcy się nie bronią, Rosjanie prowadzą operację specjalną…
– Rosja znalazła sprytny sposób dokonywania agresji, którą nazywam miękką wojną, za pomocą działań asymetrycznych. Rosjanie działają, wykorzystując nieoznakowane i nieregularne oddziały. Byliśmy tego świadkami na Krymie. Rosja stara się w danym miejscu wytworzyć sytuację kryzysową, tak aby władze danego państwa nie były w stanie na nią reagować, aby nie miały sposobu na właściwą reakcję. Podobna sytuacja może zaistnieć w innych rejonach Ukrainy. Również tam pojawiają się nieoznakowani i uzbrojeni w broń maszynową sołdaci. Najpierw jest ich kilku, potem kilkudziesięciu, a potem kilkadziesiąt tysięcy, a ta liczba pozwala w danym miejscu przeprowadzić „referendum”, podobne do tego, jakie zorganizowały władze sowieckie jesienią 1939 roku na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej.
Sądzi Pan, że Łotwa też jest zagrożona konfliktem?
– Oczywiście. I fakt, że Łotwa czy Estonia należą do NATO i UE, niczego nie zmienia. Barack Obama powiedział, że USA nie zamierzają używać środków militarnych w obecnej sytuacji. Zachód obawia się po prostu, że stanowcza reakcja może spowodować wybuch wojny na dużą skalę. W związku z tym USA i Zachód robią wszystko, by do niej nie doszło, i tak właśnie według tych wskazówek postępuje Ukraina, by nie stawiać Rosjanom oporu. Dla Putina to jest oczywiste i jasne.
Kraje bałtyckie są zagrożone w taki sam sposób jak Ukraina?
– Można sobie tego rodzaju kryzys wyobrazić w wielu innych miejscach. Jeśli mniejszość rosyjska znajduje się na terenie Łotwy i Estonii, to mniejszość polska niezadowolona z zachowania litewskich władz wobec niej znajduje się na Litwie. Może ktoś będzie chciał zbudować jakąś akcję przeciw państwu litewskiemu. Na zachodniej Ukrainie bardzo łatwo jest wzniecić niezadowolenie neobanderowców przeciw obecnym władzom w Kijowie wyłonionym z buntu na Majdanie, to także jest możliwe. Białorusini mieszkają na Białostocczyźnie, gdzie też możemy sobie wyobrazić nieoznakowanych żołnierzy w Białymstoku, którzy będą działać w sposób podobny jak na Krymie. Na Górnym Śląsku jest mniejszość śląska, która – jak się okazuje – pisała już list do Putina.
Polska świętuje 15-lecie w NATO. Na każdej konferencji z tej okazji padają zapewnienia: jesteśmy bezpieczni. Gdyby nie rosyjska agresja, rocznica upłynęłaby w atmosferze samouwielbienia.
– Jestem przerażony tym, co słyszę. Jesteśmy dzisiaj w sytuacji takiej, że myślimy, iż mamy gwarancje bezpieczeństwa wynikające z obecności w NATO. Myślimy, że jesteśmy bezpieczni, a to, co dzieje się na Ukrainie, nie zagrozi nam bezpośrednio. Moim zdaniem, rodzi to wielkie zagrożenia. Zarówno modernizacja techniczna armii, jak i reformy dowodzenia są spóźnione. Już nawet ośrodki oficjalne przyznają, że Polska nie ma żadnych środków obrony przed obcymi rakietami. Myślę, że w świadomości elit rządzących dalej nie ma poczucia tego zagrożenia. Co więcej, z ośrodków rządowych płyną sprzeczne komunikaty. Jedni mówią, że zagrożenia nie ma, inni, że istnieje, że nasza armia jest silna, a inni mówią, że nie jest gotowa, podobne oceny dotyczyły zachowania się NATO i sojuszników.
Maciej Walaszczyk