Pytany o to, czy Brytyjczycy mogliby niezależnie od Amerykanów użyć broni jądrowej, urząd premiera odpowiada, że z punktu widzenia „operacyjnego” nie byłoby z tym problemu. Ale bardzo wielu ekspertów uważa, że tak wcale nie jest.
– Wielka Brytania twierdzi, że jej zdolności odstraszania nuklearnego są niezawisłe, ale absolutnie tak nie jest – uważa Hans Kristensen, specjalista ds. jądrowych Federacji Amerykańskich Naukowców (FAS).
Tridenty i Vanguardy to broń starzejąca się. Może to być okazją do uniezależnienia się od Ameryki, ale ogromnym kosztem.
Za sygnał, że premier Keir Starmer nie ma wolnej ręki w użyciu broni jądrowej, można uznać to, że inaczej niż Emmanuel Macron nie odpowiedział na apel przyszłego kanclerza Niemiec Friedricha Merza o objęcie parasolem jądrowym europejskich aliantów. Ale i tu brytyjskie władze się bronią. Twierdzą, że – inaczej niż Francja – Wielka Brytania jest objęta systemem planowania jądrowego NATO, więc już w ten sposób oferuje swój parasol jądrowy swoim sojusznikom.
Latem tego roku powinny być znane efekty zamówionego zaraz po dojściu do władzy przez Starmera przeglądu brytyjskich sił zbrojnych. Zarówno Tridenty, jak i Vanguardy to broń starzejąca się. Londyn będzie musiał więc określić, czym ją zastąpić. Może to być okazją do uniezależnienia się od Ameryki, ale ogromnym kosztem. Jedynym na to sposobem w rozsądnym czasie wydaje się uzyskanie od Francuzów technologii budowy pocisków średniego zasięgu, jak i głowic jądrowych. Czy Macron by je przekazał, pozostaje kwestią otwartą. Jak jednak wskazuje dziennik „Le Monde”, oba kraje od początku lat 90. utrzymują bliskie kontakty, gdy idzie o technologię broni jądrowej.
Tylko Francja mogłaby dostarczyć Brytyjczykom technologię budowy niezależnej siły jądrowej
– Istnieje pilna konieczność zacieśnienia współpracy między Francją i Wielką Brytanią. Gdyby bowiem nie dało się dłużej polegać na Stanach Zjednoczonych, Europa nie może pozostać bezbronna wobec rosyjskiej agresji – ostrzega w dzienniku „Guardian” Malcolm Rifkind, minister obrony z czasów premiera Johna Majora. – Udział Ameryki jest dziś niepewny, przynajmniej tak długo, jak Donald Trump i ludzie jego pokroju trzymają władzę w Waszyngtonie – dodaje.
O tym, że nie można dłużej polegać na Amerykanach, przekonywał także w trakcie niedawnej debaty w Izbie Lordów brytyjski ambasador w USA w latach 2003–2007 David Manning. Brytyjskie media uważają, że rząd już rozpoczął badania, w jaki sposób królestwo mogłoby zbudować niezależne od Stanów Zjednoczonych siły zbrojne. Robi to jednak w ścisłej tajemnicy w obawie, że zostałoby to uznane za prowokację przez obecną amerykańską administrację.
Na sobotę Starmer zwołał wirtualny szczyt krajów zainteresowanych udziałem w ewentualnej misji pokojowej w Ukrainie. Premier starannie unika jakichkolwiek krytycznych uwag pod adresem Trumpa. Oficjalnie po to, aby nie palić mostów, w szczególności, gdy idzie o możliwość zapewnienia amerykańskiego wsparcia dla ukraińskiej misji. Brytyjczykom na razie udało się także uniknąć nałożenia przez Waszyngton karnych ceł na import brytyjskich produktów. Ale w Londynie nie brakuje też głosów, że ta ostrożność Starmera wynika z czegoś innego: świadomości, że Trump może w każdej chwili wytrącić z rąk Wielkiej Brytanii atomowy oręż, jaki posiada.
Źródło: rp.pl
good post