Groby w Polsce puchną w oczach, a my coraz mniej potrafimy rozstawać się z tym światem – ocenia w tokfm.pl pielęgniarka, która pracowała w hospicjum. Dlatego paradoksalnie, niektórzy umierający zgłaszają się do obcych z prośbą o płatną pomoc w dobrej śmierci.
– Dzień dobry, ja w sprawie umierania… – rzucam przez telefon, gdy próbuję się umówić na rozmowę z Anetą Kucharską. Przez 14 lat pracowała jako pielęgniarka w hospicjum, a gdy w czerwcu przeszła na emeryturę, zamówiła dla siebie… nagrobek. Chce pożyć w zdrowiu jeszcze wiele lat, ale do swojej śmierci woli się przygotować.
„Coraz mniej umiemy umierać”. Mało kto dba o „puentę życia”
– Od razu powiem, że coraz mniej to umiemy – przerywa mi i ciężko wzdycha. – To dziwne jak na społeczeństwo, w którym więcej osób umiera niż się rodzi, prawda? W dodatku co niedzielę w każdym kościele przygotowujemy się na śmierć, czyli na spotkanie z Bogiem. A jeszcze wy, media, codziennie zalewacie nas informacjami o zgonach na wojnie, na drogach, w szpitalach. Śmierć jest na każdym kroku, groby na cmentarzach puchną w oczach, a my coraz mniej potrafimy rozstawać się z tym światem – wzdycha.
– A to trzeba umieć? – dopytuję zdziwiony.
– Odpowiem pytaniem: a pan powinien umieć pisać? Jeśli chce pan być zadowolony z tekstu, to nie może go dobrze zacząć i źle skończyć. Z tym naszym życiem jest podobnie. Staramy się zapewniać dzieciom najlepsze warunki, w których się rodzą, urządzamy im kolorowe pokoiki w domach i robimy sobie z nimi sesje zdjęciowe, żeby móc to pokazać w internecie. Państwo daje becikowe, a Kościół walczy o „życie poczęte”. A co potem? Mało kto dba o puentę życia – odpowiada.
– To jak teraz umieramy? – dociekam.
– Trochę tak, jak zaczęliśmy tę rozmowę. Przerwałam panu i tak właśnie odchodzimy. W pół zdania. Żywy do końca przegaduje umierającego. Nie daje mu dojść do głosu. Zamyka mu usta albo w ogóle zostawia go samego. Bo śmierć się dziś zagaduje i zakrzykuje – kręci głową Aneta Kucharska.
Dlatego paradoksalnie, niektórzy umierający zgłaszają się do obcych z prośbą o płatną pomoc w dobrej śmierci. Zapewniają ją tzw. doule końca życia, a jedną z nich jest Anja Franczak. – Ten paradoks świadczy o tym, w jak dziwnym miejscu znaleźliśmy się jako społeczeństwo – przyznaje moja rozmówczyni.
Księża „mocni w gębie”. A gdy schodzą z ambony, po prostu się boją
Anja Franczak założyła Instytut Dobrej Śmierci, do którego zaprosiła specjalistów mających na co dzień styczność z tematem śmierci i żałoby. To m.in. lekarze, terapeuci, pielęgniarki i pracownicy zakładów pogrzebowych. Prowadzą szkolenia, wykłady, warsztaty, podczas których dzielą się doświadczeniami i uwrażliwiają innych na potrzeby umierających. – Nie tylko my, bliscy osób, które odchodzą, powinniśmy mieć tę wiedzę. ale także np. osoby pracujące w szpitalach, hospicjach i domach opieki. Okazuje się jednak, że wielu z nich nie wie, jak rozmawiać z umierającymi i ich rodzinami – mówi doula dobrej śmierci.
Potwierdza to Aneta Kucharska, która nieraz słyszała, jak lekarze opędzają się od tematu śmierci. Na pytania śmiertelnie chorych pacjentów: „Panie doktorze, czy umieram?”, „Ile zostało mi życia?”, „Czy to będzie bolało?”, odpowiadają: „Jeszcze zatańczy pani na weselu córki”, „To pytanie do wróżki”, „Niech się pani weźmie w garść i nie panikuje, tylko da mi pracować” albo: „Z tym niech pan idzie do księdza”.
– Wielu duchownych też jest mocnych tylko w gębie. Na kazaniach mówią o spotkaniu z Bogiem, na które trzeba zasłużyć, a jak zejdą z ambony i staną przy łóżku chorego, to mówią tylko: „Zrób, córko, rachunek sumienia i się wyspowiadaj. Resztę zostaw Bogu”. Boją się pogadać po ludzku z człowiekiem, który czuje, że odchodzi – irytuje się emerytowana pielęgniarka.
Planowanie pogrzebu. „Tu widać przepaść”
Niektórzy dzwonią do Anji Franczak, bo chcą po prostu pomówić o swojej nadchodzącej śmierci, a w rodzinach nie mają nikogo, kto byłby na to gotowy. Bywa, że każda taka próba jest zbywana: „Co też mówisz! Przecież jesteś w świetnej formie i jeszcze długo pożyjesz”.
– Synowie, córki, wnuczkowie często po prostu uciekają przed tematem śmierci. Wolą skupiać się na planowaniu kolejnych wizyt swoich bliskich u lekarzy i na ich dalszym leczeniu. W takich sytuacjach widać przepaść między umierającymi a ich rodzinami – tłumaczy Anja Franczak.
Bywa, że śmiertelnie chorzy chcą zaplanować swój pogrzeb. Powiedzieć najbliższemu otoczeniu, czy woleliby zostać skremowani, czy też pochowani w trumnie. A jeśli w tej ostatniej, to w jakich ubraniach. Wybierają też pieśni, które mają być śpiewane podczas ceremonii pochówku. Czasem jednak nikt z bliskich nie chce o tym słyszeć. – Niekiedy boją się, że taka rozmowa przyspieszy, niejako wywoła śmierć. To takie myślenie magiczne – stwierdza.
Śmierć w końcu przychodzi, np. po długiej chorobie. Rodzina zmarłego uświadamia sobie wtedy, że nie zna ostatniej woli zmarłego. To dla niej dodatkowy ból.
„Wiara niekiedy zaostrza lęk” przed śmiercią. „Ogromne cierpienie”
Jednym wystarcza pojedyncza rozmowa z Anją Franczak, a inni spotykają się z nią przez kilka miesięcy. Robią wtedy np. bilans życia. Opowiadają, czego nie zdążyli zrobić, co im się udało, z czego są dumni, co było dla nich ważne, a czego żałują. – Gdy ktoś chce podsumować swój czas na tym świecie, to mu w tym towarzyszę. Pytam, co w jego życiu było piękne, a co trudne. Jakie są te najważniejsze rzeczy, których się nauczył? Kim byli najważniejsi ludzie, których spotkał na swojej drodze? Od kogo usłyszał największy komplement? – opowiada doula końca życia.
Ludzie potrzebują też wypowiedzieć swoje lęki, które dopadają ich przed śmiercią. Na przykład zastanawiają się, jak poradzą sobie ich rodziny, gdy sami odejdą. Jakie rady i myśli im zostawić, by łatwiej przeszli przez okres żałoby.
– Niektórzy pytają, czy umieranie boli. Odpowiadam, że nadal bardzo mało wiem o śmierci, ale wiele wskazuje na to, że sama śmierć nie powoduje cierpienia fizycznego i często potrafi być takim łagodnym gaśnięciem. Ból, jeśli się pojawia, to jest wywoływany przez różne choroby. Na szczęście farmakologia jest już tak rozwinięta, że na ogół go skutecznie uśmierza – podkreśla.
Jak dodaje moja rozmówczyni, trzecim i dla wielu największym źródłem lęku jest pytanie, czy i co dzieje się z człowiekiem po jego śmierci. – Możemy je sobie tylko zadawać i nawzajem słuchać swoich odpowiedzi. Opowiadać, czy coś nam daje nadzieję. Nie powiedziałabym, że wierzący mniej się boją. Czasem wiara koi lęk, a niekiedy go wręcz zaostrza. Niektórzy zadręczają się błędem, który popełnili kilkadziesiąt lat wcześniej. Są pewni, że trafią za to do piekła, co wywołuje w nich ogromne cierpienie – tłumaczy.
Powodem udręk przed śmiercią bywają niewyjaśnione konflikty z bliskimi i niewybaczone sobie winy. Wtedy umierający do końca się szamocą. – Dlatego tak ważne jest, żeby wcześniej rodziny przygotowały się z nimi na śmierć. Pomogły im uporządkować zaległe kwestie, by odchodzący nie zadręczali się nimi do końca – zwraca uwagę Anja Franczak.
„To przeraża rodziny” umierających. Oddech brzmi jak grzechotanie
Wcześniej Anja Franczak była wolontariuszką w hospicjum i towarzyszyła ludziom, którzy odchodzą. Teraz jako doula końca życia tego nie robi. – To nie jest moja rola, tylko bliskich tych osób. Umieranie jest bardzo intymnym czasem, który w mojej opinii powinien być zarezerwowany dla rodzin i przyjaciół. Rola douli nie polega na tym, żeby ich zastępować. Moim zadaniem jest przygotowywanie ich na ten moment, by weszli w niego z większym spokojem – podkreśla.
Jak dodaje, gdy się do niej zgłaszają, rozmawia z nimi np. o tym, jak rozpoznać symptomy nadchodzącej śmierci. – W ostatnich godzinach i dniach u umierającego często zmienia się rytm oddechu. Robi się bardziej nieregularny i płaski. Czasem brzmi jak grzechotanie, co niekiedy przeraża rodziny. Gdy jednak wiedzą, że to nie objaw duszenia się ani bólu, tylko po prostu etap w procesie umierania, mogą podejść do niego z nieco większym spokojem – tłumaczy.
Wielu umierających gaśnie stopniowo, wchodząc w odmienne stany świadomości. Niekiedy zatrzymują się jakby między jawą i snem. – Taki odchodzący człowiek często opowiada coś, co dla nas nie ma sensu. Opisuje rzeczy, których nie widzimy ani nie słyszymy. Czasem to postacie i sceny z jego dzieciństwa, a niekiedy jakieś anioły. Przygotowuję na to jego bliskich, żeby nie powtarzali: „Babciu, przecież tutaj nikogo nie ma!”. Lepiej zapytać, co ten anioł mówi. Albo poprosić: „Zapytaj swoją mamę, dlaczego do ciebie przyszła”. Chodzi o to, by razem z umierającym trochę wejść w ten jego świat. Nie zostawić go samego – wyjaśnia.
Przyznaje, że fascynuje ją ten czas, w którym człowiek znajduje się między życiem a śmiercią. Nazywa go obszarem „Nie wiemy”. – Tam przestaje działać logika. Kończy się to, na co mamy wpływ. Nie jesteśmy już w stanie zahamować procesu śmierci. Pozostajemy bezradni. Ale to, co stamtąd się przebija, bywa piękne. Gdy umierający mówi, że przyszła po niego dawno temu zmarła matka i zabiera go w wielką podróż, to jest też symboliczne i wzruszające – stwierdza.
Niektórzy jeszcze na chwilę przed śmiercią potrafią wrócić z „Nie wiemy” i powiedzieć bliskim: „Wszystko jest dobrze”. – To potrafi być takie łagodne „wylogowanie się” z życia. Ważne jest, by tego nie przerwać, mówiąc: „Nie zostawiaj mnie”. Bo to może bardzo rozdzierać umierających. Zamiast tego warto powiedzieć: „Kocham cię. Wiemy, że już przyszedł twój czas. Możesz iść. Będę o tobie pamiętać” – opisuje moja rozmówczyni.
Co mamy robić, gdy bliski umrze w domu? „Tu jest ogromna różnica”
Co zrobić, gdy ojciec czy babcia umrze w domu? Zazwyczaj dzwonimy do lekarza, by stwierdził zgon, a potem do zakładu pogrzebowego, by jego pracownicy zabrali ciało.
– Kiedyś kobieta z branży funeralnej opowiadała na naszych warsztatach, jak ogromna różnica pod tym względem jest między miastem a wsią. Gdy klienci dzwonią z dużej miejscowości, to słyszy w ich głosach panikę. Żądają, żeby przyjechać jak najszybciej i zabrać zwłoki. A niektórzy ludzie ze wsi proszą, by się nie spieszyć, bo potrzebują jeszcze kilku godzin na pożegnanie. Część z nich nawet mówi, żeby przyjechać następnego dnia. Potem, gdy pracownicy zakładu pogrzebowego docierają na miejsce, zmarła osoba jest już umyta, ubrana i uczesana. Dłonie ma obleczone w różaniec i trzyma w nich świecę. W tym rytuale widać czułość i troskę – opisuje Anja Franczak.
W miastach – dodaje moja rozmówczyni – śmierć coraz częściej jest „wyzwaniem technicznym”. – Boimy się dotknąć zmarłego, nie mówiąc już o prostowaniu ciała, żeby je ubrać. Jesteśmy przerażeni plamami opadowymi na ciele. Błyskawicznie więc wzywamy profesjonalistów, lekarzy i pracowników branży funeralnej, by „załatwili sprawę”. A jeszcze niedawno rodziny umierających same sobie w takich sytuacjach radziły. Teraz „delegując” ją np. do firm usługowych, odpychamy swoich zmarłych. To może nam utrudniać przeżywanie żałoby. Mam duże wątpliwości, czy to jest zdrowe dla naszych psychik – podkreśla doula końca życia.
„Macie mnie wsypać do urny”. Instrukcja dla męża i córek
Aneta Kucharska na nic nie choruje, ale woli zawczasu przygotować się do własnej śmierci. Zamówiła już dla siebie nagrobek, a męża i córki instruuje, jak powinni ją pochować. – Mówię, że mają mnie wrzucić do pieca, a potem wsypać do urny. Oczywiście, nie każę im się w tym babrać osobiście, wystarczy, że zlecą to firmie pogrzebowej. Ceremonia ma być świecka, bo w hospicjum straciłam wiarę w Boga – opisuje.
– Czym więc teraz jest dla pani śmierć? – zaciekawiam się.
Źródło: tokfm.pl