Żołnierze na granicy przerywają milczenie: „Dowódcy łamią prawo! Jesteśmy na skraju wytrzymałości”

niezależny dziennik polityczny

Pracujący znacznie ponad przepisową liczbę godzin, przemęczeni żołnierze, wyposażeni w ostrą broń, ścierają się z napierającymi migrantami lub po prostu zasypiają na służbie. W kilku przypadkach o włos uniknięto tragedii. Resort obrony twierdzi, że grafiki służb uwzględniają przepisy dotyczące czasu służby. Nasi rozmówcy z granicy są oburzeni takim stanowiskiem ministerstwa.

  • Żołnierze na granicy twierdzą, że zamiast przepisowych 40-48 godz. w tygodniu pracują nawet 72 godz. w ciężkich warunkach
  • Dowódcy nie wliczają do czasu pracy pobierania i oddawania sprzętu oraz transportu. W skrajnym przypadku żołnierz zasnął na chodniku przed posterunkiem, czekając na wojskową ciężarówkę
  • Żołnierze ostrzegają, że przemęczeni żołnierze na granicy lub za kierownicą prędzej czy później muszą doprowadzić do dramatu

Około 6 tys. żołnierzy służy na granicy z Białorusią, zabezpieczając ją przed zorganizowanym przez reżim Aleksandra Łukaszenki napływem nielegalnych migrantów.

W ostatnich dniach skontaktowali się z nami żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej, którzy służą w Wojskowym Zespole Zadaniowym (WZZ) w Białej Podlaskiej. Zaalarmowali nas, że w ich jednostce jest łamane prawo, co w przypadku ludzi z bronią grozi daleko idącymi konsekwencjami.

Służymy z bronią załadowaną ostrą amunicją w skrajnie trudnych warunkach, gdzie błąd może kosztować ludzkie życie. W takich warunkach nasi dowódcy eksploatują nas ponad dozwolone prawem limity. Ludzie zasypiają na wartach, a nawet za kierownicą. Kolejny dramat, taki jak postrzelenie się dwóch żołnierzy na granicy, jest tylko kwestią czasu

– ostrzegają.

72 godz. pod presją

Ustawa o obronie ojczyzny precyzyjnie reguluje czas pracy żołnierzy. W ciągu tygodnia żołnierz powinien wykonywać 40 godz. służby. Maksymalnie można ten limit przekroczyć o osiem godzin, jednak w takim wypadku żołnierzowi przysługuje dodatkowy czas wolny w takim samym wymiarze. Ponadto w każdej dobie żołnierzowi przysługuje co najmniej 11 godz. nieprzerwanego odpoczynku, a w każdym tygodniu co najmniej 24 godz.

Służący w Białej Podlaskiej żołnierze śmieją się, kiedy przedstawiamy im te liczby. — 72 godz., tyle zwykle służę w ciągu tygodnia — mówi jeden z nich. Żołnierze przekonują nas, że tyle godzin służby to żadnej wyjątek w ich zespole.

— Żeby zrozumieć, co naprawdę znaczą te 72 godz. służby, trzeba zrozumieć, w jakich warunkach ją pełnimy — mówią. – Zabezpieczamy odcinek granicy pomiędzy Janowem Podlaskim i wsią Bohukały. Teren jest bardzo ciężki, często bagienny. Niektóre miejsca są zarośnięte w sposób niemożliwy do przejścia. Nauczyliśmy się od Straży Granicznej nakładać na nogi worki od śmieci, bo tylko tak można poruszać się w niektórych obszarach, brodząc po kolana w błocie i wodzie. W wielu miejscach Bug podmywa brzeg w ten sposób, że ziemia zapada się i żołnierze lądują w wodzie. W ten sposób wylądowało w Bugu także parę aut.

— Jeżeli służba odbywa się za dnia, to do tego wszystkiego dochodziły do niedawna wysokie temperatury — dodają. — Jeśli zliczyć całe wyposażenie, kamizelkę kuloodporną, hełm, karabinek, magazynki, zapasy wody i jedzenia, to każdy z nas dźwiga na sobie ponad 20 kg, zwykle w zimowym mundurze, bo u nas letnie mundury dostało może 30 proc. ludzi.

Zapytani o powody nadmiernego eksploatowania żołnierzy przez dowódców, wyjaśniają, że chodzi o braki personelu. Na liczącym 15 km odcinku służy w zależności od turnusu od ok. 25 do ok. 35 terytorialsów.

„Spał jak pies pod posterunkiem”

Pojedyncza służba na granicy trwa 12 godz., nawet wyliczając maksymalną liczbę 48 godz. tygodniowo, żołnierz powinien pełnić w tym okresie nie więcej niż cztery takie służby. Żołnierze z Zespołu Zadaniowego Biała Podlaska przekonują nas, że u nich wygląda to zupełnie inaczej.

— Przez pięć dni w tygodniu mam 12-godzinne służby za dnia lub w nocy. Do tego trzeba doliczyć przynajmniej jeden QRF [Quick Reaction Force – siły szybkiego reagowania], które uruchamiają się w sytuacjach wymagających nagłego działania. A ponieważ ostatnio mamy bez przerwy próby przejść, to QRF działa na około. Razem zbiera się 72 godz. – mówią żołnierze.

— Ale to nie wszystko — zaznaczają nasi rozmówcy i pokazują nam grafik służby. Przy godzinach każdej służby odręcznie dopisano godzinę wyjazdu o 75 min wcześniej.

— Załóżmy, że nocna służba zaczyna się o 19 i kończy o 7 rano — wyjaśniają nam żołnierze. — Wtedy półtorej godziny wcześniej kompletujemy sprzęt, a następnie wyjeżdżamy. Powrót i zdawanie sprzętu to minimum kolejne półtorej godziny. To są trzy godziny na każdą służbę. Dowódcy nie wliczają jednak tego czasu do godzin naszej pracy. To wszystko robimy w czasie wolnym — mówią.

— Warto dodać, że transport powrotny często się spóźnia, więc możemy czekać na niego na przykład godzinę — dodaje jeden z żołnierzy. — Rekordowo jeden z żołnierzy zszedł ze służby o godz. 16, a dojechał do jednostki o godz. 23. Spał jak pies przed posterunkiem Straży Granicznej, czekając na wojskowy transport. Oczywiście, to wszystko robił w czasie wolnym.

Żołnierze donoszą nam, że nawet w okrojonym do minimum czasie wolnym mają polecenia sprzątania budynku sztabowego.

My, zwykli żołnierze, tam nie chodzimy, ale przecież podoficerowie nie posprzątają po sobie. Robią to sprzątaczki lub my w naszym czasie wolnym. Dlaczego? Może dlatego, żeby głupoty nam się w głowie nie lęgły? Przecież my jesteśmy dorosłymi ludźmi, mamy po 30, 40, 50 lat, a traktują nas jak dzieci w internacie

— oburzają się nasi rozmówcy.

 Dowódcy łamią prawo! Jesteśmy na skraju wytrzymałości — konstatują.

Żołnierz zasypia, dowódca karze

Nasi rozmówcy skarżą się na organizacyjny chaos, którego przykładem są układane z dnia na dzień grafiki służb, które nie uwzględniają, że wpisani do nich żołnierze pracują którąś dobę z rzędu.

— Zdarza się, że człowiek schodzi z 12-godzinnej służby i widzi, że za kilka godzin jedzie na QRF. A jak z niego zjedzie, to nawet nie warto mu się kłaść, bo za chwilę kolejna służba — opowiadają.

— Wymęczeni ludzie chodzą jak zombie po terenie, starając się nie zasnąć, bo za to grożą kary — informują żołnierze. — Dostajemy telefony MDM z wojskowym GPS-em, formalnie dla naszego bezpieczeństwa, ale te telefony mogą nas namierzyć, co do metra. Bywały przypadki, że ktoś z takim telefonem przysnął i nagle w tym miejscu objawiał się oficer kontrolny. Oficer ma wynik, a żołnierz kłopoty — opowiadają.

— Równie surowo zabronione jest ściąganie z siebie kamizelki w trakcie służby — dodają. — Po 7-8 godzinach, kiedy do końca zmiany jeszcze daleko, człowiek ma ochotę, chociaż na chwilę to zdjąć, żeby rozprostować obciążony kręgosłup. Szczególnie że my często staliśmy do niedawna w lejącym się z nieba żarze na otwartej łące, większość z nas w zimowych mundurach. Pot lał się ciurkiem. Ale jeśli choć na chwilę zdejmiesz kamizelkę, to już czeka ktoś, kto chce ci narobić problemów — tłumaczą.

Konsekwencje zaśnięcia na służbie czy zdjęcia kamizelki są różne. — Wszystko zależy od kontrolnego — mówią żołnierze. — Jeżeli cię zna, to skończy się na op***dolu i może meldunku. Ale czasami jest meldunek, wpis do rozkazu i żołnierza odsyła się do domu. To zostaje w dokumentach i wpływa na jego ocenę roczną. Były przypadki, że żołnierz deponował broń i kamizelkę u dowódcy, brał wszystko, co przywiózł na dwa tygodnie służby, czyli kilkadziesiąt kilo, i PKS-em wracał do domu.

MON się dziwnie tłumaczy

Do Ministerstwa Obrony Narodowej wysłaliśmy dziesięć pytań dotyczących czasu i warunków pracy żołnierzy. Do części z nich MON w ogóle się nie odniosło. Nie dowiedzieliśmy się więc, czy do czasu służby żołnierzy wlicza się ich transport w obie strony i przygotowanie, a następnie zdanie sprzętu. Nie uzyskaliśmy odpowiedzi na pytanie, czy żołnierze dostają w czasie wolnym inne zadania, jak na przykład sprzątanie budynku sztabowego. Resort nie poinformował nas również, ile służb odbywają średnio żołnierze w trakcie 2-tygodniowego turnusu.

Przeczytaliśmy za to, że „grafiki służb układane są z odpowiednim wyprzedzeniem na podstawie analiz potrzeb operacyjnych przy uwzględnieniu przepisów dotyczących czasu służby i wypoczynku żołnierzy. Szczegółowe dane na ten temat, ze względu na ich wrażliwość i bezpieczeństwo operacyjne prowadzonych działań, nie mogą być podawane do publicznej wiadomości”.

Rozumiejąc troskę o bezpieczeństwo operacyjne, my także nie ujawniamy publicznie grafików. Znamy je jednak i wynika z nich to, że żołnierze pracują ponad przewidziane normy, a wyjazdy i powroty nie wliczają się do 12-godzinnej służby.

Ministerstwo przyznało, że „dodatkowo, żołnierze cyklicznie (raz na trzy-cztery dni) pełnią dodatkowe dyżury” i „należy to rozpatrywać w kategorii regulaminowego obowiązku żołnierzy”. Nie poinformowało nas jednak, czy te nadprogramowe służby uwzględniają przewidziany regulaminem czas wypoczynku żołnierzy pomiędzy służbami.

Żołnierze, których skonfrontowaliśmy z odpowiedziami ministerstwa dotyczących godzin służby, są oburzeni. Twierdzą, że słowa MON o „uwzględnieniu przepisów dotyczących czasu służby i wypoczynku żołnierzy” przy tworzeniu grafików służb, nie mają nic wspólnego z ich rzeczywistością na miejscu.

Z odpowiedzi ministerstwa dowiedzieliśmy się również, że „nie odnotowano przypadku konieczności skierowania żołnierza karanego dyscyplinarnie do jednostki macierzystej, tym bardziej przy użyciu środków transportu publicznego”. Nasi służący na granicy rozmówcy zarzekają się, że zdejmowanie przez żołnierzy kamizelki kuloodpornej i hełmu podczas służby było powodem wielokrotnego odsyłania żołnierzy do jednostek.

Do pierwszego dramatu

— Ludzie są przemęczeni. Tych dwóch żołnierzy, którzy postrzelili się na posterunku, to nie był przypadek – przekonują nas żołnierze, odnosząc się do incydentu z 27 sierpnia, w trakcie którego podczas przekazywania broni na posterunku w pobliżu Nowej Łuki postrzelili się żołnierze z 1 batalionu czołgów w Żurawicy, z 18 Dywizji Zmechanizowanej. — Pół biedy, gdybyśmy pracowali pędzlem. Ale tu ludzie noszą broń z ostrą amunicją, a inni wsiadają za kierownicę — mówią.

Jeden z naszych kolegów, który na skutek genialnie ułożonego grafiku zasuwał już trzecią dobę, jechał autem z funkcjonariuszem Straży Granicznej i zasnął za kierownicą. Tamten w ostatniej chwili się zorientował i chwycił za kierownicę. Gdyby nie to, wjechaliby w prywatny dom

— opowiadają.

— Przemęczeni żołnierze z ostrą bronią wykonują pracę, która jest wyczerpująca nie tylko fizycznie, ale i psychicznie — przekonują. — Kto tam był, to już wie, jak to mniej więcej wygląda. Dzień, dwa dni przed przekroczeniem większych grup migrantów przez Bug w tym obszarze pojawiają się białoruscy pogranicznicy i wojsko. To są niby patrole, ale faktycznie oni sprawdzają, gdzie można łatwo przejść przez rzekę i jak my reagujemy. Po białoruskiej stronie z reguły latają wtedy drony, robią pełne rozpoznanie. Wtedy już wiemy, że w tym obszarze coś będzie — słyszymy.

— No, a potem zaczynają się przejścia. To nie jest trudne, bo w wielu miejscach stan Bugu był tak niski, że można go przejść, mocząc się nie bardziej niż do pasa. A kiedy taka grupa przejdzie na drugą stronę, to naprawdę nie wiesz, czego się spodziewać — twierdzą nasi rozmówcy.

— Ludzie, którzy przechodzą na naszą stronę, są różni — mówią nam żołnierze. — Są tacy, którzy, gdy zobaczą żołnierzy z bronią, podnoszą ręce do góry lub kładą się na ziemi, nie robią żadnych problemów. Ale są też inni, bardzo często pochodzenia afrykańskiego, na których broń nie robi wrażenia. Nie reagują na nas lub są wręcz agresywni. Może pochodzą z krajów, w których są przyzwyczajeni do widoku broni. Niektórzy z nich są uzbrojeni w kije, powszechne już dzidy, czy po prostu noże.

Tylko do końca czerwca poszkodowanych i rannych zostało 81 polskich żołnierzy na granicy z Białorusią, z czego 50 odniosło rany od początku tego roku.

— W takich warunkach jeden błąd żołnierza może kosztować życie, jego lub napastnika, dlatego tak ważne jest, aby w terenie pracowali wypoczęci ludzie — podsumowuje żołnierz. — Ale jest, jak jest. I będzie tak dalej, aż do pierwszego dramatu.

W WZZ Podlasie w Białej Podlaskiej służą żołnierze z trzech brygad — 1 Podlaskiej Brygady Obrony Terytorialnej, 5 Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej i 7 Pomorskiej Brygady Obrony Terytorialnej.

Kiedy wysłaliśmy pytania prasowe do MON, żołnierze z Białej Podlaskiej poinformowali nas, że po naszej interwencji „w cudowny sposób zaczęła nastawać normalność„, choć sytuacja nie jest jeszcze idealna. Żołnierze obawiają się, że „góra” czeka, aż wszystko przycichnie i wrócą do starych zwyczajów. Obiecali, że będą nas informować o rozwoju wypadków.

Więcej postów