Zetki chcą minimum 7,5 tys. zł na rękę. Są roszczeniowe i rozrzutne? „Dziadocen”

Niezależny dziennik polityczny

Z badania uniwersytetu SWPS i agencji They.pl wynika, że zetki chcą zarabiać powyżej 7,5 tys. złotych na rękę. Jak tłumaczy w rozmowie z tokfm.pl przedstawicielka pokolenia Z, to adekwatna kwota w państwie, które skazuje młodych na wolny rynek. – Może to jest dużo, ale myślę, że przy szalejącej niedawno inflacji i utrzymujących się wysokich kosztach życia, to jest rozsądne – mówi Wiktoria Jędroszkowiak, 23-letnia aktywistka.

Według 40 proc. badanych przedstawicieli pokolenia Z na spokojne życie pozwala wypłata powyżej 7,5 tys. zł netto. 39 proc. ankietowanych wskazało kwotę 5 tys. zł netto, a 15 proc. powyżej 10 tys. zł na rękę – wynika z badania uniwersytetu SWPS i agencji They.pl. „Czuję wewnętrzną presję. Chcę dużo zarabiać, żeby mieć na wszystkie swoje wydatki, żeby utrzymać swoją rodzinę, psy, zwierzęta” – mówi jeden z badanych.

Potwierdza to powszechną opinię, że tzw. zetki mają spore wymagania finansowe wobec pracodawców. Przypomnijmy, że pokolenie Z to osoby, które nie skończyły jeszcze trzydziestki (urodzone w latach 1995-2010), a minimalna krajowa w Polsce wynosi aktualnie 3221,98 zł netto. 

Pokolenie Z. 7,5 tys. zł to dużo? „Żyjemy na pasku landlorda”

O to czy 7,5 tys. 500 złotych to dużo, czy mało pytam Wiktorię Jędroszkowiak, 23-letnią aktywistkę, która prowadzi w TOK FM audycję „Młoda Polska”. – Teraz wynajem kawalerki w Warszawie kosztuje 3 tys. Więc jak wyobrażę sobie osobę, która przeprowadza się do Warszawy na studia, potem tu zostaje i musi połowę pieniędzy, które zarabia wydawać na wynajem, to nie jest to dla mnie dużo – mówi współzałożycielka inicjatywy „Wschód”. I podkreśla, że młodzi ludzie nie są dziś w stanie dojść do własności mieszkania, jeśli go nie odziedziczą. 

Rozmówczyni tokfm.pl dodaje, że kwota wskazana przez ankietowanych daje więc szansę zgromadzić jakiekolwiek oszczędności. – Jeśli ich nie mamy i żyjemy na pasku landlorda (choćby nawet ten landlord to była miła osoba), to utrata pracy daje nam miesiąc i zostajemy na bruku – mówi Jędroszkowiak. 

Przedstawicielka pokolenia Z uważa, że 7,5 tys. to więc adekwatna kwota w państwie, które nie zagwarantowuje podstawowych potrzeb i skazuje młodych ludzi na wolny, prywatny rynek. – 7,5 tys. złotych, może to jest dużo, ale myślę, że przy szalejącej niedawno inflacji i utrzymujących się wysokich kosztach życia, to jest rozsądne. To oznacza, że osoby rozumieją, ile kosztuje życie – przekonuje działaczka społeczna. 

Pracodawcy obawiają się pokolenia Z. „Kruszy się status quo”

Próbuję więc odbić piłeczkę. Że pokolenie millenialsów czy boomerów też nie miało lekko i często zaharowywało się, aby zarabiać więcej. Tymczasem dziś młodzi cenią czas wolny i nie chcą zostawać po godzinach. Jędroszkowiak zwraca wówczas uwagę, że niechęć do nadgodzin dotyczy głównie staży a później pracy biurowej. – Tymczasem nie mówi się o pracy prekaryjnej, którą najczęściej wykonują osoby w moim wieku. Pracują na Uberach czy Glovo, w gastro, na śmieciówach. Coraz częściej także na b2b niż na umowie o pracę. Więc to zależy, czym się ktoś zajmuje – podkreśla.

Według działaczki społecznej i aktywistki klimatycznej zetki zdecydowanie nie są leniwym pokoleniem. – Myślę, że to jest o rozsądku. O tym, że te osoby patrzą na swoich rodziców, na starsze rodzeństwo czy kolegów millenialsów z działu i widzą, że ciężka praca tych osób często im nie popłaciła. Bo nawet jeśli te osoby zarobiły trochę więcej pieniędzy, to nie znaczy, że ich komfort życia się zwiększył, że np. doszli do własnościowego mieszkania czy założyli rodzinę, z której są zadowoleni. Albo, że są w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej – mówi Jędroszkowiak. Przekonuje także, że młode osoby nie boją się też brać na siebie odpowiedzialności i być na swoim. Czy to jeśli chodzi o przedsiębiorstwa, czy organizacje pozarządowe.

Czytam więc mojej rozmówczyni nagłówki z ostatnich dni. „Pokolenie Z budzi postrach wśród pracodawców”, „Coraz więcej osób z pokolenia Z nie pracuje ani nie uczy się. 'Odłączona młodzież'”, „Uwaga, pokolenie Z! Brak manier w biurze może zaszkodzić waszym karierom”. Czy uważa je za krzywdzące? – Mnie to jakoś nie dotyka osobiście. Mam wrażenie, że to jest o kompleksach albo o realnym strachu, że kruszy się status quo. Czyli kończą się wątpliwie darmowe staże czy praca na śmieciówkach, kiedy pracodawca wymaga od pracownika bycia w danym miejscu pracy w określonych godzinach od poniedziałku do piątku czy darmowych nadgodzin – ocenia Jędroszkowiak.

A – jak dodaje – to nie jest jakiś wymysł zetek. – Często jest tak, że te „radykalne”, „roszczeniowe” żądania młodych osób to rzeczy w ramach prawa. I teraz przychodzi pracownik i upomina się o swoje prawo, a to generuje wielkie zdziwienie. Bo jak to jest możliwe, że pracownik ma czelność odezwać się do pracodawcy i żądać tego, że np. nie musi być na stanby [czuwać – red.] po wyjściu z biura czy, że nie bierze laptopa biurowego do domu. A słyszę tego typu historie od wielu rówieśników – relacjonuje aktywistka.

W ocenie Jędroszkowiak osoby z pokolenia Z chcą pracować, ale nie chcą, żeby praca była sensem ich życia samym w sobie. – W pracy spędzamy większość naszego życia poza spaniem. I ludzie zaczynają się zastanawiać czy powinno tak być. Że mamy więcej czasu dla pracy niż dla swoich bliskich czy pasji. Część tego pokolenia to podważa – stwierdza.

Z tym, że zetki nie mają lekceważącego podejścia do pracy zgadza się także Maja Gojtowska, konsultantka HR, z którą na antenie TOK FM rozmawiał Piotr Jaśkowiak. – Lubimy w ten sposób myśleć o zetkach. Że są roszczeniowe, lekceważące, nadwrażliwe, odrealnione. Kiedy prowadzę szkolenia z pracodawcami, to jest to coś, co bardzo często się przewija. I to są pierwsze zarzuty, które są wyrzucane z siebie podczas spotkania. Ja bym tak na to nie patrzyła. Ale na pewno zetki to osoby, które mają inne potrzeby. I po prostu sposób zarządzania i komunikacji z nimi musi przebiegać trochę inaczej niż w latach poprzednich – zaznacza ekspertka.

Zetka: Ta rozrzutność się chyba kończy na kawie w kawiarni

Z badania uniwersytetu SWPS i agencji They.pl wynika też, że 72 proc. ankietowanych zetek otrzymuje pieniądze od rodziny. W opinii Jędroszkowiak sama ta informacja jednak niewiele mówi o ich sytuacji finansowej. Nie wiemy bowiem jakiego rzędu są to kwoty. – To może być 500 złotych, a może być 15 tysięcy. Ja, jak zaczynałam studia w Warszawie, dostawałam od rodziców 1 tys. złotych miesięcznie. I to był miły prezent na dodatkowe rzeczy albo pieniądze, które wydawało się w 100 proc. na jedzenie. Ale to ani nie mogło mi pokryć pokoju, ani innych wydatków. A mam wrażenie, że osoby średnio tyle dostają – mówi. 

77 proc. badanych zetek pieniądze wydaje zaś głównie na rozrywkę. Zdaniem aktywistki także w tym nie ma nic dziwnego. – Jeśli tym osobom zostaje po wydatkach na mieszkanie i jedzenie parę stów, to nie są to pieniądze, które można odkładać na cel długoterminowy albo w coś inwestować – tłumaczy. 

23-letnia działaczka społeczna podkreśla, że problem leży głównie w – jak to określa – „dziadersach”, którzy także milenialsom zarzucają rozrzutność. Śmieje się w tym kontekście z nagłówka: „Rozrzutność milenialsów. Szastają pieniędzmi na zakupach spożywczych”. 

– To jest taka niezgoda tego pokolenia boomerów tak naprawdę na to, że osoby mają trochę inne potrzeby. 10 lat temu mówiło się w negatywny sposób o milenialsach, że są w stanie żyć ze sobą bez ślubu. Dzisiaj chyba już nikt się tym zbytnio nie przejmuje. Teraz mówimy o kasie. A jak sobie myślę o moich znajomych millenialsach i ich rozrzutności, to ona się chyba naprawdę może kończyć na kawie w kawiarni i tego typu rzeczach – ocenia moja rozmówczyni.

Podkreśla, że jednocześnie zupełnie nie widzi się tego, że nie ma teraz przestrzeni w Polsce, żeby się dorobić. – To nie jest tak, że na te osoby nagle spadają jakieś tysiące i one faktycznie trwonią te pieniądze. Tylko ta „rozrzutność polega według mnie często na tym, że i tak nie stać mnie na odłożenie na dalekie, długie wakacje i nie dostanę urlopu, więc jestem w stanie pojechać do Londynu czy Berlina na krótki wypad – obrazowo opisuje prowadząca „Młodą Polskę” w TOK FM.

Aktywistka z pokolenia Z ostro o komentariacie. „Dziadocen”

– Może po prostu ignorować te wszystkie dziaderskie teksty? – zastanawia się Jędroszkowiak. I dodaje: „My w mojej inicjatywie nazywamy to dziadocenem. To nie jest tak, że wszyscy boomerzy tak sądzą. Często po prostu komentariat jest taki. Ci komentatorzy, którzy często dorobili się w latach 90., nie rozumieją tego, co się dzieje”. – Dlaczego jednak ktoś mówi, że lata 90. nie były dobre; może my chcemy inaczej. Że kredyt zero proc. to już nie jest coś dla nas, bo to mniej więcej oznacza, że mamy zero procent szans na dostanie go. Chyba że zarabiamy 12 tys. złotych na umowę o pracę. To są takie rzeczy, które już zupełnie ośmieszają ich argumenty – zaznacza.

W tym kontekście aż chce się przypomnieć niedawny wywiad Roberta Mazurka z inną młodą aktywistką inicjatywy „Wschód” Dominiką Lasotą. Dziennikarz RMF FM nie chciał wysłuchać tego, co działaczka ma do powiedzenia, bo wiedział lepiej. Był zbulwersowany, że Lasota chce go pouczać. – Ta rozmowa to świetny przykład takich międzypokoleniowych starć. I to nie jest dla mnie duże zaskoczenie, że redaktor Mazurek tak robi – komentuje Jędroszkowiak. 

– Ale jak można być pięćdziesięcioparoletnim dziennikarzem z tak dużym doświadczeniem, prowadzącym słuchalny program w radiu i dać się wpędzić w taką rozmowę w tonie: „jak to ty tutaj młoda dziewczyno, niewykształcona będziesz mi mówić, co mam robić”? – pyta retorycznie. – Po co ją zapraszał, jeśli ona jest takim nikim. Oczywiście, że to jest o jakiejś dziaderskości. Nie tylko zresztą o wieku, ale ten dziadocen często jest o płci po prostu – podsumowała Jędroszkowiak. 

Żródło: tokfm.pl

Więcej postów