— Powiedziałem im wprost, że mnie nie interesuje myślenie o tym, żeby się utrzymać. Jeśli tak ma być, to ja nie będę się w taki projekt angażował. Mam zajęty kalendarz. Szkoda mojego czasu na przeciętność — mówi Tomasz Poręba, europoseł PiS. To dzięki niemu Stal Mielec wróciła do elity. Teraz jednak podjął decyzję, która zaskoczyła wszystkich. Postanowił usunąć się w cień. I to nie tylko z klubu, ale również z polityki.
- Tomasz Poręba podniósł Stal Mielec z niebytu. Dziś odsunął się, bo uznał, że stał się dla klubu ciężarem
- Stal miała być klubem polskim, ale zderzyła się z realiami. Naszych zawodników na poziomie jest mało a ich oczekiwania finansowe ogromne. Dlatego kluby wolą ściągać obcokrajowców
- Poręba od 20 lat mieszka w Brukseli. Jest przekonany, że polska piłka może być na poziomie belgijskiej, musi się jednak zmienić nasza mentalność
- Europoseł odchodzi również z polityki. Mówi nam o tym, że zaczyna „zupełnie inne życie”
Choć działa bardziej z tylnego siedzenia, to właśnie Tomasz Poręba przez wiele lat był jedną z bardziej znaczących postaci zarówno polskiego futbolu, jak i polskiej polityki.
W piłce znany jako człowiek stojący za powrotem do świetności Stali Mielec, w polityce jako Europoseł z Podkarpacia, który stał od lat za zwycięskimi kampaniami Prawa i Sprawiedliwości w kolejnych wyborach. Jesienią wycofał się ze sportu, a teraz kończy z polityką.
Marek Wawrzynowski, Przegląd Sportowy Onet: Musiał pan odejść ze Stali?
Tomasz Poręba: Musiałem, bo wiem, jak wygląda w Polsce funkcjonowanie klubów piłkarskich, gdzie polityka miała duże znaczenie. A Mielec jest bardzo z polityką związany i nie chodzi tylko o Stal, ale o wiele innych kwestii.
Postanowił odejść. „Dziecko musi się usamodzielnić”
Stal ma tu szczególne znaczenie.
Tak, udało się w ostatnich latach wiele zrobić. Nie tylko podgrzewaną płytę, ale też wybudować wielofunkcyjną halę, kompleks boisk sportowych, przywrócić w Mielcu Ekstraklasę. Dlatego znając emocje, jakie towarzyszą polityce, wiedziałem, że moje dalsze trwanie w klubie, w nowych politycznych realiach, nie byłoby dla niego korzystne.
Myśli pan, że druga strona odgrywałaby się na Stali?
Miałem takie sygnały, zresztą już teraz słyszę, że PZU ma się wycofać z klubu.
A PGE?
W tamtym roku udało się podpisać dobrą trzyletnią umowę, która będzie jeszcze przez jakiś czas obowiązywać, zobaczymy co dalej. Na pewno to da klubowi czas, żeby się usamodzielnić i podjąć rozmowy o jej przedłużeniu.
Dziś władze klubu trochę „wygumkowują” pana z jego historii?
Mocne słowa… choć faktycznie słuchając niektórych wypowiedzi prezesa klubu (Jacka Klimka — red.), którego zaprosiłem do współpracy trzy lata temu, można odnieść wrażenie, że klub powstał po tym, jak z niego odszedłem. Ale zostawmy to, nie żywię do nikogo urazy. Wiem, jacy są ludzie i jakie jest życie.
Stal jest jednak postrzegana w społeczności kibicowskie, jako pańskie dziecko.
To miłe porównanie, dlatego idąc tym tropem dalej, dobry rodzic musi wiedzieć, kiedy dziecko powinno się usamodzielnić. Dlatego uznałem, że lepiej w tym momencie będzie Stali beze mnie.
Zarzut o wydawanie państwowych pieniędzy. „To się udało”
Z jednej strony fajnie, że zaangażował się pan w Stal, z drugiej jest to też zarzut, że zbudował pan klub za pieniądze podatników.
Prawda jest taka, że bez państwowych pieniędzy, Stal nie osiągnęłaby tych sukcesów. Ale sztuką było nie tylko ściągnąć te pieniądze, ale też mądrze je zainwestować i wydać. I w Mielcu to się udało.
No dobrze, ale dlaczego właśnie Mielec miałby być uprzywilejowany?
Dla mnie Stal była naturalnym wyborem, jeśli chodzi o Podkarpacie, bo tu mieszkam i reprezentuję ten region. Chociaż, proszę nie zapominać, że angażowałem się też sportowo w innych miastach, które na tym skorzystały. Załatwiłem sponsora dla drużyny kobiecego tenisa stołowego Siarki Tarnobrzeg. Trener Nęcek przyszedł do mnie i mówił, że chyba to już koniec…
Więc pomogłem i z zespołu, gdzie nie było na nic, doszli do miana najlepszej drużyny w Europie. W Krośnie pomogłem przy projekcie koszykarskim, pieniądze trafiły do Sanoka, Rzeszów będzie miał halę sportową, Stalowa Wola ma „centrum piłkarstwa”… więc myślę, że moja pomoc w regionie była rozłożona sensownie i równomiernie.
Jeśli zaś chodzi o Stal, wiele razy słyszałem ten zarzut, ale proszę pamiętać, że wielu jest polityków, którzy mogliby coś dla regionu zrobić, tyle że tego trzeba chcieć i wiedzieć jak. Mi się chciało. Stal tułała się 24 lata po niższych ligach. Pomyślałem sobie: „Masz możliwości, zmień to!” I wspólnie z wieloma fantastycznymi ludźmi nam się udało.
Raz już zrobił pan sobie przerwę od klubu i zarządzającym poszło średnio. W pół roku wydano roczny budżet.
Niestety zaraz po awansie, klub zaczął być zarządzany w sposób bardzo „radosny”. Ja wtedy się wycofałem po tym, jak na miejsce wspieranego przeze mnie trenera Dariusza Marca sprowadzono Dariusza Skrzypczaka. Powiedziałem do ówczesnego zarządu: „skoro chcecie po swojemu, to pokażcie, co potraficie”.
Skończyło się tak, że musiał pan wracać w trybie awaryjnym.
Tak. Od razu zaczęliśmy oddłużać i restrukturyzować klub, ściągać sponsorów i to nie tylko ze Spółek Skarbu Państwa, bo przecież dołączyły takie ogólnopolskie firmy i marki jak Toyota, 4F, LV BET. Jednocześnie udało się w tych ekstremalnie trudnych warunkach utrzymać Ekstraklasę.
Dziś jest to klub bezpieczny, ale też taki, gdzie trzeba cały czas ciężko pracować, bo samo nic nie przyjdzie. To klub wymagający ciągłej pracy. Choćby w kwestiach sportowych. W poprzednim roku zmieniliśmy szatnię na bardziej międzynarodową…
Skoro już do tego przeszliśmy, to jakiś czas temu rozmawialiśmy i miała być to szatnia polska…
I tak była, zgadza się, ale czułem, że polska szatnia przestała funkcjonować. Przez trzy sezony graliśmy głównie Polakami, tyle że przyszedł taki moment, że ten model się skończył. Grałem w piłkę i czuję takie sytuacje od razu. Niektórzy zawodnicy doszli do ściany.
Miałem wrażenie, że niektórzy grają na przetrwanie i o nic więcej. Dlatego przyszedł moment, by przełożyć „wajchę”, wnieść do szatni trochę zachodniego profesjonalizmu, ściągnąć chłopaków z inną mentalnością. Wszyscy, którzy przychodzili do Stali w ostatnich latach, to byli zawodnicy często poturbowani, tacy, którzy nie dostali szansy i gra u nas była dla nich szansą na udowodnienie, że są w stanie grać na wysokim poziomie.
Taki był też klucz w przypadku obcokrajowców. Przekuliśmy negatywne emocje na pozytywne. Postawiliśmy na zawodników o profilu międzynarodowym, często reprezentacyjnym. I to przynosi efekt.
Wszystko dzięki trenerowi. „Doskonale”
Zastanawiam się jednak czy to też nie jest efekt zderzenia z polską rzeczywistością, że po prostu na naszym rynku nie ma wystarczającej ilości zawodników.
Trochę tak jest. Kiedy sprawdzaliśmy rynek polski, to zawodnicy byli, ale było ich na tyle mało, że byli bardzo drodzy. Agenci chcieli dla młodzieżowców pensji na poziomie 40-60 tys. złotych. A my tyle po prostu nie płaciliśmy.
A ile płaciliście?
Dla najlepszych piłkarzy to było pomiędzy 30-40 tysięcy. Obcokrajowcy okazywali się też zwyczajnie tańsi. To był też jeden z powodów, dla których zmieniliśmy koncepcję. I trener Kamil Kiereś doskonale to ułożył.
Również trener nieoczywisty, niedoceniany, taki, o którym mówi się, że prochu nie wymyśli.
No właśnie, a trener Kiereś okazuje się, że wymyśla proch w Stali, bo nie tylko nas utrzymał w bardzo trudnym momencie, po zwolnieniu Adama Majewskiego, ale i poszedł z zespołem mocno do przodu.
Zdaje sobie pan sprawę, że krąży plotka, iż zwolnił pan jego poprzednika Adama Majewskiego, bo nie wystawiał pańskiego bratanka Davida Poręby?
Tak, słyszałem, ale to bardzo krzywdząca opinia, również dla mojego bratanka, bo sugeruje, że to słaby zawodnik. On gra teraz w Chicago Fire, na razie w drugiej drużynie, jest tam kapitanem w MLS Pro, strzela regularnie bramki. Myślę, że za chwilę będzie debiutował w głównym MLS, więc to naprawdę dobry zawodnik, ale odbił się od polskiej rzeczywistości.
Generalnie wyjazd z Mielca wyszedł mu na dobre. Wracając jednak do tych głosów, to nie mają nic wspólnego z prawdą. Przecież to ja zaprosiłem Adama Majewskiego do Stali, wbrew opiniom wielu ekspertów, wielu kibiców czy nawet moich współpracowników.
Wziąłem to na klatę w momencie, gdy niewielu kojarzyło Adama jako trenera. Na tym właśnie polega odwaga i odpowiedzialność. Rozstaliśmy się w dobrych stosunkach. Tyle że po serii 9 meczów bez wygranej nie było wyjścia, potrzebowaliśmy zmiany.
I Kamil Kiereś uspokoił sytuację, utrzymał drużynę.
Przyszedł trener Kiereś, uspokoił to wszystko, poprzestawiał te klocki na tyle umiejętnie, że to zaskoczyło. Ale prawdziwym testem dla trenera Kieresia było ułożenie drużyny na początku nowego sezonu i wkomponowanie nowych zawodników w skład, w którym na szczęście pozostały dla Stali do dziś osoby kluczowe i doświadczone.
Matras, Leonardo, Wlazło, Gettinger, Domański, Kochalski. Zawodnicy, których nazywam kotwicami klubu. I trener Kiereś to zrobił. Wbrew wszystkim. Wbrew emocjom, wbrew wielu kibicom, wbrew części działaczy.
Skąd był pomysł na Kieresia?
To był trener, który zawsze sprawdzał się w bardzo trudnych momentach. Facet, który podchodzi do piłki bez emocji, na zimno. A ja lubię ludzi, którzy nie panikują.
Stal dziś ma fundamenty pod to, by być poważnym klubem?
Tak. Za chwilę będzie oddana baza treningowa z podgrzewaną płytą, co było też projektem marzeniem. Stal zaczyna być niezależna. Społeczność i sympatia dla klubu rośnie.
„Zjadacze chleba”
Czyli to, co pan zawsze powtarzał. Transport, komunikacja i sport.
Dokładnie. To są kluczowe płaszczyzny rozwoju każdego miasta czy regionu. Dostępność komunikacyjna całego Podkarpacia po latach wykluczenia, Via Carpatia, przywrócenie kolei w Mielcu, a jednocześnie poprawa infrastruktury sportowej i jakości sportu, to wszystko ma wpływ na pozytywne emocje ludzi.
Ci ludzie, którzy dojadą, wyjadą, przyjadą do Mielca, mieszkają w Mielcu, podróżują dzięki kolei czy drogom po całej Polsce, czy Europie, muszą mieć też miejsce, gdzie się spotkają, gdzie te emocje obudują lokalną tożsamością. Wcześniej nie mieli tych dwóch „nóg’ teraz je mają.
Czyli byli zjadaczami chleba, ludźmi nastawionymi na przetrwanie?
Brutalnie powiedziane, może nie aż tak, ale coś w tym jest. Mielec kilkanaście lat temu był smutnym, postindustrialnym miastem. Trzeba to powiedzieć wprost. Z odrapanym dworcem, bez kolei, zamkniętym, zablokowanym, z czwartą lub trzecią ligą piłkarską. I rozwalającymi się trybunami.
Dzisiaj dzięki sportowi, dzięki komunikacji, dzięki emocjom, dzięki meczowi piłkarskiemu, dzieje się coś bezcennego w ludziach. Poczucie dumy rośnie. Dzieci chodzą w szalikach, można odczuć, że ludzie utożsamiają się z miastem, że jest w nich poczucie dumy i uśmiech. Miasto przestało być smutne. Zaczęło być radosne, a nade wszystko zaczęło być dumne.
I dlatego odchodzę z polityki z podniesioną głową, bo zostawiam to miasto w takim momencie, właśnie z takimi pozytywnymi emocjami. Odchodzę też z polityki z poczuciem, że wszystko, co obiecałem, udało mi się przy wsparciu wielu ludzi zrealizować. Buduje się Via Carpatia, do Mielca wróciła kolej, Stal gra w Ekstraklasie, powstały lub powstają duże hale, stadiony i centra sportowe. Nikt mi tego nie zabierze.
Więc jeśli dziś mi ktoś mówi, że wykorzystałem pozycję, żeby budować Stal i rozwijać miasto, niech przyjeździe do Mielca i zobaczy, jak te pieniądze zostały wykorzystane.
Zastanawia mnie, czemu my, w 40-milionowym kraju, nie możemy być wszyscy dumni… bo jednak patrząc na nasz futbol, jesteśmy trochę zacofani.
Sam się zastanawiam… z jednej strony mamy wielu zdolnych trenerów, świetnych, znanych na świecie piłkarzy, ale na boisku są to tylko często indywidualności, a nie zespół. Z drugiej strony, chociaż tworzymy różne systemy szkolenia, angażujemy ciężkie pieniądze, wciąż gramy drewnianą ligową piłkę, wolną, schematyczną, ty do mnie ja do ciebie.
Do tego szklany sufit dla młodych, bo najpierw wynik musi się zgadzać. Tak przez najbliższe lata niczego poważnego nie zbudujemy. Dalej będziemy liczyć na przypadek i łut szczęścia.
Do tego często utalentowani chłopcy to wytwory małych środowisk, pasji rodziców.
Dokładnie. Randomowy system szkolenia. Robimy wiele dobry rzeczy, ale to wszystko nie ma przełożenia na jakąś spójność w szkoleniu, na jakąś spójną koncepcję tego, jak ma wyglądać polska piłka i jak ma wyglądać polski zawodnik.
Ja bym chciał wiedzieć, jakie są założenia i oczekiwania wobec dzisiejszego 13, 15, 18-latka, jeżeli chodzi o jego poruszanie się na boisku, jego zmysł gry, technikę, szybkość podejmowania decyzji, co też bardzo ważne pozaboiskową inteligencję itd.
Czy jest jakikolwiek mechanizm sprawdzający takiego chłopaka pod kątem tych parametrów? Osobiście nie słyszałem, a od tego należałoby zacząć jako pierwszego i podstawowego mechanizm selekcji. U nas każdy ciągnie w swoją stronę. Nie ma żadnej koordynacji w tym wszystkim.
Muszę się zgodzić, nie mamy żadnego systemu, wszystko jest dziełem przypadku, od najmłodszych lat najważniejsze jest wygrywanie meczów, więc dominuje prosta fizyczna piłka…
Piłka polega na tym, żeby się cieszyć grą, na poddawaniu i dryblowaniu, a nie tylko na bieganiu i ładowaniu się łokciami. Młody człowiek, któremu trener nie da luzu i poczucia radości z gry, szybko staje się ligowym średniakiem, często przepada.
Niestety u nas jest jednak ta presja wyniku, do tego dochodzi brak wyczucia u wielu trenerów szkolących młodzież, którzy nie rozumieją, że trzeba pozwolić dzieciom grać. Ale problemów jest też więcej.
Wielu z nich, choć to się już na szczęście zmienia, nie zna języka, wielu nie jest w stanie się otworzyć na świat, poczytać jakieś ciekawe piłkarskie pismo, czegoś się nauczyć, otworzyć na wiedzę, wyjść poza swój grajdołek, że tylko ja i moje metody są najważniejsze i najlepsze i będę się tego kurczowo trzymał. Do tego dochodzi fakt, że każdy chce być najważniejszy. Nie mamy poczucia wspólnoty piłkarskiego, polskiego interesu. Do tego bardzo nieefektywną, przepłaconą ligę.
Faktycznie tak jest?
Tak i to bardzo. Umiejętności absolutnie nie idą w parze z wynagrodzeniami, a efekt jest taki, że wychodzimy do europejskich pucharów i odpadamy w 1., 2. rundzie.
Mógł pan to zmieniać.
Starałem się w Mielcu iść troszeczkę inną drogą. Dawać szansę młodym perspektywicznym polskim trenerom, organizować dla nich staże w topowych europejskich klubach, budować akademię opartą na chłopakach z regionu, wiązać ich z klubem. Liczę, że to będzie kontynuowane i ta praca nie pójdzie na marne.
Polska piłka nie musi być gorsza od belgijskiej. „Wymówki”
Niektórzy mówią, że szkoda przeznaczać pieniądze na szkolenie, bo to długotrwały proces i nie wiadomo co przyniesie.
Z tym absolutnie się nie zgadzam. Nie wszystko da się przecież przełożyć na pieniądze. Podchodząc w ten sposób, od razu kasujemy marzenia i ambicje tysięcy młodych zawodników z Polski.
Nie każdy z nich będzie Lewandowskim, ale naszym obowiązkiem jest im dać szansę. Dla mnie klub to także misja, edukacja, wychowanie poprzez sport. To nie może być przeliczane tylko na pieniądze. Korzyści z takiego podejścia przenoszą się przecież później także na inne dziedziny życia.
Chodzi pan na mecze w Belgii?
Tak, regularnie na Union Saint-Gilloise czy Anderlecht.
Myśli pan, że my jako Polacy moglibyśmy mieć piłkę na poziomie tym, co Belgia?
Oczywiście, że tak, jestem o tym przekonany. Tam mieszka 10 mln ludzi, u nas blisko 40. Mamy też tysiące utalentowanej młodzieży, wielu zdolnych trenerów, więc pozycję wyjściową mamy na pewno lepszą, choć ona niestety nie przekłada się na razie na efekty.
Oni mają imigrantów.
Wymówki. Jest wielu świetnych zawodników, którzy nie mają korzeni imigranckich, a są świetnie wyszkoleni i rywalizują na wysokim poziomie międzynarodowym. To kwestia innej mentalności.
„My, Polacy nie umiemy często współpracować, co widzimy w każdej dziedzinie życia, w piłce, polityce”
Co to znaczy?
Oni są bardziej otwarci, chcą się uczyć, rozwijać. Belgowie bardzo chcą się uczyć, inwestować w siebie. Zaś wspólny interes piłki belgijskiej i jej jak najwyższa pozycja to jest to, co łączy ich wszystkich.
Dlatego chętnie współpracują z najlepszymi na świecie, rozwijają akademie, są na bieżąco z najnowszymi nowinkami szkoleniowymi, mają świetnie działający system selekcji, chcą się dzielić wiedzą.
W każdej kadrze meczowej musi być na przykład minimum sześciu zawodników, którzy przed 21 rokiem życia, minimum przez 3 lata szkoleni byli w Belgii i podlegali belgijskiemu systemowi szkolenia. Dzięki temu lepiej się rozumieją, grają szybciej, często na pamięć. Trafiając do kadry narodowej, szybciej się ze sobą rozumieją, bo od młodości wiedzą, jak grać.
A my jesteśmy zamknięci?
Trochę tak. Jesteśmy hermetyczni i zamknięci. Każdy ma swoją zagrodę, trudno jest o współpracę. Każdy jest najmądrzejszy i gra pod siebie. To jest największy problem naszej piłki i to buduje nasz szklany sufit. My, Polacy nie umiemy często współpracować, co widzimy w każdej dziedzinie życia, w piłce, polityce etc. Do tego kompleksy.
Te słowa przejdą do historii. „Mam zajęty kalendarz”
Co pan ma na myśli?
Dam taki przykład z mieleckiego podwórka. Jeszcze kilka lat temu, gdy jechaliśmy na Lecha, Legię czy Raków wyczuwalne było w klubie, że jedziemy do wielkich klubów i gdzie tam Stali do nich. Widoczne to było też na poziomie relacji zarządów.
To irytujące mnie bardzo czapkowanie i otwarte usta, bo ktoś ma większy stadion. Wielokrotnie wówczas mówiłem „Przestańcie. Podnieście głowy, musicie być siebie pewni, wierzyć w siebie. Ci, którzy w siebie nie wierzą, nie mają w życiu szans”. I dziś jest inaczej.
Dziś mówimy „głowy do góry i jedziemy z nimi”. Niezależnie gdzie i z kim gramy. Często w klubie powtarzałem „Jak zobaczę kogoś ze spuszczoną głową, komu brakuje pewności siebie, kto nie potrafi się podnieść po niepowodzeniu, to się żegnamy”.
Pamiętam swój pierwszy mecz ze Stalą. To był chyba 2015 r. Byliśmy wtedy w końcówce tabeli, graliśmy wtedy chyba z Miedzią Legnica na wyjeździe. Wszedłem do szatni, chłopcy siedzieli ze spuszczonymi głowami.
Powiedziałem im: „słuchajcie, przyszedłem tutaj, żeby coś zrobić, chcę, żeby Stal była w Ekstraklasie”. Popatrzyli na mnie, jakbym był przybyszem z innej planety. Dodałem: „Dziś nie możemy przegrać. Wygrajmy to i zaczynamy naszą drogę w górę. Nie będzie łatwo, ale musicie w to uwierzyć”. Powiedziałem im wprost, że mnie nie interesuje myślenie o tym, żeby się utrzymać.
Jeśli tak ma być, to ja nie będę się w taki projekt angażował. Mam zajęty kalendarz. Mam mnóstwo zajęć. Szkoda mojego czasu na przeciętność. Pomimo tego że piłkarze mieli zaległości po kilka miesięcy, ruszyliśmy powoli do przodu. Krok po kroku zbudowaliśmy zaufanie. Dziś jesteśmy w Ekstraklasie.
Tomasz Poręba zaczyna zupełnie inne życie
Co teraz przed panem?
Zupełnie inne życie. Więcej czasu dla rodziny i spokojne przemyślenie co dalej. Mam kilka fajnych propozycji i pomysłów, ale jeszcze za wcześnie by o nich mówić.
W polityce nie ma już miejsca dla Pana?
To już rozdział zamknięty. Absolutnie świadoma decyzja, o której poinformowałem władze partii prawie rok temu. Odchodzę z najlepszymi procentowymi wynikami wyborczymi w Polsce i na własnych warunkach. Z poczuciem, że wiele się w tych ostatnich latach udało i wszystko, co obiecałem, zostało „dowiezione”. Dziękuję wszystkim za wsparcie.
Do tego PiS stracił władzę…
To prawda, ale polityka to bardzo dynamiczna rzecz i przy mądrych kampaniach i strategii obecności w opozycji powrót do władzy może być szybszy niż wielu myśli.
Październikowa też była do wygrania?
Myślę, że tak. Ale trzeba było ją prowadzić bardziej na bazie pozytywnych emocji. Zresztą taki był pierwotny plan zapoczątkowany dużą konwencją, takim „programowym ulem” w maju ubiegłego roku. Niestety, nie wszystkim się to w partii podobało, dlatego odszedłem. Dziś czas pokazał, że ostatnia spokojna i na TAK kampania samorządowa przyniosła efekt.
Żródło: onet.pl