Toksyczne odpady z terenów po bydgoskim Zachemie od lat zagrażają nie tylko okolicznym mieszkańcom, ale też pobliskim rzekom – Brdzie i Wiśle. A miejscowe władze zachowują się tak, jakby nic się nie działo.
Nikt właściwie nie ma kontroli nad tym, co się tu dzieje – ani władze państwowe, ani wojewódzkie, ani samorządowe – mówi prof. Mariusz Czop z Katedry Hydrogeologii i Geologii Inżynierskiej AGH w Krakowie. Od lat przyjeżdża do Bydgoszczy i bada tereny zajmowane dawniej przez firmę Zachem. Niewiele jest go w stanie zdziwić. Jednak magazyn pełen pojemników wypełnionych silnie żrącymi kwasami go zdumiał. – Każdy mógł tam sobie wejść, coś do czegoś dolać, coś z czymś wymieszać – mówi profesor.
Wszystko może się zdarzyć
Butelki, słoiki, pojemniki, a w nich kwasy: fosforowy, siarkowy, mrówkowy, solny – to wszystko latami zalegało w starym magazynie tuż przy płocie Nitro-Chemu – strategicznej firmy polskiej zbrojeniówki, największego producenta trotylu w NATO. Niszczejący budynek pełen toksycznych związków odkrył dziennikarz bydgoskiej „Gazety Wyborczej”.
– Od razu zrobił się szum, przyjechała straż pożarna, jakby się paliło – mówi kobieta, która między tym magazynem ze żrącymi kwasami a Nitro-Chemem produkuje poduszki. Denerwuje się, że się tu kręcę. Magazyn jest pusty, ale wokół zostały góry śmieci, gruzu.
To częsty widok na terenie dawnego Zachemu. Te potężne zakłady chemiczne 10 lat temu przestały istnieć, ale zostały budynki, hałdy odpadów, składowiska toksycznych substancji. Zachem powstał na terenach zajmowanych wcześniej przez fabrykę zbrojeniową DAG. W czasie II wojny światowej produkowano tu m.in. materiały wybuchowe. Po wojnie produkcja też była ściśle tajna. Najpierw trotyl, później heksogen. Z czasem barwniki, żywice, syntetyczny fenol, anilina, nitrobenzen.
W 2006 r. 80 proc. akcji Zachemu trafiło do spółki Ciech SA, w 2013 r. zniknęła nazwa Zachem, pojawiła się Infrastruktura Kapuściska SA. Po roku ogłoszono jej upadłość, syndyk zaczął wyprzedawać urządzenia, budynki, ziemię, także składowiska niebezpiecznych odpadów.
– To teraz nieruchomości prywatne – mówi kobieta produkująca poduszki, zakreślając ręką to, co jest przy płocie Nitro-Chemu: opuszczone budynki z czerwonej cegły, piętrzące się przy nich śmieci. – To naprawdę nic takiego – dodaje. – W innych częściach Zachemu dzieją się gorsze rzeczy.
W czerwcu ubiegłego roku na terenach po Zachemie doszło do wycieku kwasu solnego i – jak twierdzili świadkowie – nad okolicą unosiła się chmura dławiącej mgły. Wyciekło 80 tys. litrów kwasu, mniej więcej tyle, ile mieści się w kolejowej cysternie. Do katastrofy doszło na terenie magazynów spółki, która zajmuje się dystrybucją surowców chemicznych. Strażacy i zespoły ratownictwa chemicznego pracowały na miejscu blisko 18 godzin, by uporać się z wyciekiem.
Jak tylko wyjechali, każdy mógł wejść na skażony teren, nikt go nie zabezpieczył. Okazało się, że magazynów nikt nie pilnuje. A są tam 22 zbiorniki o pojemności 1000 metrów sześciennych, część opisana: „kwas solny”.
– To teren pełen zakamarków, starej infrastruktury po Zachemie. Przy takim braku nadzoru w zasadzie wszystko może się zdarzyć, np. zwożenie odpadów, dokładanie do tych, które tu zostały po Zachemie – mówi prof. Czop.
Najgorsza jest strefa Zielona
W 2017 r. powstał raport naukowców AGH o skażeniu na terenach po Zachemie. Alarmowali, że zanieczyszczenia przedostają się do gruntów i wód podziemnych. Za najbardziej niebezpieczną uznali strefę Zieloną – mający około 11 hektarów kompleks składowisk toksycznych odpadów. Prof. Czop i jego współpracownicy stwierdzili tam m.in. fenol, chlorofenole, siarczyn sodu, glikole, anilinę. To wszystko wciska się w grunt i w wodach podziemnych rozchodzi po okolicy. A Zielona to tylko jedno z wielu ognisk skażeń.
Jest też Lisia – składowisko z betonowymi osadnikami – każdy o szerokości 20 metrów i długości blisko pół kilometra. Jest składowisko odpadów z produkcji EPI, czyli epichlorohydryny, są obszary zanieczyszczone nitrobenzenem, osadniki, w których składowano szlam poanilinowy. W sumie są tu miliony ton trujących odpadów po produkcji trotylu, heksogenu, nitrobenzenu. Dostają się pod ziemię i przemieszczają w kierunku Brdy i Wisły.
– Rozpoznaliśmy co najmniej pięć przemieszczających się pod ziemią chmur zanieczyszczeń, z czego największa jest na obszarze około 300 hektarów. Ale nie wykluczamy, że jest ich więcej. Obszar, który trzeba byłoby przebadać, to 4-4,5 tys. hektarów – tłumaczy prof. Czop.
Gdy przed laty zbadali przydomowe studnie na osiedlu Łęgnowo Wieś, które jest blisko terenów dawnego Zachemu, okazało się, że woda ze studni nie nadaje się nawet do podlewania trawnika, tak dużo w niej było metali, toluenu, fenolu. Były próbki, w których stężenie zanieczyszczeń przekraczało normy 150 tysięcy razy.
Później na spotkaniach z mieszkańcami tłumaczyli, jak to jest groźne. Kiedyś postawili obok siebie butelkę coca-coli i butelkę wody, którą pobrali w tych okolicach – płyny miały taki sam kolor. Wyjaśniali, jak toksyczne chmury przemieszczają się pod ziemią, jak wcisnęły się już pod ich domy.
Renata Włazik, której tata pracował w Zachemie, wychowała się tutaj. Rozdawała ulotki z opisem związków, jakie wykryli naukowcy, uświadamiała ludzi z osiedla, że toksyczne są też opary ze składowisk. Od dawna zajmuje się walką o oczyszczenie tych terenów.
– Wszyscy mają mnie dosyć – mówi. Także sąsiedzi. Choć wydawało jej się, że staną razem z nią do walki, gdy im się uświadomi, na jakiej bombie żyją. Jest tu fenol, który przy ostrym zatruciu może doprowadzić do śmierci, przy przewlekłym będzie drażnił skórę, błony śluzowe, może wywoływać bezsenność, nerwowość, zaburzenia w trawieniu. Jest toluidyna, która może wywoływać krwiomocz, jest toksyczna anilina o charakterystycznym zapachu zepsutych ryb, która niszczy czerwone krwinki, jest rakotwórcza. Włazik ma wrażenie, że nikim – poza nią i naukowcami z AGH – to wszystko nie wstrząsnęło.
Ile kosztuje skażona ziemia
W 2018 r. – gdy wyniki badań naukowców z AGH są już znane – syndyk upadłej Infrastruktury Kapuściska sprzedaje niemal 300 hektarów pozachemowskich terenów za 35 mln zł, wychodzi średnio niecałe 13 zł za metr kwadratowy. W pakiecie są składowiska odpadów, w tym najgroźniejsze przy ul. Zielonej, które wówczas ma jeszcze jakieś zabezpieczenie mające ograniczać przenikanie toksycznych substancji do gruntów. Słabej jakości, ale jest. Syndyk je jednak wyłącza. Później trzyma w tajemnicy, komu sprzedał grunty wraz ze składowiskami odpadów, w tym teren Zielonej.
Szybko tajemnicą poliszynela staje się informacja, że tereny trafiły w ręce rodziny S. To jedni z najbogatszych ludzi w mieście, bracia, którzy dorobili się m.in. na handlu alkoholem. W 2018 r. jeden z braci był oskarżony o zdefraudowanie 35 mln zł i pranie pieniędzy. Rok później staje przed sądem wraz z innymi osobami – zostają uniewinnieni. Wcześniej bracia S. byli oskarżeni w słynnej sprawie Weltinexu – prokuratura zarzucała im sprowadzenie alkoholu o wartości ponad 6 mln dol. bez płacenia cła i podatku. Państwo bezskutecznie próbowało odzyskać pieniądze, firma upadła, tylko jeden z braci, Mirosław S., dostał trzy lata za próbę przekupstwa funkcjonariuszy UOP.
Do kupna ziemi po Zachemie zgłaszają się spółki powiązane z rodziną – część działek kupują firmy Fermapole i Centrala (z siedzibą w Warszawie), a część Point House (z siedzibą w Bydgoszczy). Wszystkie powiązane z należącą do rodziny spółką Industrial Trade, której główna działalność to obsługa rynku nieruchomości.
Najbardziej toksyczna strefa Zielona trafia w użytkowanie wieczyste do poznańskiej firmy Gamatronic System (podstawowa działalność: zarządzanie nieruchomościami). Wcześniej, zanim firma weszła w posiadanie skażonej ziemi po Zachemie, jej prezesem był Mariusz Ołubczyński, który pewnego dnia wyjechał z domu na spotkanie w interesach i już nie wrócił – został zabetonowany żywcem pod posadzką w kotłowni jednego z domów w podpoznańskim Kórniku.
Transakcję dotyczącą Zielonej poprowadził już jego następca Krzysztof Wośkowiak, który wcześniej był prezesem bydgoskiej firmy DK Invest. Współpracował w niej ze Sławomirem Krajentą, który teraz jest prezesem Globaldexu (burzenie budynków, rozbiórki). Globaldex z kolei jest udziałowcem Industrial Trade, a w zarządzie tej spółki był Jacek Sikorski, który równocześnie jest prokurentem w firmie Globaldex, a także prezesem Point House i członkiem zarządu Fermapole.
Jeden z bydgoskich radnych mówi „Newsweekowi”, że do zorientowania się, kto wszedł w posiadanie ziemi po Zachemie, kto z kim ma jakie powiązania i kto ją komu później sprzedał, trzeba by było pewnie powołać specjalną komórkę.
To, co widać gołym okiem, to szybki wzrost cen ziemi po Zachemie. W dwa lata cena ziemi na tych terenach skacze do 100-150 zł za metr kwadratowy. Te skażone tereny odstraszały, teraz zaczęły przyciągać. W okolicy buduje się coraz więcej firm, powstał tu i rozrasta się Bydgoski Park Przemysłowo—Technologiczny.
Jest teraz np. do kupienia działka: 2,5 tys. metrów kwadratowych po 200 zł za metr. Dzwonię. Agent nieruchomości twierdzi, że to okazja. – Okolica spokojna. Teren czysty, nieskażony – zachwala. Ziemia leży na terenie byłego Zachemu.
– Ma pan wyniki badania gruntu? – dopytuję. Na działce stoi stary budynek o ścianach grubych jak bunkier, otoczony wysokim wałem ziemi.
– Klient, który chce sprzedać tę działkę, twierdzi, że tam nic groźnego nie ma, proszę się nie obawiać – mówi agent. Po chwili jednak przyznaje, że nie ma badań, które by potwierdzały brak skażenia, i nie wie, co tam dawniej składowano. – Szczerze? Wydaje mi się, że musiały być tam przechowywane jakieś niebezpieczne substancje, bo konstrukcja budynku jest żelbetonowa, a wały wyglądają tak, jakby zostały usypane, żeby ograniczyć siłę ewentualnego wybuchu. Nie będę kręcił, bo i tak się pani dowie.
Czyszczenie zajmie 20 lat
Niektórzy mogą to zignorować, innych może przyciągać bliskość nowoczesnego Bydgoskiego Parku Przemysłowo—Technologicznego. To jeden z największych takich parków w Polsce. Większościowym udziałowcem jest miasto Bydgoszcz, chwali się, że przygotowało tam 150 ha pod inwestycje, wybudowało drogi z oświetleniem, chodnikami.
Gdy ponad dekadę temu Zachem planował na swoim terenie utworzyć Bydgoską Strefę Przemysłową, sprawa była wałkowana na Sejmiku Województwa Kujawsko-Pomorskiego. Radni podjęli uchwałę o stworzeniu takiej strefy, ale zapisali, że na tym terenie nie mogą być magazynowane produkty lecznicze i spożywcze, nie można będzie prowadzić usług hotelarskich, rozwijać sportu, rekreacji. Radni zdawali sobie sprawę, że toksyczne substancje zalegające na tym terenie przenikają nie tylko do ziemi i wód, ale mogą też unosić się w powietrzu.
Tymczasem Park zachęca do inwestowania, jakby w pobliżu nie było żadnego zagrożenia.
Trafiamy na stronę Baltic Urban Lab – projektu współfinansowanego przez UE, który m.in. promował działania na rzecz rewitalizacji terenów zdegradowanych. Bydgoski Park Przemysłowo-Technologiczny przedstawiony jest tam jako miejsce idealne – wzór do naśladowania. O zanieczyszczeniu rejonu dawnego Zachemu pisze się w czasie przeszłym: „Był jednym z najbardziej zanieczyszczonych obszarów przemysłowych nie tylko w Polsce, ale i na świecie”, ale „został przekształcony w wyniku kompleksowej rekultywacji gleby i częściowej rekultywacji wód gruntowych”.
Tymczasem w ubiegłym roku pod nadzorem Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska zakończono projekt oczyszczania skażonych wód pod ziemią, ale objął on tylko 27 hektarów, a więc nikłą część terenów po Zachemie. RDOŚ chwali się, że udało się oczyścić podziemne wody w 55 procentach. Gdy wysyłamy zapytanie o szczegółowy raport, nie dostajemy odpowiedzi.
– Nie ma żadnego raportu. Było tylko coś w rodzaju konferencji podsumowującej projekt, ale dla zamkniętego grona. Wygląda na to, że być może nie osiągnięto efektów, jakie były zapowiadane i teraz wszyscy starają się sprawę schować pod dywan – mówi prof. Czop.
Szacuje się, że aby oczyścić cały teren i powstrzymać przepływ skażeń do Wisły i Brdy, potrzeba 2,5 mld zł. I wielu lat pracy. Prof. Czop już dawno przedstawił koncepcję zbudowania sarkofagu wokół strefy Zielonej. Odcięcie ogniska zanieczyszczeń jest niezbędne. Plan był taki, żeby odciąć źródło i wypłukać toksyczne zanieczyszczenia. – Chcieliśmy wypompowywać wody podziemne, poddawać działaniu odczynników chemicznych neutralizujących zanieczyszczenie i już oczyszczone wtłaczać z powrotem, jednak to wymagałoby budowy drogiej instalacji, więc prawdopodobnie trzeba będzie to zrobić metodą tańszą, wtłaczając odczynniki do ziemi, gdzie zachodzić będą reakcje. To potrwa dłużej, ale jeżeli odetniemy źródło skażenia, to możemy sobie poradzić. Oczyszczanie może potrwać nawet 20 lat – tłumaczy prof. Czop.
– Niestety, nie wiadomo nawet, kiedy mogłyby się zacząć działania, nie widać woli – mówi Renata Włazik. – Choć teraz już nie można powiedzieć: my byśmy chcieli coś zrobić, ale PiS nam nie daje. I czy coś się zmieni na lepsze? Wątpię – mówi Włazik. Rafał Bruski z PO jest prezydentem miasta od 2010 r., wcześniej przez trzy lata był wojewodą. Obecny wojewoda Michał Sztybel był wcześniej wiceprezydentem Bydgoszczy, a jeszcze wcześniej radnym. Zanim wstąpił do PO, był w PiS.
Mówią, że nie ma problemu
– Przerażający jest najnowszy raport dotyczący zachorowań na raka – mówi Renata Włazik. Województwo kujawsko-pomorskie na pierwszym miejscu w Polsce, jeśli chodzi o nowotwory płuc. W czołówce, jeśli chodzi o śmiertelność z powodu wszelkich raków.
– Walczę o kompleksowe przebadanie mieszkańców tych terenów, o stały monitoring skażeń i wiecznie natykam się na opór – tłumaczy Włazik. Gdy w 2019 r. wydawało się, że powstanie system monitoringu, były zaplanowane pieniądze, ówczesny główny inspektor ochrony środowiska Paweł Ciećko wycofał swoją rekomendację, uznając, że nie ma potrzeby.
A badania mieszkańców? W 2018 r. udało się bezpłatnie przebadać 93 osoby z około tysiąca, które mieszkają na terenach położonych najbliżej tego, co zostało po Zachemie. Morfologia krwi, poziom glukozy, kreatyniny, próby wątrobowe, badanie moczu oraz dla części kobiet mammografia.
– Badania bardziej niż skromne, ale i tak było widać, że coś się dzieje, 90 proc. miała złą morfologię – mówi Włazik.
Wysyłam do urzędu wojewódzkiego pytania dotyczące planowanych działań w sprawie oczyszczenia terenów po Zachemie, ale nie dostaję odpowiedzi. Od Grzegorza Boronia, dyrektora Wydziału Zintegrowanego Rozwoju w bydgoskim Urzędzie Miasta, pełnomocnika ds. wielkoobszarowych terenów zdegradowanych, nie otrzymuję żadnych szczegółów na temat tego, jaki obszar jest objęty skażeniem, czy teren jest zabezpieczony. Odpisuje, że miasto Bydgoszcz nie odpowiada za zobowiązania przedsiębiorstwa państwowego, jakim był Zachem.
Boroń przysyła informacje, że Bydgoszcz corocznie przeprowadza badania jakości wód podziemnych i powierzchniowych na terenie osiedla leżącego przy dawnym Zachemie – zapewnia, że „badania laboratoryjne w 2023 r. pozwalają na stwierdzenie ogólnej poprawy jakości wód podziemnych w stosunku do badań wykonanych w 2018 r. w większości punktów monitoringowych”.
Nie dodaje ostatniego zdania z tego raportu, z którego wynika, że w niektórych punktach pojawiły się substancje, które nie były odnotowane w poprzednich seriach badań w 2021 i 2022 r., czyli: anilina, difenylosulfon, hydroksybifenyle, nitrobenzen czy toluidyna.
– Bydgoscy politycy przyjęli strategię, żeby mówić, że tam jest teren czysty i że w ogóle nie ma problemu – mówi prof. Czop.
Na razie nowa władza powołuje nowe zespoły mające zająć się sprawą terenów po Zachemie – jest ministerialny i parlamentarny, jest zespół przy prezydencie, jest przy wojewodzie.
Po posiedzeniu inauguracyjnym zespołu doradczego ds. wielkoobszarowych terenów zdegradowanych na terenie Zachemu wyciekła do mediów notatka. Można tam przeczytać, że „kompleksowe zbadanie całego terenu po Zachemie jest niemożliwe, bo nie pozyskamy takich środków. Aktualnie mamy badania fragmentaryczne”.
Żródło: newsweek.pl