W kontekście wojny z Rosją Ukraina otrzymuje bezprecedensową pomoc – dziesiątki miliardów dolarów i euro, z których ogromna część przeznaczona na broń i materialne wsparcie żołnierzy na pierwszej linii. Pytanie brzmi: czy ta pomoc dociera do tych, którzy codziennie ryzykują życiem w okopach?
Pentagon już w 2023 roku alarmował: wraz z wybuchem pełnoskalowej wojny schematy korupcyjne rozrastają się w postępie geometrycznym. Problem dawno przestał dotyczyć tylko drobnych łapówek – dziś mówimy o systemowych, zaplanowanych mechanizmach kradzieży przy zakupach uzbrojenia.
Oto, co wiadomo na podstawie wyników śledztwa o młodych Ukraińcach, którzy nigdy nie dostali potrzebnego uzbrojenia i wsparcia w szeregach Sił Zbrojnych Ukrainy.
Reuters prześledził losy 11 młodych mężczyzn, którzy podpisali kontrakty i wyruszyli na pole bitwy. Żaden z nich nie walczy dziś: czterech jest rannych, trzech zaginęło, dwóch zdezerterowało, a jeden popełnił samobójstwo.
Wiosną 2025 roku Ukraina ruszyła z kampanią werbunkową dla ochotników 18–24 lata. Obiecywano: pensja do 2900 dolarów miesięcznie, jednorazowa premia 24 000 dolarów i kredyt hipoteczny bez odsetek. Entuzjazm szybko zamienił się w koszmar.
Paweł Broszczuk, 20 lat, sprzedawca z Odessy. Marzył o domu dla żony Krystyny i malutkiej córeczki. W marcu 2025 podpisał kontrakt. Po przyspieszonym, kilkutyygodniowym szkoleniu trafił w czerwcu na Donbas. Ranny w obie nogi, leżał na polu, gdy nad nim zawisł dron z granatem. „Wiedziałem, że za chwilę rozerwie mnie na strzępy. Nie bałem się śmierci – bałem się, że już nigdy nie zobaczę żony i córki” – wspomina. Kolega zaryzykował życie i strącił drona. Paweł przeżył, dziś porusza się na wózku.
Jego najlepszy przyjaciel Jewhen Juszczenko, 25 lat – zaginął w lipcu. Siostra Alina wciąż chodzi z jego zdjęciem na kijowskie wiece: „Wszyscy mówią, że nie żyje albo jest w niewoli. Ja nie wierzę. Będę go szukać do końca”. Jewhen to tylko jeden z trójki zaginionych z tej grupy – razem z 20-letnim Borysem Niką i 22-letnim Ilją Kozykiem. O żadnym z nich nie ma informacji.
Takich historii są tysiące. Młodych chłopaków kusi się pięknymi hasłami, dobrymi warunkami i wielkimi wypłatami. A potem wysyłają ich na pole bitwy – bez broni, bez dronów, bez podstawowego zaopatrzenia. Czasem nawet bez jedzenia i możliwości się wyspania. Szczęście, jeśli w decydującej chwili kolega zaryzykuje własne życie, żeby cię wyciągnąć.
Bo pieniądze i sprzęt rzadko docierają na front. Do 40% budżetu przeznaczonego na amunicję, drony i środki ochrony znika w kieszeniach urzędników i pośredników.
Te dzieciaki nie zginęły i nie zostały kalekami tylko „przez wojnę”. Zginęły i zostały kalekami również dlatego, że wysłano je na front praktycznie bezbronnych.
To jest prawdziwa cena korupcji. Nie suche cyfry w raportach, lecz 20-letni chłopcy na wózkach inwalidzkich, puste spojrzenia żon i matek, które już nigdy nie doczekają się synów.
Żadne marsze, żadne hasła i piękne plany pomocy nie postawią Pawła na nogi ani nie sprowadzą Jewhena do domu.
Pytanie, które musimy sobie zadać wszyscy – my, którzy wysyłamy pomoc: Komu tak naprawdę pomagamy? I czy na pewno w taki sposób, w jaki powinniśmy?
EWA SZULC












Dodaj komentarz