
Czy uda się państwu, w ramach Rady Dialogu Społecznego, porozumieć co do wysokości płacy minimalnej na 2026 r.? Czy kwota zaproponowana przez stronę rządową to wynik konsensusu?
– Porozumienia brak. W tej sytuacji to rząd zdecyduje o ile płaca minimalna wzrośnie w przyszłym roku. Propozycja rządu wychodzi naprzeciw apelowi BCC i Rady Przedsiębiorczości, aby do kwestii płacy minimalnej podejść w sposób racjonalny. Choć przedstawiona propozycja nie jest z naszego punktu widzenia idealna, to jednak jest zbliżona do naszych oczekiwań. Wzrost płacy minimalnej w 2026 r. powinien opierać się na wskaźniku wynikającym z obowiązującej ustawy, to jest nie przekroczyć 50 zł.
Strona związkowa domaga się zdecydowanie większego wzrostu. Trudno więc mówić o konsensusie?
– Strona związkowa proponuje płace minimalną na przyszły rok w wysokości ponad 5 tys. zł brutto. I to jest propozycja absolutnie nie do przyjęcia – ani przez stronę pracodawców, ani przez rząd. Nie ma ona uzasadnienia – ani ekonomicznego, ani inflacyjnego. Biorąc pod uwagę, jak wysokość najniższego wynagrodzenia rosła w ostatnich latach, to obecnie mamy je na jednym z najwyższych poziomów w UE.
Jaki będzie teraz tryb postępowania?
– W związku z brakiem porozumienia w RDS rząd ustali wysokość minimalnego wynagrodzenia w drodze rozporządzenia do połowy września.
Pracodawcy czekają na domniemanie niewinności
Jak środowisko pracodawców ocenia dotychczasowe efekty inicjatywy deregulacyjnej „SprawdzaMY!”? Premier Tusk zapewnia, że to dopiero początek drogi.
– Gros pomysłów wciąż znajduje się w toku procedowania. Ale już udało się uchwalić m.in. podwyższenie progu zgłoszeniowego do VAT do 240 tysięcy złotych. Czyli dopiero powyżej tej kwoty trzeba płacić VAT, co oznacza wyższe koszty. Poza tym – skrócenie czasu możliwej kontroli mikroprzedsiębiorców z 12 do 6 dni.
To dobry kierunek?
– Zdecydowanie tak. Cieszę się, że coś się dzieje. Jeśli te wszystkie zmiany wejdą w życie, to rzeczywiście otoczenie prawne działalności gospodarczej poprawi się.
Ale zwracacie jednocześnie uwagę, że nie są to zmiany systemowe.
– Tak, to nie są jeszcze zmiany systemowe, które odwracałyby podejście państwa do przedsiębiorcy. Kluczowy postulat zespołu „SprawdzaMY”, czyli realne wprowadzenie zasady domniemania niewinności podatnika wciąż czeka na realizację. Na razie nie ma gotowych rozwiązań legislacyjnych.
A jest szansa, że zostaną przygotowane?
– Warto zwrócić uwagę, że mamy już przepisy w tzw. Konstytucji Biznesu, które wprowadzają zasady: co nie jest zabronione, jest dozwolone; wszelkie wątpliwości interpretacyjne rozstrzyga się na korzyść przedsiębiorcy.
Tyle że to martwe prawo, jak podkreślają eksperci. Czy kolejna ustawa coś zmieni?
– Wydaje mi się, że trzeba dokonać przeglądu praktyki stosowania prawa przez organy państwowe. Niezbędna jest zmiana filozofii funkcjonowania państwa – by urzędnik podchodził do przedsiębiorcy jak do partnera, a nie jak do potencjalnego przestępcy.
Potrzebna zmiana mentalności urzędniczej
Czy widzi Pan gotowość państwa do takiej zmiany?
– Na najwyższym szczeblu – tak. Natomiast na szczeblu urzędniczym – czekamy na zmianę podejścia, bo nadal w praktyce urzędy robią swoje. Nawet jeśli powołujemy się na zasady wynikające z Konstytucji Biznesu, urzędnik mówi: „Zgoda, ale ja działam na podstawie przepisów szczególnych, które wyłączają te ogólne zasady”. I tak rzeczywiście jest – w systemie prawnym te przepisy się wykluczają. To samo dotyczy kontroli w firmach – niby mamy limit 6 dni, ale w ustawie jest wyjątek: „chyba że zachodzi podejrzenie wykroczenia skarbowego” – i kontrola trwa miesiące.
No i sprawy ciągną się latami?
– Tak. Jeśli nie ma sztywnego terminu i sankcji za jego przekroczenie, urzędnik nie czuje presji. Pracuje swoim tempem. Tak samo dotyczy sądów – jeśli strona spóźni się chociażby o jeden dzień, pismo jest odrzucane. Ale sąd, choć ma 14 dni na sporządzenie uzasadnienia, robi to np. w trzy miesiące – bez żadnych konsekwencji.
To właśnie ta nierówność stron, o której mówią przedsiębiorcy?
– Dokładnie. Państwo nie traktuje obywatela jako równorzędnej strony. Preferuje urzędnika, a to prowadzi do braku zaufania. Przedsiębiorca widzi w ustawie, że ma prawo do 6 dni kontroli, a w praktyce trwa ona pół roku.
Premier i minister Maciej Berek podkreślali, że trzeba zmienić mentalność urzędników – by nie traktowali przedsiębiorcy jak oszusta. Czy ten cel można osiągnąć tylko ustawami?
– Same zmiany legislacyjne – moim zdaniem – nie wystarczą. Potrzebne są szkolenia, wdrożenia, zmiana kultury organizacyjnej. Urzędnik musi wiedzieć, że polityka państwa się zmieniła, że nie grożą mu konsekwencje za partnerskie podejście do przedsiębiorcy. Na razie dominuje wieloletni nawyk działania zgodnie z przepisami szczególnymi – „bo tak zawsze było”.
Co się teraz może wydarzyć? Przed nami wakacje sejmowe, rekonstrukcja rządu, napięcia w koalicji… Czy to wpłynie na prowadzenie procesu deregulacyjnego?
– Mam nadzieję, że nie. Postulaty deregulacyjne są apolityczne. Zarówno lewica, prawica, jak i centrum – wszyscy powinni je popierać. To postulaty prorozwojowe. Jeśli poprawimy warunki prowadzenia działalności gospodarczej, to zwiększymy wpływy do budżetu. Na razie udaje się unikać upolitycznienia tej kwestii – i chapeau bas dla prezesa Rafała Brzoski, który pilnuje, by deregulacja nie stała się domeną jednej partii.
Zatem polityczne napięcia nie przekładają się na prace np. w sejmowej komisji deregulacyjnej?
– Moim zdaniem – nie, albo tylko w niewielkim stopniu. Oczywiście są czasem jakieś uszczypliwości, ale to nie wpływa na kształt pracy komisji. Zasiadają w niej posłowie z Konfederacji, PiS, PO. Przewodniczy jej poseł Ryszard Petru. Wszyscy, mimo różnic politycznych, współpracują i to jest wartość sama w sobie.
A czy rząd wsłuchuje się również w głos Rady Dialogu Społecznego w kontekście deregulacji?
– Rada Dialogu Społecznego jest wciąż niedoceniana, ale jest lepiej niż za poprzednich rządów. Teraz pojawiają się politycy, ministrowie, podsekretarze stanu. To jeszcze nie przekłada się na konkretne efekty, ale przynajmniej mamy poczucie, że ktoś chce nas słuchać. W poprzednim rozdaniu tego po prostu nie było.
Premier Tusk pojawił się na posiedzeniu Rady?
– Premier jest zaproszony – czekamy. Na prezydium padła propozycja terminu we wrześniu, więc może się uda. To byłby ważny sygnał dla przedsiębiorców, że dialog społeczny jest dla rządu istotny.
A premier Morawiecki bywał na Radzie Dialogu Społecznego?
– Tak, bodajże dwa razy – 9 listopada 2020 r., gdy omawiano sytuację gospodarczą w pandemii, i 7 listopada 2022 r., podczas posiedzenia poświęconego kryzysowi energetycznemu.
Pomóc małym i średnim firmom
Rafał Brzoska podkreśla, że deregulacja ma szczególnie pomóc małym i średnim przedsiębiorcom. Czy rzeczywiście tak będzie?
– Po dotychczasowych pracach widać, że uwaga koncentruje się wokół sektora MŚP. Jeśli te pomysły przełożą się na ustawy, które wejdą w życie, i jeśli nowy prezydent będzie współpracował w tym zakresie – bo to także ma wymiar polityczny – to rzeczywiście mikro- i mali przedsiębiorcy odczują ulgę. Choć mnie osobiście wciąż brakuje zmiany filozofii państwa wobec przedsiębiorcy.
Jak miałoby to wyglądać?
– Chciałbym, żeby przedsiębiorca mógł pójść do urzędnika i powiedzieć: „Mam problem. Co mam zrobić?”. A urzędnik – jako specjalista – mówi: „Proszę zrobić to, to i to”. Potem sprawdza, czy zostało to wdrożone. Jeśli coś poszło nie tak, ale nie było umyślnego działania – to pomaga. Obecnie mamy sytuację, w której obywatel musi znać wszystkie przepisy na własne ryzyko. Jeśli się pomyli – jest karany. A prawo bywa interpretowane dowolnie: jeden urzędnik mówi tak, drugi inaczej. Nic nie jest pewne.
Czyli znów wracamy do problemu braku równości stron.
– Dokładnie. To obywatel ponosi konsekwencje niewydolności systemu.
Jak zapewnić trwałość zmian deregulacyjnych w dłuższym horyzoncie? Przecież rządy się zmieniają.
– Nigdy nie ma 100 proc. gwarancji, ale warto wprowadzić zasadę „one in, one out” – czyli wprowadzenie jednego nowego przepisu musi wiązać się z usunięciem innego. Gdyby taka zasada obowiązywała, problem nadregulacji zostałby znacząco ograniczony.
Rekonstrukcja rządu i nowy superresort
Przed nami rekonstrukcja rządu. Pojawia się pomysł stworzenia superresortu gospodarczego. Jak Pan ocenia taki kierunek zmian?
– BCC od dłuższego czasu postuluje tego typu rozwiązanie – by powstał urząd ministra gospodarki w randze wicepremiera. Osoby, która skupiłaby kompetencje dotyczące całej sfery działalności gospodarczej – także legislacyjnej. Dotychczas takiego resortu nie było.
To powinien być minister finansów? On przecież decyduje o pieniądzach.
– Kto ma pieniądze, ten ma władzę, kolokwialnie mówiąc. Więc nie wykluczałbym takiego rozwiązania. Dużo zależy także od tego, kto konkretnie obejmie tę funkcję – czy będzie to osoba o poglądach wolnorynkowych, czy raczej etatystycznych. Bo to wpływa na podejście do gospodarki – choć oczywiście jedno nie wyklucza drugiego.
W mojej i BCC ocenie – wolność gospodarcza to fundament. Jeśli u steru resortu stanie osoba z takim podejściem i w randze wicepremiera – będzie miała realny wpływ na politykę rządu i dialog z przedsiębiorcami. My jako organizacja zbieramy sygnały z rynku – wiemy, co nie działa. Problemem bywa to, że nie bardzo jest komu te informacje przekazać.
Jakie kompetencje powinien mieć taki superresort? Premier wskazywał np. na kwestie transformacji energetycznej.
– To oczywiście ważny obszar – w kontekście Zielonego Ładu, kosztów środowiskowych, funkcjonowania w UE. Ale nie można zapominać o tradycyjnych sektorach gospodarki, na których Polska się opiera – budownictwo, przemysł. Taki resort powinien obejmować całościowe podejście do gospodarki – również prawo gospodarcze i kwestie finansowe. Może to być więc resort-hybryda.
Oczywiście istnieje ryzyko – że zbytnia koncentracja kompetencji może osłabić mechanizmy kontroli. Dziś np. Ministerstwo Rozwoju przygotowuje projekt, który może zostać zablokowany przez resort finansów. Gdy wszystko będzie w jednym ręku – ta władza będzie większa. Ale ufam, że zostaną wprowadzone odpowiednie mechanizmy równowagi.
Pytanie, czy taki resort nie osłabi znaczenia innych ministerstw – np. edukacji, pracy, zdrowia.
– Obecnie mamy rozproszenie kompetencji – i ono nie działa dobrze. Przełożenie na realne zmiany jest słabe. Dlatego koncentracja może być rozwiązaniem bardziej efektywnym. Jasna odpowiedzialność, jeden ośrodek decyzyjny – to może usprawnić działania.
Jak to wpłynie na dialog z Radą Dialogu Społecznego – na relacje ze stroną związkową i pracodawcami?
– Wydaje mi się, że pozytywnie. Jeśli konsultujemy się z jednym resortem, nasze opinie trafiają do jednego ośrodka – a nie dziesięciu osób, które niekoniecznie się ze sobą komunikują. Mielibyśmy jednego partnera, który jest kompetentny i ma prerogatywy do podejmowania decyzji.
Czyli szef takiego superresortu powinien mieć rangę wicepremiera?
– Absolutnie tak. Musi mieć realny wpływ na kształt polityki państwa i na decyzje premiera.
Dodaj komentarz