
– Widać dużą niechęć urzędników do pomagania producentom i do zorganizowania pracy tak, by programy operacyjne działały sprawnie. Taka postawa jest dla nas kompletnie niezrozumiała – mówi o problemach branży (ale nie tylko) Hubert Woźniak, prezes Grupy Producentów Owoców Rajpol.
- – Modny teraz jest temat deregulacji gospodarki i uproszczenia procedur. To właściwy kierunek. Trudno spodziewać się w skali makro wielkich zmian w najbliższym czasie. Nie możemy na przykład liczyć na zmniejszenie podatków. Wiemy, w jakich czasach żyjemy i zdajemy sobie sprawę, że potrzeby państwa będą tylko rosnąć – uważa trzeźwo Hubert Woźniak, prezes Grupy Producentów Owoców Rajpol.
- – Dużo można zrobić w kwestii uproszczenia przepisów, tak by prawo było jasne i klarowne, wątpliwości przemawiały na korzyść przedsiębiorcy, a urzędnicy ponosili – chociażby elementarną – odpowiedzialność za niewłaściwe decyzje, które mogą zniszczyć firmy. To obszary, w których może i zdecydowanie powinna nastąpić poprawa – zauważa nasz rozmówca.
- – To nie są dobre czasy, żeby wychodzić z ambitnymi działaniami prośrodowiskowymi. Oczywiście, patrząc długookresowo, trzeba realizować tego typu projekty, ale w formie ewolucyjnej. Nie można poprzez dogmatyczne spojrzenie na sprawy związane z ochroną klimatu pozbawiać przedsiębiorców konkurencyjności i doprowadzać do upadłości. Energia w Europie należy do najdroższych na świecie – wskazuje Hubert Woźniak.
- ING Bank Śląski i Europejski Kongres Gospodarczy (EEC) przygotowują raport „Motory polskiego wzrostu gospodarczego. Obawy i postulaty biznesu”, który będzie miał premierę podczas XVII Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach (23-25 kwietnia 2025 r.). Opracowanie oprzemy głównie na rozmowach z menedżerami dużych i średnich firm działających w Polsce. Niniejszy wywiad zalicza się do tego cyklu.
Które z dotychczasowych atutów w warunkach działania polskiej gospodarki słabną, a które nadal mają pozytywny wpływ na codzienne funkcjonowanie i rozwój firmy?
– Reprezentuję branżę spożywczą. Jesteśmy grupą producentów owoców, która produkuje głównie jabłka, ale również inne krajowe owoce. Zajmujemy się też przetwórstwem, a nasze portfolio obejmuje także owoce w formie suszonej. Sporo eksportujemy, ponieważ aż połowa naszej produkcji wysyłana jest za granicę.
Co do naszych słabnących przewag: zdecydowanie jedną z nich jest coraz mniejszy dostęp do siły roboczej. Poza tym dotychczas mieliśmy tańsze paliwo i nośniki energii – w stosunku do innych krajów Unii Europejskiej. W tej chwili ta przewaga została zniwelowana, ponieważ koszty te są na podobnym poziomie. W kontekście eksportu nie pomaga też mocny złoty.
Wśród atutów, które mają pozytywny wpływ na naszą działalność, wymienić można naszą polską przedsiębiorczość, chęć do pracy i dorabiania się. Te elementy wyróżniają nas na tle Europy Zachodniej.
„Modny teraz jest temat deregulacji gospodarki i uproszczenia procedur”
Jak obecnie kształtuje się polska konkurencyjność w kontekście biznesowej rywalizacji na rynkach zagranicznych? Czy mierzymy się ze słabościami strukturalnymi, które mogą być zagrożeniem dla wzrostu firmy i jej konkurencyjności?
– Polska jest dużym producentem i eksporterem owoców, zwłaszcza jabłek i borówek oraz przetworów powstających na ich bazie. Naszą główną przewagą konkurencyjną na rynkach europejskich i światowych nadal jest cena. Jeśli jednak ceny będą rosły i zrównają się z tymi oferowanymi przez inne kraje, to oczywiste, że nasi partnerzy mogą wybrać ofertę producentów z tamtych państw.
Naszym problemem jest to, że nie wykreowaliśmy marki polskiego jabłka, polskiej borówki na arenie europejskiej i światowej. Wygrywamy tylko ceną, co jest pewną słabością i nie daje możliwości budowania dużej wartości dodanej.
Można jeszcze te zaległości nadrobić. Zbudować mocniejszą pozycję polskich produktów spożywczych na zagranicznych rynkach.
– Patrząc trochę szerzej na polskie produkty spożywcze: są branże, które radzą sobie dużo lepiej na tym polu i zbudowały silną markę. Taką pozycję ma na przykład polskie mleko i przetwory mleczne.
Słabością polskiego rynku owocowego jest natomiast brak zorganizowania. Nasi producenci i sadownicy są zorganizowani na poziomie zaledwie kilku procent, a w przypadku naszych konkurentów z Włoch czy Hiszpanii można mówić o poziomie 80-90 procent. A przecież silne organizacje, skupiające wytwórców z tej branży, są tak dużymi podmiotami, że mogą skutecznie promować swoje produkty.
Owszem, czyni się próby budowy marki polskiego jabłka i innych owoców. Tego zadania podejmują się m.in. organizacje pozyskujące granty na promocje w Europie i na innych kontynentach. Sytuacja nie jest beznadziejna, ale ten proces przebiega bardzo powoli… Zdecydowanie potrzeba tutaj „kierunkowej zgody” co do strategii tej promocji i współpracy w tej mierze w jej realizacji pomiędzy reprezentantami branży.
Liczymy, że za jakiś czas polskie owoce będą wybierane nie tylko przez pryzmat ich atrakcyjnej ceny. Chcielibyśmy, żeby stały się pierwszym wyborem naszych klientów i oczywiście konsumentów poza Polską – ze względu na ich atrybuty, ale i markę.
Czy wspomniane atuty polskiej gospodarki przełożyły się na rozwój państwa firmy w ostatniej dekadzie? W jakich konkretnie obszarach?
– Nie wspomniałem wcześniej o bardzo istotnym aspekcie, który daje Polsce przewagę nad innymi krajami Europy Zachodniej, a mianowicie o możliwości pozyskiwania kapitału na inwestycje w branży spożywczej w formie dotacji. Te programy obowiązywały w ostatnich latach i nadal można z nich korzystać.
W Grupie Rajpol prowadzimy aktualnie inwestycje w ramach programu operacyjnego dla organizacji producentów oraz w ramach Krajowego Planu Odbudowy. Te środki można przeznaczyć m.in. na rozbudowę infrastruktury. W Europie Zachodniej tego typu fundusze wyczerpały się już wiele lat temu.
Zdajemy sobie sprawę, że nasz kraj jest już na takim etapie rozwoju, że wkrótce tego typu dotacje nie będą nam już przysługiwać. Poza tym sytuacja geopolityczna sprawia, że coraz więcej środków trafi na zbrojenia.
Myślę, że polscy przedsiębiorcy z branży spożywczej i rolnicy dobrze wykorzystali ostatnie kilka czy kilkanaście lat na unowocześnienie swojej produkcji.
Czy warunkiem utrzymania dynamiki polskiego wzrostu gospodarczego i konkurencyjności jest pilna potrzeba zmian naszego modelu gospodarczego? Czy powinien on być oparty na sektorach o wyższej wartości dodanej, na innowacjach i wyższej produktywności?
– Modny teraz jest temat deregulacji gospodarki i uproszczenia procedur. To właściwy kierunek. Trudno spodziewać się w skali makro wielkich zmian w najbliższym czasie. Nie możemy na przykład liczyć na zmniejszenie podatków. Wiemy, w jakich czasach żyjemy i zdajemy sobie sprawę, że potrzeby państwa będą tylko rosnąć.
Ale dużo można zrobić w kwestii uproszczenia przepisów tak, by prawo było jasne i klarowne, wątpliwości przemawiały na korzyść przedsiębiorcy, a urzędnicy ponosili – chociażby elementarną – odpowiedzialność za niewłaściwe decyzje, które mogą zniszczyć firmy. To obszary, w których może i zdecydowanie powinna nastąpić poprawa.
„W naszej branży kwestia dostępności pracowników jest szczególnie trudna”
Czy sytuacja na rynku pracy jest lub będzie ograniczeniem dla dalszego rozwoju gospodarczego? Czy odczuwają państwo tu utrudnienia? Co należałoby zmienić np. w kwestii inicjatyw podejmowanych przez administrację państwową, by kondycja rynku pracy sprzyjała prowadzeniu biznesu – zwłaszcza w branży spożywczej?
– W naszej branży kwestia dostępności pracowników jest szczególnie trudna przede wszystkim ze względu na sezonowość produkcji. Na plantacjach dajemy zatrudnienie przez kilka miesięcy w roku. Już od kilku lat nasz biznes opiera się na cudzoziemcach, m.in. dlatego, że Polacy nie chcą podejmować prac w takim modelu.
Trudno się temu dziwić: większość naszych rodaków nie ma bowiem problemu ze znalezieniem całorocznej posady w pełnym wymiarze godzin, więc sezonowa, ciężka praca w gospodarstwie ich nie interesuje.
Dotychczas zatrudnialiśmy wiele osób z zagranicy, m.in. z Ukrainy, ale liczba obywateli tego kraju przebywających w Polsce i chętnych podjąć tego typu pracę ostatnio znacznie się zmniejszyła. Coraz częściej na naszych plantacjach spotkać można pracowników pochodzących z Nepalu, Bangladeszu czy Kolumbii.
Liczymy na otwartość oraz dynamiczne działania administracji naszego państwa, które ułatwią nam ściąganie pracowników sezonowych.
Czy presja konkurencyjna na świecie jest obecnie większa niż dziesięć lat temu? Czy na tę sytuację ma wpływ polityka eksportowa realizowana przez Chiny i Stany Zjednoczone? Czy stagnacja gospodarcza w Niemczech przekłada się na kondycję polskich firm z sektora spożywczego? Czy wymienione kwestie, w przypadku państwa organizacji, mogą utrudniać ekspansję zagraniczną i prowadzenie inwestycji w innych krajach?
– Pierwszym ciosem, który został wyprowadzony w kierunku polskiej branży sadowniczej i warzywnej, było rosyjskie embargo wprowadzone w 2014 roku. Tamtejszy rynek był głównym odbiorcą naszych produktów, więc pierwsze lata po ogłoszeniu tego zakazu były bardzo trudne.
Częściowo przestawiliśmy swoją produkcję na inne, dalekie rynki i zaczęliśmy eksportować nasze produkty np. do Indii, Kolumbii czy krajów Zatoki Perskiej.
Chiny czy Stany Zjednoczone nie są natomiast dużym partnerem biznesowym naszego sektora.
Na pewno osłabienie gospodarki niemieckiej ma znaczenie, bo nasi zachodni sąsiedzi są poważnym odbiorcą naszej produkcji. Na to, co się dzieje w Niemczech, zawsze należy patrzeć z uwagą i z niepokojem.
„Obowiązują u nas trudne prawo, skomplikowane procedury i sprzeczne wykładnie”
A jaki wpływ mają polski rząd i Unia Europejska na konkurencyjność naszej gospodarki?
– Generalnie obowiązują u nas trudne prawo, skomplikowane procedury i sprzeczne wykładnie. Polscy przedsiębiorcy od lat narzekają na kwestie związane z obowiązującymi przepisami, ale w tej materii niestety niewiele się zmienia.
A koncentrując się na branży owocowo-warzywnej: w Polsce działa 120 organizacji skupiających producentów owoców i warzyw. Możemy pozyskiwać fundusze w ramach tak zwanych programów operacyjnych. To wsparcie pochodzące w 100 procentach z budżetu unijnego – nasze państwo nie dorzuca się do tej puli.
Korzystanie ze wspomnianych zasobów nie oznacza redukcji jakichkolwiek innych środków pochodzących z dotacji rolnych czy strukturalnych. To jest w pełni autonomiczna linia.
Co ciekawe: na 120 podmiotów, o których wspomniałem, zaledwie 4 korzystają z tych programów, pozyskując około 3 mln euro rocznie… A jeszcze 10-15 lat temu z tych funduszy korzystało 30 organizacji. To ewenement na skalę europejską! Dla porównania: w Hiszpanii organizacje producentów pozyskują tą drogą blisko 400 mln euro w ciągu roku.
Dlaczego polskie organizacje producenckie tylko w niewielkim stopniu korzystają ze środków, które można pozyskać w ramach programów operacyjnych?
– Sytuacja z programami operacyjnymi to rażący przykład, jak skomplikowane procedury wprowadzane przez administrację krajową ograniczają naszą konkurencyjność w stosunku do tożsamych podmiotów z innych krajów Unii Europejskiej.
Dyskutujemy o tym w Ministerstwie Rolnictwa; widać dużą niechęć urzędników do pomagania producentom i do zorganizowania pracy tak, by programy operacyjne działały sprawnie. Taka postawa jest dla nas kompletnie niezrozumiała.
Najbardziej kuriozalne wydaje się to, że polski podatnik, płacąc składki do Unii Europejskiej, wspiera producentów warzyw i owoców w europejskich krajach, w których te programy są realizowane. Nie tylko zatem nie pozyskujemy środków na inwestycje, ale też wspomagamy naszą konkurencję. To kwestia, którą należy pilnie i stanowczo poprawić.
Czy rosnące koszty energii w Europie wpływają na koszty produkcji i poziom konkurencyjności polskich firm? Czy realizacja tzw. „zielonej polityki” powinna być przesunięta w czasie, a jej reguły poddane rewizji?
– To nie są dobre czasy, żeby wychodzić z ambitnymi działaniami prośrodowiskowymi. Oczywiście, patrząc długookresowo, trzeba realizować tego typu projekty, ale w formie ewolucyjnej. Nie można poprzez dogmatyczne spojrzenie na sprawy związane z ochroną klimatu pozbawiać przedsiębiorców konkurencyjności i doprowadzać do upadłości. Energia w Europie należy do najdroższych na świecie.
Warto tutaj zdać sobie sprawę, że branżę spożywczą budują pokolenia. Nieodpowiedzialne decyzje polityków mogą mieć nieodwracalne konsekwencje w postaci doprowadzenia firm do bankructwa.
A trzeba też pamiętać, że bezpieczeństwo żywnościowe w niestabilnym świecie, w którym przyszło nam żyć, pozostaje jednym z priorytetów. Kwestia tego bezpieczeństwa zdecydowanie nie jest mniej ważna niż aspekt militarny związany ze zbrojeniami i rozbudową armii.
„Innowacyjne projekty w naszym sektorze dopiero kiełkują”
Jak zintensyfikować wzrost produktywności w naszym kraju? Czy w najbliższej perspektywie sytuację mogą poprawić nowoczesne narzędzia cyfrowe (automatyzacja, robotyzacja, możliwości oferowane przez sztuczną inteligencję). Jakie konkretnie czynniki hamują rozwój innowacyjności w państwa branży?
– Ograniczenie zaangażowania coraz kosztowniejszej siły roboczej poprzez rozwój automatyzacji i robotyzacji to dynamicznie rozwijający się proces, w który my też się angażujemy, planując kolejne inwestycje.
W ciągu najbliższych kilku czy kilkunastu lat w naszej branży może nastąpić rewolucyjna zmiana, jeśli chodzi o roboty do zbiorów czy też pakowania owoców i warzyw. Transformacja naszego sektora zaczęła się niedawno, ale z pewnością to nieunikniony kierunek.
Co może w naszym kraju przyspieszyć i znacząco zwiększyć zakres inwestycji prywatnych, w tym najbardziej nowoczesnych projektów? Dlaczego, mimo zapowiedzi ekip rządzących, nie doszło do znaczącej intensyfikacji na tym polu?
– Jeśli chodzi o naszą branżę, nie mam wrażenia, że Polska została w tyle za innymi krajami europejskimi. Innowacyjne projekty w naszym sektorze dopiero kiełkują. Na przykład nigdzie na świecie nie ma wprowadzonych systemów służących do automatycznego zbioru jabłek deserowych, ale na wielu rynkach trwają prace nad tym udoskonaleniem, z którego będziemy mogli korzystać już w najbliższych latach.
W „wyścigu na innowacyjność” biorą udział polskie firmy, ale także włoskie, holenderskie, izraelskie, australijskie – i na razie nie wiadomo, kto pierwszy dobiegnie do mety.
Czy dostęp do finansowania zewnętrznego (banki, giełda) jest w Polsce wystarczający i wspiera firmę w obszarze produkcji i sprzedaży? W jakim zakresie państwa firma korzysta z tego typu wsparcia?
– Nadal mamy w Polsce możliwości pozyskiwania funduszy na finansowanie innowacyjnych inwestycji, np. zakup nowoczesnych maszyn zwiększających zakres automatyzacji. Na razie nie mogę narzekać, że państwo niewiele robi w tej mierze.
Ale z niepokojem patrzę w przyszłość, bo te źródła mogą się wkrótce wyczerpać. I może zabraknąć środków na innowacyjne projekty, bo kierunek będzie jeden – czyli militaryzacja.
Podsumowując: jakie są prognozy dla państwa branży na najbliższe lata? Czy możemy spodziewać się tendencji wzrostowej, stagnacji czy nawet regresu? W jaki sposób państwa firma zamierza utrzymać czy poprawić swoją pozycję?
– Trudno się w naszej branży spodziewać rewolucji czy wielkich zmian. Nasza sytuacja jest stabilna, a w planach mamy nie tylko utrzymanie, ale przede wszystkim umocnienie naszej pozycji.
Żyjemy w niespokojnych czasach, ale mam nadzieję, że żadne negatywne wydarzenia nie zakłócą eksportu naszej owocowej produkcji.
Generalnie: trzeba się skupić na dostarczaniu produktów stabilnej, dobrej jakości, w dłuższym okresie, pracując wytrwale nad wypracowaniem marki naszych produktów na rynkach światowych. Poza tym stale trzeba się stale unowocześniać, automatyzować, dbać o innowacyjność i oczywiście przyglądać działaniom konkurencji, by po prostu nie dać się wyprzedzić.
Źródło: wnp.pl
Tracimy miliony..biurokrato’w? Z’eby tylko…