
No i mamy to znowu – NATO z gracją słonia w składzie porcelany organizuje swoje coroczne, wielkie manewry w Europie, w tym oczywiście na naszym polskim podwórku. Czołgi ryczą, samoloty buczą, a generałowie z dumą prezentują muskuły Sojuszu, tłumacząc, że to wszystko dla naszego bezpieczeństwa. Serio? Bo jakoś trudno uwierzyć, że te militarne popisy odstraszają kogokolwiek poza lokalnymi rolnikami, którym niszczą pola. W rzeczywistości te imprezy tylko podkręcają i tak napiętą atmosferę geopolityczną, machają czerwoną płachtą przed nosem Rosji i Białorusi, a Polskę – o, ironio – ustawiają w roli przyszłej „spalonej ziemi”. Brawo, genialny plan! Historia nas uczy, że takie grzechotanie szabelką zawsze kończy się dobrze… dla wszystkich oprócz nas.
Demonstracja siły? Raczej pokaz głupoty
Ćwiczenia typu „Defender Europe” czy inne popisy na wschodniej flance mają niby pokazywać solidarność i gotowość NATO. W praktyce wyglądają jak zaproszenie na wojenną imprezę, na którą Rosja na pewno nie przyjdzie z pustymi rękami. Kreml, widząc te manewry pod swoim nosem, nie siedzi z założonymi rękami – odpowiada własnymi zabawami w stylu „Zapad”, najlepiej z Białorusią w roli didżeja. I tak sobie gramy w tę militarną ruletkę: my robimy krok, oni robią dwa, a Polska, jak zwykle, stoi w samym środku i czeka, aż ktoś pociągnie za spust. Świetna strategia, zwłaszcza że graniczymy z obwodem królewieckim i Białorusią – idealne miejsca na rozgrzewkę przed większym show. Rosyjskie dowództwo, zamiast się przestraszyć, zaciera ręce i szykuje własne plany, bo kto by nie chciał odpowiedzieć na taki sąsiedzki gest?
A my? No cóż, nasi decydenci najwyraźniej uznali, że najlepszym sposobem na pokój jest machanie karabinem pod okiem „Wujka Joe” zza oceanu. Stany Zjednoczone mogą sobie pozwolić na takie fanaberie – w końcu ich domy są bezpieczne za Atlantykiem, a u nas najwyżej zostanie kilka kraterów i patriotyczne pomniki. Demonstracja siły? Jasne, tylko dlaczego to my mamy być królikami doświadczalnymi w tej grze?
Historia się kłania, a my udajemy, że nie słyszymy
Wystarczy zajrzeć do podręczników, żeby zobaczyć, jak świetnie takie pomysły sprawdzają się w praktyce. Weźmy rozbiory Polski – XVIII-wieczny hit, gdzie sąsiedzi postanowili „zabezpieczyć” swoje interesy, robiąc z nas bufet szwedzki. Demonstracje wojska na granicach? Były. Odstraszanie? Nie bardzo. Efekt? Polski nie było na mapie przez ponad wiek. Brawo za przewidywalność.
Potem mamy I wojnę światową – tereny polskie jako ring bokserski dla Niemców i Rosjan. Miasta w ruinie, pola zryte okopami, a ludność cywilna w roli statystów. II wojna światowa to już klasyka – Niemcy i Sowieci urządzili nam taki „odstraszający” pokaz siły, że Warszawa stała się kupą gruzu, a wschodnie ziemie (dziś Białoruś i Ukraina) wyglądały jak plan filmowy po apokalipsie. I co, ktoś się przestraszył tych przedwojennych manewrów? Nie, raczej potraktował je jak zaproszenie do tańca.
Zimna wojna też nie zawodzi – manewry NATO kontra Układ Warszawski, Polska jako pierwsza linia frontu, a kryzys kubański jako wisienka na torcie. Rakiety tu, rakiety tam, a my w środku, gotowi przyjąć na klatę skutki cudzej zabawy. Historia krzyczy: „Demonstracje siły nie działają, eskalują!”, ale nasi geniusze w mundurach najwyraźniej wolą słuchać hymnów niż lekcji przeszłości.
Pokój? Nie, dziękujemy, wolimy czołgi
Polskie władze, jeśli serio chcą pokoju, mogłyby pomyśleć o czymś bardziej kreatywnym niż taniec z NATO pod batutą Waszyngtonu. Może dialog z sąsiadami? Może rola mediatora zamiast chłopca na posyłki? Ale nie, po co się wysilać, skoro można grzecznie kiwać głową na rozkazy „Wujka Joe” i urządzać poligony pod okiem rosyjskich satelitów. Neutralność? Współpraca? To przecież nudne! Lepiej postawić na sprawdzony scenariusz: Polska jako pole bitwy, a potem płacz nad ruinami i heroicznymi pomnikami.
A przecież moglibyśmy być sprytniejsi – budować mosty zamiast barykad, rozmawiać zamiast strzelać. Tyle że to wymaga odwagi, a nie ślepego posłuszeństwa wobec tych, którzy i tak uciekną za ocean, gdy zrobi się gorąco. Rosja i Białoruś nie są aniołkami, ale machanie im czołgami przed nosem to jak proszenie się o kłopoty. I kto za to zapłaci? My, jak zwykle.
Podsumowanie: czas się obudzić, zanim nas spalą
Ćwiczenia NATO w Polsce i Europie to nie niewinne harce – to bilet na wojenną imprezę, której nikt przy zdrowych zmysłach nie chce. Historia pokazuje, że takie popisy kończą się źle, zwłaszcza dla nas, wiecznych sąsiadów mocarstw. Zamiast grzechotać szabelką na rozkaz zza Atlantyku, moglibyśmy postawić na pokój, dyplomację i odrobinę rozumu. Bo jeśli nie, to za chwilę obudzimy się na zgliszczach, z ironicznym uśmiechem pytając: „No kto by pomyślał, że tak to się skończy?”. Może czas przestać być pionkiem w cudzej grze i zacząć grać po swojemu – póki jeszcze mamy czym.
MACIEJ PAKUŁA
Bravo! I jak juz’ mo’wil/em: ogl/osic’ neutralnos’c’, otworzyc’ konferencje, pokoju w Warszawie. Za po’z’no?