Na terenie dawnej fabryki HASAG w Częstochowie dokonano przełomowego odkrycia, które rzuca nowe światło na dramatyczne losy żydowskich więźniów przetrzymywanych w tym miejscu podczas II wojny światowej. W jednej z piwnic budynku mieszkalnego znaleziono napisy wyryte na ścianach przez osoby skazane na śmierć.
Podziemne odkrycie
Odkrycia dokonali pasjonaci historii — Marcin Bocian i Kamil Langier, którzy prowadzą stronę hasag.pl poświęconą historii tego miejsca. Kierowani archiwalnymi zdjęciami, które przedstawiały napisy na ścianach jednego z aresztów, rozpoczęli żmudne poszukiwania. Po miesiącach pracy natrafili na piwnicę w jednym z budynków na terenie dawnej kolonii fabrycznej.
— Chodziliśmy od drzwi, do drzwi. Pukaliśmy, pytaliśmy, czy możemy zajrzeć do piwnic. Wreszcie udało się je zlokalizować. Tych napisów mogło być więcej. Według właściciela piwnica często była zalewana. To jest kamień wapienny, więc tynk odpadał. W latach powojennych w części piwnic, w których miał znajdować się areszt, wybielono ściany — mówi Kamil Langier.
Na ścianach piwnicy wciąż jednak widnieją imiona, nazwiska oraz ostatnie wiadomości więźniów. Część z nich przykryta jest jednak warstwą pyłu. Przy kamerze ekipy kanału „History Hiking” natrafiono na kolejne, nieznane dotychczas napisy.
— Tu działy się makabryczne sceny. Ci ludzie wiedzieli, że idą na śmierć, dlatego zostawiali te napisy na ścianach. Chcieli zostawić coś po sobie. Niemcy w sposób bardzo brutalny wyciągali ich z tych piwnic. Wiemy, że ci ludzie nie chcieli stąd wychodzić, bo wiedzieli, gdzie trafią. Byli ogłuszani, wyciągani siłą, a później wywożeni na cmentarz żydowski i tam zabijani — tłumaczy Marcin Bocian.
Historia fabryki HASAG
HASAG (Hugo Schneider AG) był niemieckim koncernem zbrojeniowym, który w czasie wojny przejął dawną fabrykę włókienniczą w Częstochowie, przekształcając ją w zakład produkujący amunicję. Od 1942 r. fabryka zatrudniała tysiące żydowskich więźniów oraz polskich pracowników przymusowych. Warunki były brutalne — praca w toksycznych pomieszczeniach, głód i ciągłe zagrożenie śmiercią stały się codziennością.
Największym koszmarem były selekcje, podczas których więźniowie niezdolni do pracy byli zabijani. W lipcu 1943 r. Niemcy przeprowadzili jedną z takich selekcji, podczas której setki osób zostały zamordowane na cmentarzu żydowskim. Zanim jednak doszło do egzekucji, skazani byli stłaczani w prowizorycznych aresztach. Jednym z takich miejsc była piwnica, w której odkryto napisy.
— Warunki życia w fabryce były nieludzkie. Więźniowie pracowali 12 godzin dziennie, w skrajnie trudnych warunkach, na przykład w halach, gdzie czyszczono łuski amunicji w kąpielach kwasowych. Brak odzieży ochronnej i stałe narażenie na toksyczne opary prowadziły do licznych chorób. Także kobiety były narażone na przemoc, zarówno psychiczną, jak i fizyczną. Strażnicy zmuszali je do upokarzających czynności, a pijani majstrowie często wybierali sobie ofiary do nocnych napaści — opowiada Maciej Regewicz, prowadzący kanał „History Hiking”.
„Największym, ale i najbardziej szkodliwym dla zdrowia miejscem pracy jest rekalibrownia. Oczyszcza się tam zużyte łuski od nabojów. Odbywa się to w wielkich baliach wypełnionych silnym kwasem, który usuwa brud i rdzę. Z balii nieprzerwanie unosi się para, bo musi tam panować odpowiednio wysoka temperatura (…) Żeby w ogóle ktoś mógł tam przebywać, w dwóch ścianach wielkiej hali zrobiono szerokie otwory od podłogi aż po sufit, który podtrzymywany jest przez grube filary (…) Kiedy pojemniki z czyszczonymi łuskami wynurzają się z mieszaniny kwasu i wody, wypełniając balie, kwas spływa po nich na podłogę” — czytamy we wspomnieniach Jerzego Einchorna.
Jednym z „majstrów” na wydziale budowlanym, wyróżniającym się sadystycznym zachowaniem i charakterystycznym wyglądem, był Karl Oppel, znany jako „Młoteczek”. Jego przezwisko pochodziło od narzędzia, którym ogłuszał więźniów, uderzając ich w głowę. Pozbawionych przytomności ludzi zrzucano z drugiego piętra budynku do ciężarówki, następnie wywożono na cmentarz żydowski i zabijano. Niektórzy z nieszczęśników zdążyli wyryć ostatnie słowa na ścianach aresztu.
„Pozostali przy życiu łkają cicho, a wraz z nimi płaczą ściany mrocznych piwnic — aresztów, na których pozostały pojedyncze, ledwie czytelne napis, wyryte przez więźniów w ostatnich godzinach życia: »Rubinku Feldman, żegnam Cię synu, miej się dobrze! Twoja mam — H. Feldman«, »Drogi Rubinie! Idę na śmierć spokojna. Nie trać nadziei! Całuję Cię — Twoja mama Chana«, »Odchodzę na śmierć spokojny. Józek Jung«, »Zosia Wigdor żegna swojego męża Kalmana. Odchodzę spokojna! Zosia Wigdor«” — czytamy we wspomnieniach Liber Brener.
Marcin Bocian i Kamil Langier zapowiadają dalsze badania. Ich celem jest odkrycie kolejnych miejsc, w których mogły przetrwać napisy pozostawione przez więźniów. Liczą na wsparcie lokalnej społeczności oraz samorządu.
Źródło: onet.pl
Dodaj komentarz