Rok rządu Tuska w armii. Rekordowe wydatki i duże braki

niezależny dziennik polityczny

Jak wygląda armia w marszu ku nowoczesności po roku nowych rządów? Na co pozwoli nam rekordowy budżet obronny, jakie wyzwania stoją przed MON w najbliższym czasie? O odpowiedź na te pytania WNP PL zapytał m.in. byłych dowódców, generałów, dziś poza służbą.

  • Polskie siły zbrojne wciąż w budowie. Jak daleko na drodze do nowoczesności znajduje się obecnie Wojsko Polskie i jakie najpilniejsze zadania czekają na realizację?
  • Wojsko otrzymuje coraz więcej nowoczesnego sprzętu, ale nadal jest wiele niewiadomych, dotyczących struktury armii, jej uzbrojenia i dowodzenia do 2035 r.
  • – Nie może być tak, że przemysł zbrojeniowy to synekury dla polityków, a tak niestety wciąż jest. Ta niechlubna tradycja przechodzi z pokolenia na pokolenie – mówi gen. Roman Polko.

Z rządu płyną od miesięcy dobre informacje dotyczące obronności. Mimo wielu opinii, że budżet państwa – przy obecnej strukturze i innych potrzebach wydatkowych – nie wytrzyma dłużej rekordowych wydatków na wojsko, politycy obecnej koalicji rządzącej zatwierdzili budżet na obronę bez zmian względem tego, co przewidzieli poprzednicy.

Ten plan nie został jednak w pełni wykonany. Pierwotnie rząd deklarował wydatki na obronność na poziomie 4,2 proc. PKB. Ostatecznie ten rok mamy zamknąć nakładami wynoszącymi 3,8 proc. PKB. To i tak rekord, bo w 2023 roku byliśmy na poziomie 3,23 proc. PKB.

W 2025 r. ma to już jednak być 4,7 proc. PKB, co przekłada się na 186,6 miliardów zł. Na wykonanie jakich zadań powinien przełożyć się ten budżet? I pytanie, które wydaje się najważniejsze: czy kierunek modernizacyjny, w którym obecnie zmierza rząd i MON, jest właściwy i co ewentualnie wymaga korekt?

Do tego przemysł zbrojeniowy, jak wynika z informacji Komisji Europejskiej, wesprą miliardy euro z polityki spójności, o co polska zabiegała od dawna. Według tych wiadomości unijne kraje będą mogły elastyczniej dysponować funduszami spójności, czyli przeznaczyć miliardy euro na wsparcie przemysłu obronnego oraz projekty ułatwiające przemieszczanie się wojsk, takich jak wzmocnienie dróg i mostów.

Co by nie mówić o zakupach dla wojska: w ostatnich latach siły zbrojne dostały uzbrojenie, a także technologie także z Korei Południowej. Poprzedni rząd zakupił czołgi, armatohaubice, samoloty szkolno-bojowe.

Ważne, że w przypadku tego uzbrojenia każdy będzie miał wersję modernizowaną zgodnie z polskimi potrzebami. Przykładem ostatnia wizyta wiceszefa MON Pawła Bejdy w Korei Południowej, podczas której udało się renegocjować niektóre z tych umów, między innymi dotyczących potencjalnego przyspieszenia polonizacji czołgów K2PL.

Polska buduje Tarczę Wschód – pas umocnień, fortyfikacji i przeszkód na granicy wschodniej

Oczywiście wciąż naszym najważniejszym sojusznikiem, u którego robimy największe i najdroższe zakupy sprzętu wojskowego, pozostają Stany Zjednoczone. Ostatni, a zarazem najbardziej chyba spektakularny zakup to kontrakt na 96 śmigłowców szturmowych AH-64 Apache Guardian – za około 40 mld zł.

Od Amerykanów kupujemy również czołgi Abrams w wersji M1A1, ale też w nowszej wersji M1A2 SEPv3, których będzie 250 sztuk, a także systemy Patriot wraz z najnowszymi radarami dookólnymi LTAMDS, które mają zabezpieczać działanie przyszłych systemów obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej.

Znając biznesowe podejście prezydenta elekta USA Donalda Trumpa, tak pewnie pozostanie, bo także od zakupów w Stanach Zjednoczonych będzie zapewne uzależnione wsparcie nowego prezydenta dla krajów Europy. Oby nie oznaczało to jednak takiej sytuacji, w której Trump będzie po prostu wskazywał polskiemu rządowi, co ma kupić z półki…

Zaczęły się też prace nad budową Tarczy Wschód, czyli pasa umocnień, fortyfikacji i przeszkód na 800 km naszej wschodniej granicy. Do 2028 r. powinniśmy mieć „najnowocześniejszą” pod tym względem granicę w całej Europie (w  tym również pomoże UE).

Na razie nie widać za to zbytnio skutków zapowiadanej budowy armii dronów, jak i dużych zakupów systemów przeciwdronowych, które mają być wykorzystane w ramach ochrony granicy z Białorusią i Rosją, Ale – biorąc pod uwagę doświadczenia z wojny w Ukrainie – z masowych zakupów dronów i systemów antydronowych wojsko nie może zrezygnować.

Ślimaczy się też program Tytan, zakładający nowoczesne wyposażenie i uzbrojenie żołnierza przyszłości. Ministerstwo Obrony Narodowej, nie czekając jednak na jego zakończenie, zdecydowało się uruchomić w tym roku operację Szpej, której głównym zadaniem jest wymiana i modernizacja wyposażenia osobistego żołnierza.

Chodzi przede wszystkim o masową wymianę mundurów, sprzętu, broni i hełmów. Mocna deklaracja wiceministra obrony narodowej Cezarego Tomczyka, że stalowe hełmy, tzw. orzeszki, znikną do końca roku z Wojska Polskiego, wkrótce doczeka się weryfikacji w praktyce.

Nadal nie wiemy, jak ostatecznie będą wyglądały strukturach sił zbrojnych

Realizowane i planowane programy modernizacji armii w latach 2022-2035 mają kosztować 713 mld zł – o 208 mld zł więcej niż wcześniej planowano.

Gorsza wiadomość jest zaś taka, że stosunkowo niewiele z tych pieniędzy płynie do polskiej zbrojeniówki. Rząd zapowiedział, że w przyszłości 50 proc. środków na zakup sprzętu ma być lokowanych w polskim przemyśle.

Mimo braku kilku ważnych kontraktów, na które czekano (jak choćby druga transza zakupu czołgów koreańskich, okrętów podwodnych w programie Orka czy w końcu umowa na bojowe wozy piechoty Borsuk) podpisanie w tym roku przez MON 150 umów i tak stanowi pokaźny zestaw.

I choć stare powiedzenie mówi, że polityka, zwłaszcza dotycząca bezpieczeństwa, to sprawa zbyt poważna, by zostawić ją generałom, to rocznica działania rządu Donalda Tuska jest dobrą okazją do podsumowania jego działań ze strony wojskowych.

Gdzie obecnie na drodze do nowoczesności znajduje się Wojsko Polskie, co jest najpilniejsze do zrobienia oraz jakie ewentualnie rafy na drodze do zakończenia modernizacji sił zbrojnych trzeba będzie ominąć?

Nie wiemy wciąż, jak ostatecznie będą wyglądały struktury sił zbrojnych i czy nie dojdzie do zakwestionowania głośnego (głównie medialnie) planu zwiększenia armii z czterech do sześciu dywizji i czy w związku z tym wojsko naprawdę docelowo będzie liczyć 300 tys. żołnierzy?

Wciąż też nie ma pewności, jak będą docelowo wyglądały struktury armii, jej uzbrojenie i wyposażenie, planowane do 2035 r. Nie bardzo wiadomo, co z II etapem reformy dowodzenia i kierowania armią.

– Jako żołnierz oceniam zdolności armii przez pryzmat wzrostu potencjału bojowego. Liczby 300 tys. czy 500 tys. żołnierzy pod bronią w ogóle mnie nie interesują… Dla mnie najważniejsza jest przeliczeniowa liczba batalionowych czy brygadowych grup bojowych, czyli jednostek wojskowych, które są w pełni przygotowane do działań zgodnie z wojennym przeznaczeniem. Takich jednostek w ostatnim czasie w naszych siłach zbrojnych nie przybyło – mówi WNP.PL gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.

Podkreśla, że w wojsku liczy się potencjał, jakim dysponuje batalion czy brygada: czy to oddział, który ma w składzie 100 proc. sprzętu, żołnierzy, zapasów amunicji i jest zgrany bojowo. Takich jednostek wciąż nie mamy wiele.

– Druga kwestia to ciągły brak sprzętu. Nie ma konsekwencji w realizacji programu modernizacji, a więc praktycznych wniosków z faktu, o którym mówi chociażby premier rządu czy szef BBN, że wojna może szybko nadejść. Nie widać też mobilizacji państwa i polskiego przemysłu zbrojeniowego, zarówno państwowego i prywatnego, w produkcji sprzętu bojowego na potrzeby sił zbrojnych – podkreśla gen. Skrzypczak.

Wydajemy ogromne pieniądze, a potencjał technologiczny polskiego przemysłu nie rośnie

Fakt, że z radością przyjmujemy komunikaty, że do Gdyni przypłynęło 6 czołgów czy 12 haubic i tym samym rośnie potencjał wojska, zdaniem generała jest trochę na wyrost. Trzeba dla tego uzbrojenia przygotować załogi i obsługi, wyszkolić, zgrać w działaniach pododdziały z innymi rodzajami wojsk. Na to potrzeba czasu.

Dopiero staramy się zbudować taki potencjał, ale kluczową luką wciąż pozostaje tu brak budowania naszej suwerenności technologicznej. Mimo umów międzynarodowych nie ściągamy dostatecznie dużo technologii do Polski.

– Zmarnowaliśmy już prawie 3 lata od agresji Rosji na Ukrainę i nie wydarzyło się praktycznie nic w sprawie pozyskania transferu technologii do Polski; mimo iż kupujemy sprzęt za dziesiątki miliardów złotych, nie zwiększyliśmy widocznie potencjału technologicznego polskiego przemysłu zbrojeniowego – uważa były dowódca Wojsk Lądowych. – To jest rzecz najtragiczniejsza. Wydajemy ogromne pieniądze, a potencjał technologiczny polskiego przemysłu nie rośnie. Największe zaniedbanie, z którym borykamy się właściwie od 30 lat…

Gen. Skrzypczak akcentuje, że wydajemy dużo pieniędzy na armię, a de facto technologicznie w ogóle się nie rozwijamy.

– Muszą za tym pójść w transfery technologii od Amerykanów i Koreańczyków, aby nasz przemysł mógł się rozwijać i by jak najwięcej uzbrojenia produkowano w kraju – dodaje.

Jego zdaniem, gdyby wierzyć słowom polityków czy generałów o nadchodzącym kataklizmie i wojnie wielkoskalowej (patrząc jednocześnie na to, co wyprawia Putin), to zostało nam mało czasu, aby przygotować armię do tego, do czego powinna być przygotowana: armię zawodową wyposażyć w znakomitą broń i amunicję, a ponadto przygotować dla niej rezerwy.

– Hasła rezerwa pasywna, rezerwa aktywna – to publicystyka. Żołnierz rezerwista to wyszkolony specjalista, który jest gotowy uzupełnić wakaty w jednostkach operacyjnych, jeśli chodzi o kluczowe systemy broni. A takich rezerw już nie mamy, bo nam się zestarzały, nowych zaś specjalistów nie szkolimy… Jeśli szybko się nie zmobilizujemy w armii i przemyśle zbrojeniowym, to może się okazać, że za 2-3 lata nie będzie miał kto bić się o Polskę – uważa gen. Skrzypczak.

Wojska Specjalne czy Wojska Obrony Terytorialnej robią świetną robotę

Zmiany zachodzące w Siłach Zbrojnych przede wszystkim jako pozytywne ocenia gen. dr Roman Polko, były dowódca jednostki Grom i szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

– W dalszym ciągu utrzymywane jest silne wsparcie dla wojska, bo to inwestowanie we własne bezpieczeństwo. Kontrakty ze Stanami Zjednoczonymi, z Koreą Południową są konsekwentnie realizowane. Z drugiej strony zawsze nasuwają się pytania: czy rzeczywiście zakupy te wynikają z przyjętych planów operacyjnych, czy też są trochę przypadkowe? Czy nabywając sprzęt, zwróciliśmy uwagę, że będziemy musieli eksploatować go latami i ponieść również koszty szkolenia ludzi, koszty obsługi tego uzbrojenia? A to niemałe kwoty – mówi WNP PL gen. Polko.

Przypomina, że kiedy czyniliśmy zakupy w Korei czy w Stanach Zjednoczonych, otrzymywaliśmy budujące informacje, że polski przemysł na tym skorzysta. Okazuje się, że nie za bardzo! Przykładem – gliwicki Bumar, który pomalował tylko koreańskie czołgi na nasze barwy…

I najgorszy, negatywny problem, który warto wciąż mocno podkreślać.

– Nie może być tak, że przemysł zbrojeniowy to synekury dla polityków, a tak niestety wciąż jest. Ta niechlubna tradycja przechodzi z pokolenia na pokolenie, z partii na partię, z rządu na rząd… W Stanach Zjednoczonych żadne przedsiębiorstwo produkujące uzbrojenie nie jest państwowe; są one prywatne, lecz „obwarowane” odpowiednimi kontraktami z państwem, zobowiązaniami, umowami. Trzeba wreszcie coś naprawdę zrobić, żeby potencjał naszego przemysłu zbrojeniowego, który może być trampoliną do rozwoju polskiej gospodarki, ów przemysł był dobrze zarządzany, proponował towary eksportowe – twierdzi gen. Polko.

Za pozytywne uważa zapowiedzi skonsolidowania obrony powietrznej wraz z Unią Europejską.

– Nie wiem, czy program jest konsekwentnie wcielany w życie… Widzę natomiast, że jest realizowany program Tarcza Wschód, czyli inwestycja w to, by w sposób naturalny i poprzez ingerencję techniczną zbudować system zapór, który – na wypadek potencjalnej agresji ze Wschodu – będzie „kanalizował” ruch wojska i budował strefy śmierci, spowalniające działania wojsk – dodaje.

Według generała Wojska Specjalne czy Wojska Obrony Terytorialnej robią świetną robotę. Sprawdzają się w działaniu. Ale – biorąc pod uwagę tzw. matrycę Eisenhowera, czyli ocenę z punktu oceny działań w kontekście planowania i ustalania priorytetów, ważności i pilności zadań – już nie wygląda to tak dobrze.

– Krótko mówiąc: wojsko przede wszystkim odpowiada za konstytucyjną misję, którą jest obrona granic. Bardzo się cieszę, kiedy pomaga przy powodzi czy Straży Granicznej, ale trzeba mieć z tyłu głowy, że jeżeli jest wpisane w wielomiesięczne programy sprzątania po powodzi, to nie szkoli się do zadań, które są dla armii priorytetem. Bo inżynierowie, technicy, eksperci z różnych dziedzin w WOT zajmują się sprzątaniem szlamu powodziowego, gruzu… Z tym samorządy same powinny sobie dużo skuteczniej radzić – podkreśla były dowódca Grom.

Dodaje również, że to samo dotyczy wojsk oddelegowanych do ochrony granicy. To Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, które odpowiada i przygotowuje się do walki z tłumem, z kamieniami, powinno zajmować się nielegalnymi imigrantami. Wojsko niech się skupi na aspekcie militarnym, czyli obronie granic np. przed środkami napadu powietrznego.

– Uważam za porażkę, że bezpilotowe drony czy rakiety manewrujące bezkarnie latały nad polskim niebem. Armia – nawet w kontekście Tarczy Wschód – musi patrzeć na obronę polskich granic, czyli – krótko mówiąc – obronę militarną przed atakiem wroga – podkreśla gen Polko.

Wyzwań, przed jakim stoi obecnie MON, jest wciąż wiele

Jeśli chodzi o sprawność i przygotowanie wojsk do tych zadań, nasz rozmówca uważa, że z WOT-em pod tym względem nie jest najgorzej: ochotnicy z czasem osiągają coraz wyższy poziom przygotowania. A to, zdaniem generała, bierze się przede wszystkim z tego, że mają pokrewne zawody w cywilu, gdzie są świetnymi logistykami czy świetnymi medykami. Poza tym wykazują się także zazwyczaj bardzo dużym zaangażowaniem.

– Gorzej jest z profesjonalnym wojskiem, które zaczyna traktować pracę jak robotnik w fabryce – wtedy nie traktuje się swoich obowiązków jak służbę, a liczy po prostu godziny pracy – i gdy jest ich więcej, uruchamia się system skarg i zażaleń. Nie miałem czegoś takiego podczas mojej całej służby… Nie zdarzyło się, by podwładny marudził, że na granicy nie dostał na czas ciepłej strawy czy czegoś innego – opowiada gen. Polko.

Podkreśla, że wgłębiamy się w niepotrzebne statystyki, w swego rodzaju wirtualną kadrowość. A nie powinno być tak, że jednostki mają dobrego, wyszkolonego żołnierza i po 11 miesiącach dobrowolnej, zasadniczej służby wojskowej muszą go zwolnić, bo okazuje się, że nie ma pieniędzy, nie ma dla niego etatu. Jest ich dosyć tylko dla 10 proc. żołnierzy tej służby…

– Z jednej strony słyszymy, że Polski nie stać na przyrost liczebności armii i może trzeba będzie przywrócić zasadniczą służbę, z drugiej zaś strony, kiedy dowódcy chcą zostawić sobie świetnych ludzi, których przygotowali, wyszkolili, to nie ma pieniędzy, żeby ich utrzymać… Cały proces pozyskiwania i szkolenia żołnierzy skupiony jest na tym, żeby młodego ochotnika doprowadzić do przysięgi, „wrzucić w statystykę” i wywalić go z wojska – oburza się gen. Roman Polko.

Dodaje, że takie dwumiesięczne przygotowanie żołnierza jest w istocie bardzo dalekie od profesjonalizmu. I tu kluczowe pytanie: czy idziemy w stronę armii północnokoreańskiej, która ma 100-200 tys. żołnierzy wojsk specjalnych i ponad milionową armię przy potencjale ludzkim 26 milionów, czy w stronę Korei Południowej, która przy potencjale 50 milionów obywateli ma 600 tys. armię (ale ta armia jest naprawdę dofinansowana i bardzo mocno profesjonalna).

Wyzwań, przed jakim stoi Ministerstwo Obrony Narodowej na koniec tego roku, jest więc – jak widać – wciąż bardzo wiele.

Źródło: wnp.pl

Więcej postów

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*