Problemy logistyczne Ukraińców są coraz większe. Czkawką odbija się im wykorzystywanie uzbrojenia od różnych producentów i użytkowników, a także brak unifikacji. Z ukraińskiej lekcji wnioski powinna wyciągnąć również nasza armia.
Kiedy ważyły się losy Kijowa, każda broń była na wagę złota. Szczególnie w pierwszych miesiącach wojny Ukraińcy przyjmowali wszelkie uzbrojenie, jakie sojusznicy zdecydowali się przekazać. Z czasem zrodziło to problemy, które początkowo były drugorzędne, a obecnie – z racji na różnorodności sprzętu – stały się prawdziwym wyzwaniem logistycznym.
Ukraińskie brygady „międzynarodowe”
Często bywało tak, że jedne brygady były wyposażone w radzieckie transportery BMP-1, drugie w amerykańskie M113 lub – w wersji ekstremalnej – dochodziło do ich wymieszania w jednym batalionie. W brygadach artylerii polskie Kraby sąsiadowały z poradzieckimi 2S1 Goździk, a w oddziałach pancernych obok T-72 służyły polskie PT-91, Leopardy (kilku wersji) i brytyjskie Challangery.
Każdy z typów używa innej amunicji, jest inaczej wyposażony i wymaga odmiennej obsługi technicznej. Np. w T-72 skrzynie biegów są hydrauliczne, a Leopardy i Challengery mają automatyczne skrzynie. To kompletnie odmienny sprzęt wymagający innego sposobu napraw i konserwacji.
Dla logistyków to koszmar, bo trzeba zabezpieczyć dostawy części zamiennych, amunicji i wyposażenia z kilku, jeśli nie kilkunastu różnych źródeł. W Polsce w tym czasie toczyła się dyskusja nad rozwojem Sił Zbrojnych, w której eksperci zauważali, że mnożenie typów może i u nas doprowadzić do podobnych kłopotów.
Ekipa ówczesnego szefa MON Mariusza Błaszczaka, tłumaczyła, że Ukraińcy dają sobie radę i problemu nie widać, a te, które występują, są związane jedynie z przechodzeniem na sprzęt zachodni (ten pochodzący z krajów byłego Układu Warszawskiego Ukraińcy znali).
To również polska przypadłość
Wszystkie poprzednie rządy starały się prowadzić zakupy tak, aby sprzęt w naszych Siłach Zbrojnych był ujednolicony. Stąd planowane zakupy śmigłowców wielozadaniowych na jednej platformie, negocjacje z Niemcami ws. zakupu najnowszych wersji Leopardów czy finansowanie badań nad transporterami opancerzonymi Borsuk. Rząd PiS zaczął dywersyfikować zakupy, zupełnie jakby chciał zadowolić każdego producenta, tworząc przy tym bałagan logistyczny.
Efekt: w nieodległej przyszłości Polska będzie miała, w zależności od wyposażenia czołgowego, dywizje: „polską”, „niemiecką”, „amerykańską” i „koreańską” z czterema typami czołgów. Oczywiście z czasem zostaną wycofane stare polskie PT-91. Nadal jednak zostaną Leopardy, Abramsy i K2.
Istnieje zagrożenie, że podobnie stanie się z gąsienicowymi transporterami opancerzonymi. Obecnie w linii znajdują się przestarzałe BWP-1, które mają dopiero zostać Borsukami. Jednak co jakiś czas z resortu obrony dochodzą informacje o pomysłach zakupu wozów piechoty za granicą – w Stanach Zjednoczonych lub Korei Południowej. Przy tym całkowicie zaniedbano modernizację KTO Rosomak, która powinna się zacząć minimum pięć lat temu.
Podobnie dzieje się w powietrzu. Mariusz Błaszczak, tłumacząc to koniecznością szybkiej reakcji na zmieniającą się sytuację geopolityczną w regionie, bez przetargu kupił śmigłowce AW149. To te same maszyny, które w 2015 roku wojsko odrzuciło w przetargu. Tym samym do Sił Zbrojnych dołączy kolejny, czwarty, typ średniego śmigłowca wielozadaniowego. Przy czym S-70i kupione w ostatnich latach nadają się praktycznie jedynie do szkolenia.
MON robiło zakupy, zupełnie odwrotnie niż wskazywałaby na to logika i postępowanie armii na świecie, które starają się używać jednej platformy każdego rodzaju. Dziś Ukraińcy również mają brygady „narodowe” zestawione z grubsza w zależności od pochodzenia wyposażenia. Czym to skutkuje, widzimy na froncie.
Czym będziemy strzelać dziś? Wielka niewiadoma
Z racji nadal niskiej znajomość nowego sprzętu, regularne dostawy z Zachodu mają obecnie dla Ukraińców kluczowe znaczenie. Dotyczy to nie tylko ciągów komunikacyjnych prowadzących z państw NATO, ale przede wszystkim tych pomiędzy magazynami na Ukrainie a końcowymi odbiorcami w polowych warsztatach technicznych. To przecież tam, na bezpośrednim zapleczu frontu, prowadzone są bieżące naprawy. Braki części były jednym z powodów czasowego wycofania z linii amerykańskich Abramsów.
Problem dotyczy również amunicji, którą trzeba dostarczyć do konkretnych jednostek wyposażonych w konkretny typ sprzętu. Ukraiński dziennikarz Dawid Kiriczenko opublikował rozmowę z żołnierzami 92. Samodzielnej Brygady Szturmowej, którzy narzekali na nieregularność dostaw. Jednego tygodnia otrzymują 70 pocisków do moździerzy, kolejnego – tylko 30. Ale to nie tylko kropelkowa pomoc Zachodu stanowi problem, ale także to, co Ukraińcy otrzymują.
Zaopatrzenie nadal pochodzi z różnych źródeł – od producentów amerykańskich, pakistańskich, hiszpańskich, włoskich, rumuńskich czy ukraińskich – i to zmusza walczących do dostosowywania się do amunicji, która zachowuje się w różny sposób. Ukraińcy twierdzą, że strzelanie każdą partią amunicji to nauka, jak zachowuje się pocisk w powietrzu, jak silny jest ładunek nośny itd.
Podobnie ma się sprawa z ładunkami nośnymi do haubic samobieżnych kal. 155 mm, które docierają na Ukrainę ze Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Polski, czy pociskami rakietowymi do systemów BM-21 Grad.
To wszystko komplikuje prowadzenie działań nie tylko zaczepnych, ale też obronnych. Powoduje, że żołnierze na froncie tracą poczucie pewności, a na zapleczu często panuje chaos spowodowany koniecznością dostarczenia różnego rodzaju wyposażenia do różnych jednostek.
Czy taki problem może kiedyś przydarzyć się polskiej armii? Można przypuszczać, że tak. Choćby z tego względu, że spośród europejskich armii więcej typów czołgów niż Polska używa jedynie Ukraina.
Hello all, hefe very one iis shading such experience, therefore it’s nnice too rea this website, and I used too
ggo tto see thyis blog every day.