Nieznane kulisy władzy PiS. „Kaczyński spytał Szydło, czy chciałaby wrócić”

niezależny dziennik polityczny

Kryzys był realny i nie było tak, że to media odwoływały Morawieckiego. Jarosław zaczął sondować możliwość wymiany premiera, co było zaskakujące, bo do tej pory w podobnych przypadkach od razu ucinał temat. A teraz było inaczej. Spytał Szydło, czy ewentualnie chciałaby wrócić i Beata odmówiła. Tymczasem Ela Witek powiedziała, że jest gotowa na przeprowadzkę do Kancelarii Premiera — ujawnia osoba znająca kulisy tamtych wydarzeń. Wszystko rozstrzygnęło się w ciągu kolejnych kilkudziesięciu godzin, a Elżbieta Witek miała nawet wezwać do siebie kilku ministrów. Kolejni rozmówcy Kamila Dziubki opowiadają też m.in. o tym, jak Jacek Sasin postawił na Nowogrodzkiej pewne ultimatum.

Urzędnik: — Jacek Sasin zawsze uchodził za pechowca. Kilka miesięcy po katastrofie smoleńskiej odbywał się wyjazd polskiej delegacji do Gruzji. Ówczesny prezydent tego kraju Micheil Saakaszwili przysłał do Warszawy swój prywatny samolot, który przywiózł gości na uroczyste otwarcie w Batumi ronda Lecha i Marii Kaczyńskich. Pojechało tam kilka osób z Kancelarii Prezydenta.

Towarzystwo było mieszane, bo obowiązki głowy państwa pełnił Bronisław Komorowski, ale w kancelarii pracowało wciąż wielu urzędników z nadania zmarłego Lecha Kaczyńskiego. Wśród nich był Jacek Sasin, który również poleciał do Gruzji. Pewnego wieczora poszedł w miasto i delikatnie zabalował. Jak wracał ubawiony do hotelu, to nie zauważył przeszklonych drzwi i z impetem w nie walnął, aż cała ściana się zatrzęsła. Potem długo chodził z takim wielkim opatrunkiem na nosie.

„Jacek tak to zorganizował, że się wszyscy ze wszystkimi pokłócili”

Poseł: — Jacek miał niezwykły talent do ładowania się w problemy. Podejmował się projektów, które z góry były skazane na porażkę. Już po przejęciu przez nas władzy Kaczyński zainteresował się pomysłem podziału Mazowsza. Chodziło o wykrojenie z województwa mazowieckiego Warszawy i utworzenie metropolii warszawskiej, która miałaby status województwa. Do miasta miały zostać też przyłączone okoliczne gminy, co miało pozwolić nam na przejęcie władzy w stolicy. Projekt przygotowało MSWiA pod kierownictwem Mariusza Błaszczaka, który nie pała miłością do Sasina. I właśnie Jacek dostał zadanie przeprowadzenia projektu przez parlament. Zaczęliśmy go nawet nazywać metropolitą warszawskim.

No i Jacek tak to zorganizował, że się wszyscy ze wszystkimi pokłócili. Połowa naszych posłów z Mazowsza klęła na ten pomysł. Ktoś poszedł do Sasina i mu powiedział: „Czy ty sobie zdajesz sprawę, że samo podzielenie wojewódzkich spółek kolejowych zajmie dwa lata?”. Potem swoje trzy grosze postanowił dorzucić Marek Suski, który stwierdził, że chce jeszcze głębszego podziału i zażądał osobnego województwa radomskiego. Inni mieli pomysł, żeby stolicę nowego Mazowsza przenieść do Płocka. Zaczęły się buntować niektóre gminy. W końcu już wszyscy mieli dość tego tematu. Odłożyliśmy go. Oficjalnie przez pandemię.

Były minister: — Sasin zawsze był łączony z układem sopocko-wołomińskim. Sopot, czyli SKOK-i i Bierecki, a Wołomin to on sam. Tu oczywiście ważną postacią jest też Maciej Łopiński, który jest z Gdańska i mocno się trzyma z tą ekipą. Przyjaciel Jacka Kurskiego, a jednocześnie człowiek, który doskonale zna się z Sasinem z czasów pracy w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jacek miał lecieć do Smoleńska samolotem, ale ustąpił miejsca innej urzędniczce. Dzięki temu przeżył. Potem Kaczyński wyciął z PiS tych ludzi swojego brata, których uważał za zbyt mało pisowskich. Mam na myśli Pawła Kowala, Elę Jakubiak.

Ale Maciej Łopiński to był inny przypadek. Znał Jarosława jeszcze z lat 80. Był prawdziwym przyjacielem Lecha. Jarosław na pewno też nie zapomniał przemówienia Łopińskiego, jakie wygłosił na placu Piłsudskiego po Smoleńsku. Wszyscy wtedy łkali. Dziś to jest postać, o której prawie nikt nie pisze, a była niesamowicie wpływowa. Odszedł z kancelarii Dudy i zarabiał bardzo dobrą kasę, był chyba w dwóch czy trzech radach nadzorczych, mieszkał w apartamencie niedaleko Belwederu. Wszystkich przyjmie, każdy się z nim spotka, ludzie go słuchają. Typowa szara eminencja. Nawet Kaczyński do niego przyjeżdżał. Ba, raz spotkali się tam nawet we trzech: Łopiński, Kaczyński i Duda. Andrzej już był wtedy prezydentem.

Poseł: — Sasin jeździł na Nowogrodzką kilka razy w tygodniu, jak był ministrem. Czasem nawet kilka razy dziennie, a Łopiński to schorowany dziadek po operacji kręgosłupa. Powiedziałbym, że to Sasin jest liderem tego środowiska, a Bierecki zapleczem finansowym.

Bierecki z Czarneckim uknuli intrygę. Prezes się dowiedział

Minister: — Bierecki zaczął mieć problemy w PiS wiosną 2014 r. Chciał startować do Parlamentu Europejskiego z naszej lubelskiej listy. I Jarosław go olał. Dwójkę dostał prof. Mirosław Piotrowski, kandydat Rydzyka. A na jedynce wylądował prof. Waldemar Paruch, do którego Kaczyński miał ewidentną słabość. Partia wydała na jego kandydaturę krocie, a i tak się nie dostał, bo przeskoczył go Piotrowski wspierany przez Radio Maryja. Przepaliliśmy grube pieniądze na gościa bez rozpoznawalności. Gdyby na jego miejscu był Bierecki, pewnie z własnej kieszeni wyłożyłby całą kasę. Tyle że właśnie ze względu na pieniądze Jarosław nie do końca mu ufał.

Poseł: — Powodów, dla których Bierecki w pewnym momencie zaczął tracić wpływy, było więcej. Pod koniec 2014 r. okazało się, że chce być kandydatem na prezydenta. Zorganizował w tym celu intrygę z udziałem Ryśka Czarneckiego, który zaproponował, by kandydata prawicy wyłonić w prawyborach. Pomysł wspierali bracia Karnowscy, którzy są pośrednio finansowani przez SKOK-i. Prezes początkowo mówił w wąskim gronie, iż myśli o Biereckim w tym kontekście, ale kiedy dowiedział się o pomyśle prawyborów, szybko uciął temat.

Bywalec Nowogrodzkiej: — Ktoś wtedy przyniósł papiery, z których wynikało, że jeden ze współpracowników Biereckiego za komuny był informatorem wojskowych służb i brał udział w inwigilacji Lecha Kaczyńskiego. Zresztą wtedy też różne osoby przynosiły papiery na Stanisława Kostrzewskiego, który był skarbnikiem PiS. Nie wiem, czy źródło tych dokumentów nie było to samo.

Poseł: — Kaczyńskiemu nigdy specjalnie nie przeszkadzały takie historie. Kazimierz Kujda, jego bardzo zaufany człowiek, agent SB, jest tego najlepszym przykładem. Prezes publicznie przecież powiedział po niekorzystnym dla niego wyroku sądu lustracyjnego, że on się z tym orzeczeniem po prostu nie zgadza. Kolejny przykład to słynna pani Basia, która przez lata pilnowała dostępu do Jarosława, a za komuny była sekretarką komunistycznego notabla. Ale widocznie był zły na Biereckiego i jakieś papiery, które ktoś mu podrzucił na wycieraczkę, wystarczyły. Do tego doszły problemy SKOK-ów, bo to był moment, kiedy zaczęły się pokazywać raporty na temat fatalnej sytuacji finansowej kas. A na dodatek w mediach pojawiły się informacje, że Grzegorz miał wyprowadzić ze SKOK-ów jakieś grube miliony.

Były doradca Jarosława Kaczyńskiego: — Wtedy zresztą okazało się, jak Maciej Łopiński dba o Biereckiego. No bo kiedy mieli go zawieszać w prawach członka PiS, Łopiński był za granicą i nie było z nim kontaktu. Aż tu nagle, ni stąd, ni zowąd, zaczął kompulsywnie wydzwaniać do Kaczyńskiego i próbować to zablokować.

Poseł: — Bierecki po kilku miesiącach wrócił do łask. I szybko spiął się z Morawieckim. Mateusz zablokował człowieka Biereckiego Janusza Szewczaka na stanowisko szefa komisji finansów w Sejmie. Ludzie związani z Grzegorzem kolportowali też plotki, że Morawiecki jest w rządzie tylko przejazdem, a jego celem jest prezesura w Narodowym Banku Polskim. Te plotki podkopywały jego pozycję i sprawiały, że automatycznie znalazł się na celowniku Adama Glapińskiego, który może wygląda na brata łatę, ale jest cwany i czujny. A to przecież dla niego była szykowana prezesura w NBP. Wszystko było gotowe. Belka, który ustępował z funkcji, powołał Glapę na swojego zastępcę, żeby ten się wdrażał.

Kaczyński spytał Szydło, czy ewentualnie chciałaby wrócić i Beata odmówiła

Minister: — Sasin zaczął w końcu rosnąć w siłę. I kiedy Jarosław potrzebował człowieka, który zajmie się spółkami, pomyślał o nim. W spółkach był totalny burdel. Kolejne grupki wyrywały sobie firmy i stołki. Prezes uznał, że likwidacja Ministerstwa Skarbu była błędem. Kiedy Jacek wszedł do rządu, ściągnął do spółek i na stanowiska urzędnicze różnych ludzi z Wołomina, którzy pozwolili mu przetrwać chude miesiące po katastrofie smoleńskiej, kiedy stracił pracę w Kancelarii Prezydenta. Okrzepł. A Bierecki i jego grupa zaczęli czekać na okazję do uderzenia w Morawieckiego.

Współpracownik Mateusza Morawieckiego: — Latem 2020 r. premier miał swój najlepszy moment. W miarę dobrze przeszliśmy przez pierwszą falę pandemii, Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie i wydawało się, że wszystko zaczyna dobrze się toczyć. I wtedy grupa, którą nazywam sopocko-wołomińską, ruszyła do ataku. Jacek Sasin, który miał początkowo dobre relacje z premierem, uznał, że jego otoczenie skonstruowało przekaz, który kupiły media, iż to on odpowiada za wybory kopertowe.

Minister: — Jacek to bardzo inteligentny facet, który w pewnym momencie pozwolił z siebie zrobić kretyna. Ktoś mu nawet powiedział wprost po tych wyborach kopertowych: „Przecież ty jesteś postrzegany w społeczeństwie jak debil, nieudacznik, który nic nie potrafi zrobić”. Stało się tak dlatego, że pozwolił harcerzom od Morawieckiego przykleić sobie łatkę gościa, który robił wybory kopertowe, a przecież to Mateusz podpisywał kluczowe dokumenty.

Poseł: — Zaczęła się na dobre walka o wpływy w spółkach. Sasinowcy odbili Morawieckiemu PKO BP, potem chcieli przejąć Ministerstwo Finansów. Zaczęli się przerzucać z ekipą Mateusza odpowiedzialnością za brak węgla po zakazie sprowadzania go z Rosji, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie. Jacek zaczął się nakręcać i w pewnym momencie otwarcie postawił na Nowogrodzkiej postulat zmiany premiera. Po pierwsze on uważa Morawieckiego za słabego premiera, po drugie od początku wszystkim mówił, że to jest obce ciało, wstawione do rządu przez środowiska biznesowe.

Minister: — Na początku nam się wydawało, że to jest samodzielna szarża Jacka. Ale potem on zaczął organizować spotkania w ministerstwie, na które przychodzili naprawdę ważni politycy, w tym Mariusz Błaszczak, Elżbieta Witek, Ryszard Terlecki, Beata Szydło. Szef MSZ Zbigniew Rau na jednym z tych spotkań powiedział, że on jest lojalny wobec Morawieckiego, ale „do granicy lojalności wobec Kaczyńskiego”. Sasin z kolei stwierdził: „Nie rozumiem, dlaczego w 2017 roku zmienił się premier. Morawiecki miał poprawić relacje z Unią, a te są gorsze, niż za Szydło”.

Wiceminister: — Na jedno z tych spotkań wpadł Michał Moskal, czyli prawa ręka Jarosława. Odczytaliśmy to, jako znak autoryzacji prezesa dla planów wysadzenia Morawieckiego z siodła. Wszystko nam się układało w całość. Kolejne spotkanie zorganizował Mariusz Błaszczak na terenie Ministerstwa Obrony Narodowej. Na tego grilla nie zostali zaproszeni ludzie Morawieckiego. Sam Jarosław w trakcie spotkania zaczął uderzać w „młodych”, którzy nie mają szacunku do starych działaczy. Wszyscy wiedzieli, że chodzi o otoczenie premiera. Dał też do zrozumienia, że to nie on będzie układał listy wyborcze przed najbliższymi wyborami.

Poseł: — Wtedy wydawało się, że dni Mateusza są policzone. Wprawdzie Beata Szydło odmówiła powrotu na stanowisko szefowej rządu, ale okazało się, że bardzo duże ambicje ma Elżbieta Witek. Ona naprawdę wierzyła, że zostanie premierem.

PR-owiec: — Kryzys był realny i nie było tak, że to media odwoływały Morawieckiego. Jarosław zaczął sondować możliwość wymiany premiera, co było zaskakujące, bo do tej pory w podobnych przypadkach od razu ucinał temat. A teraz było inaczej. Spytał Szydło, czy ewentualnie chciałaby wrócić i Beata odmówiła. Tymczasem Ela Witek powiedziała, że jest gotowa na przeprowadzkę do Kancelarii Premiera. To pokazuje, jakie ona ma ambicje, bo przecież przejmowałaby rząd w piekielnie trudnym momencie. Nie oszukujmy się. To byłby dla niej potężny przeskok. Każdy może być marszałkiem Sejmu. Wystarczy umieć wyłączać mikrofon w odpowiednim momencie, szybko czytać, sprawnie przeprowadzać głosowanie. Ona wcześniej niczym nie zabłysnęła. Ot, była sprawna.

Współpracownik Mateusza Morawieckiego: — Wszystko rozstrzygnęło się w ciągu kilkudziesięciu godzin. Witkowa wezwała do siebie kilku ministrów i powiedziała, że wszystko wskazuje na to, że zostanie premierem. To miała być nieformalna odprawa przyszłej szefowej rządu z podwładnymi.

„Kaczyński musiałby znowu zapłacić kilku żebrakom”

Kamil Dziubka: — Wątpię, żeby sobie to wymyśliła. Musiała dostać sygnał od Jarosława Kaczyńskiego.

Współpracownik Mateusza Morawieckiego: — Prezes na pewno chciał zobaczyć, jakie się stworzą koalicje. Kto będzie za, kto przeciw, ale myślę, że akurat tym razem poważnie się zastanawiał nad zmianą. Ciśnienie w partii było ogromne. Ostatecznie jednak sobie przekalkulował, że ciężko będzie poskładać większość na głosowanie w sprawie wotum zaufania dla nowego premiera. Musiałby znowu kilku, jak ja to nazywam, żebrakom zapłacić. Przyszedłby do niego umowny Łukasz Mejza i czegoś by żądał, bo przecież tych parę głosów spoza klubu jest potrzebnych. To byłoby otwarcie kolejnej awantury, która ostatecznie mogłaby się nie opłacić.

Minister: — Być może prezes uznał, że w sytuacji narastającego napięcia, które trwało już kilka miesięcy, trzeba doprowadzić do jakiegoś przesilenia. Kaczyński jako człowiek racjonalny wiedział, że zmiana premiera jest niemożliwa, bo nikt sobie z tym całym bałaganem nie poradzi poza Morawieckim w naszym obozie. Ale może wybrał taki moment, żeby doprowadzić do przesilenia i potem spuścić powietrze. Jarosław zwołał wszystkich parlamentarzystów na wyjazdowe posiedzenie. I tam powiedział, że żadnej wymiany premiera nie będzie. Ludzie zaczęli bić brawo. Czuło się, że napięcie opadło.

Źródło: onet.pl

Więcej postów