Dramat w ważnej branży. Stawką jest bezpieczeństwo

niezależny dziennik polityczny

Branża chemiczna w kraju i w całej Europie przechodzi bardzo trudny czas. Większość spółek – potentaci, jak i mniejsze firmy – notuje słabe wyniki finansowe i boryka się z  problemami rynkowymi. Ale są wyjątki.

  • Przeregulowanie i coraz trudniejsze warunki funkcjonowania sprawiają, że w Europie branża chemiczna kurczy się. Ta chce się rozwijać, ale decyzje polityczne skutecznie jej to utrudniają.
  • Na tle ogólnego marazmu wyróżnia się transakcja Qemetiki. Nasza spółka za prawie 1,2 mld zł przejmie wybrane aktywa oraz operacyjną spółkę zależną PPG (największy producent farb i lakierów na świecie).
  • Czy chemia to tylko biznes? Bez nawozów nie ma wystarczającego poziomu produkcji rolnej. A ta jest kluczowa dla bezpieczeństwa żywnościowego kraju. 

Do kiepskiej kondycji europejskiej chemii w znacznej mierze przyczyniły się decyzje polityczne; zarazem na taki splot czynników zewnętrznych, jaki miał miejsce w ostatnich latach, żadna firma chemiczna nie mogła się przygotować.

Jeszcze całkiem niedawno europejska branża chemiczna miała w świecie niezwykle silną pozycję. To, niestety, w krótkim czasie zmieniło się diametralnie.

Liczby są nieubłagane. W ostatnich czterech latach produkcja chemiczna w Europie spadła o około 12 proc., w Niemczech, będących numerem jeden światowej chemii, o jeszcze więcej. Tymczasem globalnie branża chemiczna lekko wzrosła.

Chemia jest przeregulowana. Produkcja ucieka z Europy

Szczególnie martwi fakt, że gorzej radzą sobie zarówno potentaci, jak i mniejsze firmy. Co wpływa na taką sytuację? 

– Jak wiemy, chemia jest bardzo energochłonnym przemysłem, drugim takim jest przemysł metalurgiczny, który jednak zużywa połowę mniej tej energii niż chemia. Przy obecnym kryzysie energetycznym nasz przemysł mocno ucierpiał – przyznała niedawno Katarzyna Byczkowska, dyrektorka zarządzająca BASF Polska.

Zresztą w branży często powtarzane jest stwierdzenie, że o ile Amerykanie są odpowiedzialni za innowacje, Chińczycy za imitacje, o tyle Europejczycy mnożą regulacje. Tak, niestety, europejska chemia też jest przeregulowana, co fatalnie wpływa na jej konkurencyjność. Finalnym efektem jest przenoszenie produkcji do państw takich jak Chiny i USA. A jednym z głównych powodów jest kwestia dostępności taniej energii.

Specjaliści z branży wprost wskazują, że na innych kontynentach bardziej stymuluje się zieloną transformację i zachęca do działania na jej rzecz. W Europie się głównie zabrania.

Głos sektora chemicznego brzmi zgodnie i jednoznacznie: nie chcemy mieć lepiej od zagranicznej konkurencji, ale nie chcemy mieć także gorzej. W porównywalnym otoczeniu, przy tych samych warunkach, co globalni rywale, europejski sektor chemiczny da sobie radę.

Na trudną sytuację polskiej branży chemicznej już od dawna wskazuje Tomasz Zieliński, prezes Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego. 

Już wcześniej podkreślał, że branża funkcjonuje w łańcuchu wartości, który jest silnie zależny od tego, co dzieje się na rynku międzynarodowym.

Covid, wojna, uzależnienie od importu i inne klęski. Od pandemii jest już tylko gorzej

Pierwszym czynnikiem, który poważnie dotknął sektor chemiczny, była pandemia. Z jednej strony wymusiła reorganizację struktury dostaw, z drugiej – rynek zbytu widocznie się skurczył. 

Od pandemii, owszem, minęło kilka lat, ale jej skutki z nami pozostały. Co więcej, można stwierdzić, że pandemia zapoczątkowała regres w branży, a nawet recesję. Problemy te dotyczyły chemii w skali globalnej, tyle że poza Europą firmy miały lepsze warunki do popandemicznego odbicia.

Wprawdzie początkowo, bezpośrednio po pandemii, szybko zwiększała się sprzedaż i branża odrabiała straty, ale rynek mocno się nasycił. Dalej było już tylko gorzej.

Trudno też oceniać obecną kondycję firm chemicznych i branży w oderwaniu od tego, co stało się za naszą wschodnią granicą. Katastrofalny, dotkliwy, długofalowy wpływ napaści Rosji na Ukrainę na sytuację sektora jest faktem. Inną sprawą jest, co zrobiono na polskim podwórku, aby negatywny wpływ wojny zminimalizować.

Jak przyznaje Zieliński, wojna pokazała, jak bardzo branża chemiczna w Europie jest uzależniona od importowanych surowców i niektórych rynków.

Drogie surowce, mały rynek, tania konkurencja – sytuacja się zmienia, ale stare problemy nie znikają

Napaść Rosji na Ukrainę obnażyła największą słabość polskiej branży chemicznej, czyli właśnie uzależnienie od importowanych surowców, przede wszystkim gazu ziemnego. 

Polska tylko około 20 proc. gazu ma z krajowych złóż (a więc może teoretycznie wpływać na ceny), resztę musimy importować. Co prawda nasz kraj zerwał już z rosyjskim gazem, ale i tak sytuacja na tym rynku uderzyła w nasz biznes chemiczny.

Problemem stały się ceny gazu, które osiągnęły nienotowany w historii poziom. W pierwszym roku wojny za błękitne paliwo, w chemii będące także substratem, trzeba było zapłacić nawet kilkanaście razy więcej niż w okresie przed wojną. 

Z jednej strony Gazprom i Kreml manipulowały cenami gazu ziemnego, z drugiej po wysadzeniu trzech z czterech nitek gazociągu Nord Stream i Nord Stream 2 surowiec do Europy niemal przestał płynąć.

Zaraz, zaraz, ale to było dwa lata temu – może ktoś powiedzieć. To prawda, tylko że nadal to odczuwamy, bo skutki zamieszania na rynku gazu są długofalowe. 

Problem w tym, że początkowo branża chemiczna nadal produkowała z pełną mocą. Magazyny się zapełniały i ceny produktów rosły. Tyle że – jak dziś wiemy – w pewnym momencie osiągnęły poziom zbyt wysoki. Dla rolników ceny nawozów mineralnych stały się zaporowe.

Przy czym należy tu jeszcze podkreślić fakt, że wzrostowi cen chemikaliów dla rolnictwa towarzyszył spadek cen produktów rolnych – sławetny napływ zbóż i owoców z Ukrainy. Koniec końców gwałtowny wzrost cen surowców spowodował wygaszanie i ograniczanie rodzimej produkcji. 

A ponieważ rynek nie znosi próżni, nastąpiło zwiększenie importu tańszych produktów, nawozów, tworzyw sztucznych spoza UE. Rynek dodatkowo szybko się nasycał produktami z państw trzecich.

Wprawdzie obecnie gaz ziemny jest tańszy, ale nadal relatywnie drogi, przy wciąż napływających do Europy nawozach z innych kontynentów.

Bez nawozów nie ma produkcji rolnej. A ta jest kluczowa dla bezpieczeństwa żywnościowego kraju

Zresztą problem ten zauważany jest w działalności największego polskiego producenta nawozów, czyli Grupy Azoty. Przy okazji wyników półrocznych spółki firma przyznała, że w segmencie agro (to właśnie nawozy) odnotowano niższe rok do roku ceny gazu ziemnego i większości innych surowców produkcyjnych. Ze względu na większą dynamikę spadku cen produktów nie udało się jednak osiągnąć dodatniej rentowności EBITDA segmentu.

Tak brzmi konkluzja: wypracowana w II kwartale 2024 roku marża EBITDA segmentu agro ukształtowała się na poziomie minus 5,4 proc., choć zarazem poprawiła się o blisko 418 mln zł w odniesieniu do analogicznego kwartału ubiegłego roku. W uproszczeniu: Azoty na produkcji nawozów traciły.

Oczywiście zasadne byłoby pytanie, czy w takim razie zakład nie powinien zostać zamknięty? Ortodoksi wolnego rynku stwierdziliby, że pewnie tak. Tyle że branża chemiczna jest kluczowa także dla bezpieczeństwa państwa.  

Bez nawozów nie ma wystarczającego poziomu produkcji rolnej. A ta jest kluczowa dla bezpieczeństwa żywnościowego kraju. Na świecie coraz więcej krajów wstrzymuje eksport niektórych produktów rolnych lub nakłada na niego wysokie podatki. 

Największy polski producent nawozów stara się poprawić sytuację firmy.

W ramach prowadzonych działań naprawczych dużą wagę przywiązujemy do optymalizacji kosztów w najważniejszych obszarach, poszukujemy nowych możliwości biznesowych, pomimo wymagającego otoczenia i dużego importu tańszych produktów spoza Unii Europejskiej. Jednym z takich projektów będzie wykorzystanie, na szerszą niż dotychczas skalę, naszej infrastruktury portowej do importu amoniaku – mówi nam Andrzej Skolmowski, wiceprezes Azotów, w spółce odpowiedzialny za finanse.

Jednak na pozytywne efekty zmian trzeba będzie jeszcze poczekać.

Konkurencja dla Europy ma się dobrze – mimo sankcji rosyjska chemia kwitnie, zasilana tanim gazem

Tymczasem problemy naszego potentata, ale i całej branży nawozowej w Europie, próbują wykorzystać firmy spoza Starego Kontynentu. I tu wracamy do cen głównego surowca, jakim jest gaz ziemny. 

W technologii produkcji nawozów sztucznych notujemy już dość niewielki postęp. Warto przy tym podkreślić, że nasze firmy dysponują najlepszą technologią, co nie zmienia faktu, że na globalnym rynku nawozów najlepiej mają się producenci gazu. 

Czy istnieje oparty na zaniżonych cenach tego surowca dumping cenowy? Zdaniem branży – tak. Rosyjscy producenci nawozów kupują gaz w dużo niższych niż rynkowe cenach surowca. Gazprom -największy rosyjski producent surowca – godzi się na to, bo pośrednio może w ten sposób eksportować paliwo, którego w innym przypadku do Unii trudno byłoby dostarczyć.

Jeden z menedżerów dużej spółki chemicznej z grupy Azoty zauważa, że gdyby Komisja Europejska „wzięła się” za import nawozów rosyjskich po dumpingowych cenach tak mocno, jak za nakładanie ograniczeń dotyczących emisji CO2, to dawno już ten problem byłby załatwiony.

Na razie jednak nawozy płyną ze Wschodu szerokim strumieniem. Co więcej, wygląda na to, że Moskwa nie boi się sankcji. Czołowy rosyjski producent chemiczny – spółka PhosAgro – planuje zwiększyć produkcję związków chemicznych dla rolnictwa. Rosjanie chcą w 2026 roku produkować o 12 proc. (masowo to 1,4 mln ton) więcej nawozów i substancji wykorzystywanych w ich produkcji, a także związków chemicznych będących dodatkiem do pasz. Głównym rynkiem ma być m.in. Europa.

Problemów z widocznym napływem produktów z Rosji nie ukrywa Kamil Majczak, prezes spółki Qemetica (wcześniej Ciech). Wskazuje na napływ do Polski soli z Białorusi, ale – jak zauważa – coraz częściej z Rosji przyjeżdżają także produkty bardziej przetworzone.

Utrzymanie konkurencyjności i ochrona rynku stanowią wyzwanie. Jedną z kluczowych kwestii jest np. rozszerzenie sankcji oraz ich egzekwowanie i kontrola. Przykładem jest tu np. sól z Białorusi, a także mocznik i produkty nawozowe z Rosji.

Zablokować import z Rosji czy Białorusi jest także trudno, bo nawozy i związki wpływają do Europy „pod fałszywa flagą”. Rosyjscy producenci coraz chętniej wykorzystują pośredników. Wytworzone w Rosji czy na Białorusi wyroby są oznaczane jako powstałe w innym państwie i trafiają na unijny, czyli nasz rynek.

Widoczny jest napływ do UE związków chemicznych z Chin. Paradoksem jest to, że firmy z Unii budowały w ówczesnym najludniejszym państwie świata centra produkcyjne. Teraz produkują one na rzecz miejscowego rynku, ale i podgryzają rynek europejski.

Przedstawiciel dużej chemicznej spółki (poprosił o anonimowość) ocenia sytuację w ten sposób:

Mam wrażenie, że wielu krajom w UE nie zależy na obronie wspólnego rynku przed produktami z Rosji. Wynika to z faktu, że mając słabo rozwinięty biznes, będący pod presją rosyjską – wolą taniej kupować niż chronić miejsca pracy w Unii.

Innowacje, energia i ekspansja. Qemetica decyduje się na śmiały ruch

Czy jest zatem jakiś sposób, by poprawić sytuację europejskiej i polskiej chemii? To truizm, ale bez innowacyjności się nie uda. Przydałoby się także lepsze zaplecze energetyczne, stąd zresztą tak kluczowa dla Synthosu jest energia jądrowa. Jednak na innowacyjność wciąż wydajemy zbyt mało, co tworzy zaklęty krąg – małe zyski, brak funduszy na badania.

Na tle ogólnego marazmu wyróżnia się transakcja Qemetiki. Nasza spółka za prawie 1,2 mld zł przejmie wybrane aktywa oraz operacyjną spółkę zależną PPG (największy producent farb i lakierów na świecie), co oznaczać będzie wchłonięcie dwóch fabryk (w USA i w Holandii), a dodatkowo uzyska prawo do prowadzenia działalności produkcyjnej i badawczo-rozwojowej w kolejnych dwóch lokalizacjach w USA.

Ta ogromna jak na polską chemię transakcja ma silne podstawy. Po pierwsze: biznes krzemionkowy – a ten (dokładnie tzw. krzemionki strącanej) kupuje nasza spółka, w Qemetice jest dobrze znany. Po drugie: transakcja jest elementem szerszej strategii wzrostu Qemetiki. Wiosną, podczas ogłaszania planów na lata 2024-2029, spółka określiła potencjalne akwizycje jako kierunek do wzmacniania grupy i poszukiwania nowych silników wzrostu.

Ta transakcja, spełniając wszystkie wymienione kryteria, powoduje, że po finalizacji i pełnej integracji nowego biznesu, będziemy bliżej osiągnięcia celów strategicznych: rozwijania źródeł wzrostu innych niż soda, a także dywersyfikacji geograficznej i produktowej poprzez zwiększenie naszej obecności na rynku globalnym – mówi Kamil Majczak. 

Jak to możliwe, że polską firmę chemiczną stać na taką transakcję? Qemetica to spółka dość specyficzna jak na polską chemię, bo posiadająca także własną bazę surowcową. To wzmacnia firmę, choć oczywiście nie uniezależnia od tego, co dzieje się na rynku. Jednak to właśnie baza surowcowa stała się bazą dobrych wyników firmy w ostatnich latach i pozwoliła na obiecujące, choć kosztowne przejęcie.

Źródło: wnp.pl

Więcej postów