Zbiorniki, które nie powstały. „Część źle zaplanowana, wmieszali się politycy”

niezależny dziennik polityczny

Gdy powódź pustoszy kolejne miejscowości, nie cichną spory dotyczące tego, czy Polska wyciągnęła bolesną lekcję z powodzi 1997 r. Zapytaliśmy specjalisty, co zostało zrobione, ile możemy dzięki temu zyskać a co stracić. Rozmawiamy z dr. Sebastianem Szklarkiem, autorem bloga „Świat Wody”, ekohydrologiem z Europejskiego Regionalnego Centrum Ekohydrologii PAN.

Klaudia Urban, SmogLab: Czy dzisiejsze zabezpieczenia przeciwpowodziowe chronią nas bardziej niż te z 1997 r.?

Widziałem komentarze hydrotechników, że dużo zostało zrobione. Rzeczywiście zbudowano trochę zbiorników suchych, które miały zabezpieczać. Było planowane więcej, ale nie zostało to zrobione. Głośny był ruch społeczny „»Nie« dla zbiorników w Kotlinie Kłodzkiej”.

Obawiali się niszczenia przyrody i zaburzania krajobrazu?

Tak, nie chcieli zniszczenia przyrody, dziedzictwa kulturowego regionu, a część z tych zbiorników była po prostu źle zaplanowana. Jednak, zamiast szukać kompromisu i zestawu najlepszych działań, to jak zawsze wmieszali się w to politycy, zarówno z jednego, jak i drugiego obozu politycznego. Stwierdzili, że skoro mieszkańcy tego nie chcą, to nie będą robić zbiorników.

Prawdopodobnie zbiorniki, które zostały zbudowane, spłaszczyły tę falę, czyli trochę ograniczyły ryzyko. Różnica między 1997 r. a tym rokiem jest taka, że tym razem wody spadło więcej. To jest jedna rzecz. A druga to pytanie, co zostało zrobione nie na plus, a na minus. W takim sensie, że zwiększył się spływ wody. Głównie chodzi o wycinki lasów na terenach górskich.

Kotlina Kłodzka i protesty przeciwko zbiornikom retencyjnym

Na przykład w zdewastowanej przez wodę Kotlinie Kłodzkiej?

Tak. Trafiłem też na informację, że dużo wycinek było w rejonie Masywu Śnieżnika. Z jednej strony budujemy zbiorniki, a z drugiej przyspieszamy spływ wody. Więc efekt tego, co zmieniło się po 97 r., może wyjść na zero, zakładając, że spadnie tyle samo wody.

Do tego trasy zrębowe, czyli ciężki sprzęt wjeżdżający w góry, żeby wyciąć drzewa, to są też rynny, którymi szybciej spływa woda. I wieloletnie podejście, żeby pozbyć się wody, spuścić ją jak najszybciej i jak najniżej. Nie spodziewałbym się, żeby wpłynęła na to betonoza w górach.

Trzeba też wziąć pod uwagę, że to zjawisko było poprzedzone dużymi upałami, suszą. A susza wpłynęła tak, że ziemia była przesuszona.

To znaczy, że woda nie wsiąkała w glebę?

Tak, bo najpierw wilgoć musi złapać wierzchnia warstwa, żeby ta wilgoć mogła dostać się niżej. Akurat w rejonach górskich infiltracja nie ma aż tak dużego znaczenia, bo jednak jest tam dużo utworów skalnych. Jednak zawsze wierzchnia warstwa gleby byłaby w stanie coś zatrzymać, gdyby nie była tak przesuszona. Susza mogła dołożyć swoją cegiełkę, ale wszystko trzeba dokładnie przeanalizować, jak sytuacja już się uspokoi.

Kolejna sprawa to temperatury. Zmiana klimatu powoduje, że Arktyka jest jednym z regionów, który się najszybciej ociepla. Jeżeli Arktyka tak się ociepla, to różnica temperatur między nią a Europą Środkową maleje i prąd strumieniowy, który normalnie tworzy barierę, żeby chłodne masy powietrza nie spływały na południe, coraz częściej się rozpada. Jak ten prąd strumieniowy się rozpadnie, to jęzor zimnego powietrza schodzi z północy na dół. Akurat w tym przypadku mieliśmy chłodne powietrze znad Atlantyku, które przez rozpad tego wiru spłynęło na Zatokę Genueńską, gdzie powstają niże genueńskie. Tam zaciągnęło wilgoć z rozgrzanego ponad normę Morza Śródziemnego, które w ostatnich miesiącach biło rekordy temperatur. W tym roku była tam maksymalna temperatura 32 st. C.

Jak mamy nagrzane morze i wysokie temperatury, to bardzo dużo wilgoci paruje do atmosfery i czeka na swoją okazję, żeby spaść. Zimne powietrze zaciągnęło tę wilgoć i poszło w kierunku rozgrzanej Europy. Chłodne wilgotne powietrze zderzyło się z ciepłym suchym, to z automatu powoduje, że woda się skrapla i spada na powierzchnię w postaci deszczu. Mamy wzmożenie tego zjawiska przez zmianę klimatu.

Zmiana klimatu sprawia, że pada intensywniej?

Tak. Druga sprawa to jest to, co robimy z wodą, jak ona już spadnie. Przy okazji zbiorników w Kotlinie Kłodzkiej był też opór mieszkańców przed wysiedleniem, żeby utworzyć w tym miejscu zbiorniki suche. Pytanie, czy ci, którzy wtedy protestowali, nie zostali teraz zalani.

Ciekawe, co powiedzieliby dzisiaj, gdyby padła taka propozycja. Jaką lekcję powinniśmy wyciągnąć z bieżącej katastrofy? W co inwestować, żeby chronić ludzi?

Przede wszystkim zacząć poważnie myśleć nad odsuwaniem zabudowy od rzek i zabieraniu człowieka oraz budynków z terenów zalewowych. Stworzymy wtedy rzece miejsce, żeby mogła kontrolowanie wylewać i nie powodowała strat tam, gdzie jest gęsta zabudowa. To też są koszty, które trzeba ponieść, ale biorąc pod uwagę co jakiś czas powtarzające się straty albo utrzymywanie infrastruktury przeciwpowodziowej, może się okazać, że taniej jest przenieść ludzi w inne miejsce.

Wiadomo, że nie przeniesiemy całego centrum miasta, jak np. w Kłodzku. Na pewno natomiast znalazłyby się miejsca o mniejszej gęstości zabudowy, gdzie można szukać takich polderów, żeby właśnie wodę rozlać kontrolowanie w dane miejsce. Nie da się zrobić tego tylko zbiornikami. Pobudowaliśmy je, ale aktualna powódź pokazała, że one tylko spłaszczyły falę.

Jedno rozwiązanie przeciwpowodziowe nie wystarczy

Jak działają takie poldery?

Z wyglądu może przypominać zbiornik wodny. Tylko że na co dzień jest on suchy i czeka na wodę, którą będzie mógł zatrzymać. Można powiedzieć, że to jest taka wanna, czekająca aż ją napełnimy.

Jak ocenia pan szanse Opola i Wrocławia na uniknięcie wielkiej fali?

Szczególnie problematyczne jest to, ile zapór wytrzyma. Będzie też test Raciborza. Woda zaczęła spływać z Czech, bo ich zbiorniki już są wypełnione. Zobaczymy, na ile Racibórz to przetrzyma i spłaszczy. Do tego dochodzi jeszcze deszcz – czy będzie padać w weekend i woda się skumuluje.

Chciałby pan o coś zaapelować?

Musimy myśleć o całej palecie różnych rozwiązań przeciwpowodziowych, bo przy tak ekstremalnych zjawiskach raczej ciężko będzie zatrzymać wszystko. A w takich przypadkach chodzi o to, żeby ten wzrost był jak najwolniejszy i fala powodziowa jak najbardziej rozciągnięta w czasie. Wtedy jest szansa, że nie będzie się to tak rozlewało po miastach i mniejszych miejscowościach.

Źródło: onet.pl

Więcej postów