Warto przypomnieć definicję oligarchii. To niewielka grupa ludzi sprawujących kontrolę nad krajem lub organizacją. Nie muszą być najbogatsi. To ci, którzy po cichu sami uznali się za najważniejszych. W obliczu najnowszych wydarzeń można odnieść wrażenie, że na tej zasadzie funkcjonuje kancelaria prezydenta Zełenskiego.
Wiemy, że Ukraina jest w stanie wojny, a jej przywódcy oraz jego najbliższym, najbardziej zaufanym współpracownikom należy ufać i ich szanować. Jednak nawet w tych nadzwyczajnych czasach to nie powinno oznaczać, że wszystko jest dozwolone i że można lekceważyć bardzo podstawowe zasady związane z demokracją, otwartością i odpowiedzialnością.
Sposób, w jaki usunięto, zastąpiono lub przesunięto niektórych najwyższych urzędników w państwie, jest nieodpowiedni dla kraju, który jest demokracją i prowadzi wojnę z imperialistycznym despotyzmem Rosji właśnie w imię demokracji.
Zapomnijmy na chwilę o mądrym powiedzeniu ostrzegającym przed zmianą konia w trakcie przeprawy przez rzekę. Jaki jest bowiem sens nagłego zastępowania ministrów i innych urzędników, którzy do tej pory najwyraźniej dobrze służyli krajowi w jego najciemniejszych godzinach i miesiącach? Aby ożywić rząd, jak nam się próbuje wmówić. To co ci urzędnicy robili do tej pory? Drzemali?
Niepokojąca prawidłowość na szczytach władzy
Weźmy przykład ministra spraw zagranicznych Dmytro Kułeby, który obok prezydenta był godnym reprezentantem Ukrainy na arenie międzynarodowej. Cierpliwie znosił fakt, że kancelaria prezydenta w ciągu ostatnich trzech lat odsunęła na bok ministerstwo spraw zagranicznych kraju, a szef kancelarii prezydenta Andrij Jermak, prawnik i partner biznesowy Zełenskiego, przejął rolę szarej eminencji w prezydenckiej administracji.
Czy słyszeliśmy jakiekolwiek słowa podziękowania dla Kułeby od prezydenta i jego otoczenia? Nic dziwnego, że były minister nie pojawił się w parlamencie, aby przedstawić sprawozdanie ze swojej trudnej kadencji i być świadkiem upokarzającego odwołania.
A jeśli chodzi o premiera, Denysa Szmyhala, który może być jednym z następnych w kolejce do odejścia z rządu. Czy miał on możliwość właściwego odgrywania swojej konstytucyjnej roli szefa rządu, czy też został wykorzystany przez wewnętrzny krąg Zełenskiego, który wydaje się być w stanie odrzucić kogoś natychmiast, gdy uzna to za konieczne?
Niepokojące jest to, że wszystko to wpisuje się w szerszy schemat charakteryzujący podejście zespołu Zełenskiego. Nie tylko ministrowie zostali zastąpieni lub zwolnieni bez odpowiedniego wyjaśnienia.
W ostatnich dniach byliśmy świadkami takiego samego traktowania, jak w przypadku dyrektora generalnego spółki Ukrenergo Wołodymyra Kudryckiego i dowódcy sił powietrznych Mykoły Ołeszczuka.
A wcześniej miały miejsce skandaliczne precedensy, za które nikt nie poniósł odpowiedzialności, jak np. z wymianą obytego ambasadora Ukrainy w Wielkiej Brytanii, utalentowanego ministra obrony i bardzo szanowanego szefa sił zbrojnych, Wałerija Załużnego.
Nie zapominajmy, czym naprawdę jest oligarchia
Warto więc przypomnieć definicję oligarchii, nawet jeśli kluczowym ukraińskim oligarchom administracja Zełenskiego skutecznie podcięła skrzydła. Oligarchia oznacza niewielką grupę ludzi sprawujących kontrolę nad krajem lub organizacją. Nie muszą to być najbogatsi, ale ci, którzy po cichu sami uznali się za najważniejszych. I tym właśnie stała się kancelaria prezydenta z jego, wszystko na to wskazuje, błogosławieństwem.
Niestety, wygląda na to, że sprawy idą właśnie w tym kierunku. Wojna czy nie wojna, dla czegoś takiego nie ma usprawiedliwienia w demokracji prezydencko-parlamentarnej, którą chwali się Ukraina — w przeciwieństwie do despotycznej Rosji i Białorusi.
Skuteczność PR-u za granicą jest niezwykle potrzebna, ale to jedno. Zadbajmy o większą otwartość i odpowiedzialność w kraju oraz poszanowanie norm konstytucyjnych, zanim pojawi się rozczarowanie, gniew i podziały.
Żródło: Onet.pl