„Czuję się ofiarą działań Zbigniewa Raua”. Były rzecznik MSZ oskarża ministra o mobbing

niezależny dziennik polityczny

Uważam, że byłem poddawany działaniom mobbingowym przez pana ministra – mówi były rzecznik MSZ Łukasz Jasina pod adresem byłego szefa dyplomacji Zbigniewa Raua. Były urzędnik w rozmowie z Wirtualną Polską ujawnia kulisy pracy w resorcie i podkreśla, że adnotacja o zachowaniu ministra znajduje się w aktach medycznych MSZ.

  • – Kiedy wyszedłem ze szpitala, do którego trafiłem w związku z przemęczeniem w pracy i załamaniem nerwowym, minister podczas spotkania przywołał Wielką Pardubicką, czyli tradycyjny wyścig koni w Czechach. Zapytał mnie, czy wiem, co tam się robi z tymi, które złamią sobie nogę i stają się bezużyteczne. Odpowiedziałem, że strzela się do nich, zabija. Minister odpowiedział, że on mi tego nie zrobi – mówi Łukasz Jasina, opisując zachowania byłego szefa MSZ Zbigniewa Raua.
  • – Zbigniew Rau był człowiekiem o gigantycznych skokach nastrojów, który potrafił w ciągu jednego dnia przejść od okazywania gigantycznego zaufania, pełnego doceniania pracy, powierzania mi bardzo odpowiedzialnych zadań, aż do całkowitego podważania moich kompetencji. Było to połączone z nieokiełznanymi wybuchami psychicznej agresji – uważa były rzecznik MSZ.
  • Łukasz Jasina walczy przed sądem o przywrócenie do pracy w MSZ. Został wyrzucony z pracy przez Zbigniewa Raua, bo tuż przed ciszą wyborczą, poprzedzającą wybory parlamentarne z 15 października 2023 roku, powiedział, że za granicą będą komisje, które nie zliczą głosów na czas. Wypowiedź nie spodobała się szefowi MSZ Zbigniewowi Rauowi i innym politykom PiS.
  • Zbigniew Rau w rozmowie telefonicznej z dziennikarzem WP stwierdził, że są to rzeczy, których nie będzie komentował. Dodał, że z tego, co wie, Łukasz Jasina napisał książkę o latach w MSZ i wywiad według niego to forma promocji książki.

Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski: Dlaczego pan, rzecznik MSZ za czasów Zbigniewa Raua, zwolniony przez tego samego Zbigniewa Raua, chce wrócić do pracy w resorcie kierowanym teraz przez Radosława Sikorskiego?

Łukasz Jasina, były rzecznik MSZ: Uważam, że mógłbym się przydać w MSZ. Widziałem mnóstwo osób, które lojalnie pracowały dla państwa polskiego pod rządami PiS, które nie podzielały poglądów PiS. Jest to zresztą norma. Tak powinno być w urzędach państwowych. Po zmianie rządu kilka z nich zajmuje znaczące stanowiska w resorcie. Uważam więc, że i ja mogę pracować w MSZ kierowanym przez ministra Sikorskiego, nawet jeśli w wielu sprawach rzeczywiście bliżej mi do PiS.

Naprawdę sądzi pan, że minister Sikorski pozwoli na to, żeby człowiek, który był twarzą MSZ za czasów PiS, robił karierę po zmianie władzy?

Ludzie z bliskiego otoczenia Zbigniewa Raua wyjeżdżają obecnie na placówki dyplomatyczne, a jedna z pań – Karolina Janiak – zajęła nawet ważne stanowisko w biurze ministra Sikorskiego – jest wiceszefem biura ministra. W MSZ i służbach zazwyczaj jest tak, że przy zmianie na górze, środki i doły zostają mniej więcej takie same. Zamieniają się tylko miejscami.

Jak mowa o łatkach, to ja mam ich więcej niż tylko „PiS-owca” dla ludzi z PO. Dla części PiS-u jestem zdrajcą, a jeszcze inni uważają, że to niewybaczalne, że jako reprezentant środowiska LGBT w ogóle wszedłem w relacje z PiS.

Bo pracował pan dla rządu, którego przedstawiciele szczuli na gejów.

„Szczuli na gejów” to przesada.

Nie słyszał pan Przemysława Czarnka, który w TVP mówił, że „ci ludzie nie są równi ludziom normalnym”? Nie widział pan materiałów w TVP Jacka Kurskiego, w których geje byli porównywani do pedofilów?

Politycy czasami szczują i to nie tylko w Polsce. Wtedy wyborcy mogą ich odwołać ze stanowisk w wolnych wyborach.

Ale nie każdy gej musi to milcząco akceptować i pracować dla takiego rządu.

Dawałem twarz polskiej polityce zagranicznej. Podobnie, jak kilkudziesięciu innych gejów w MSZ. Ja miałem to nieszczęście, że w mediach społecznościowych zajęło się mną dwóch nie do końca zrównoważonych ludzi: Ziemowit Szczerek i Bartosz Staszewski.

A tak w ogóle, to dla jakiego rządu ma pracować Polak, chcący wspierać polską politykę zagraniczną? Dla niemieckiego? Malezyjskiego?

Takim tłumaczeniem poprawia pan sobie samopoczucie. Można też powiedzieć, że dawał pan twarz resortowi w rządzie, który atakował osoby LGBT.

Nie muszę sobie poprawiać samopoczucia w tej sprawie. Wszyscy wiedzieli, że jestem gejem, a twarz dawałem polskiej polityce zagranicznej, którą popierałem.

Ale tu przede wszystkim chodzi o osoby, które tak łatwo nie umiały sobie poradzić z tym, że osoby LGBT były odczłowieczane, choćby we wspomnianej już TVP.

Jednocześnie ta telewizja, wiedząc, że jestem gejem, pozwalała mi prowadzić programy o starym kinie. A na to, co się działo w sprawach osób LGBT pod rządami PiS, można mieć wiele spojrzeń. Pańskie, nieco ekstremalne, jest tylko jednym z wielu.

Ale tu nie chodzi tylko o pana. Te materiały były krzywdzące dla społeczności, której jest pan częścią i nie jest to tylko mój pogląd. W tej sprawie interweniował Rzecznik Praw Obywatelskich. A pan, być może, ze swoim programem o kinie był po prostu kwiatkiem do kożucha w TVP.

Tym bardziej nikt nie dał prawa przedstawicielom społeczności LGBT, w tym panu Staszewskiemu, by mnie odczłowieczać, hejtować w internecie i w życiu realnym. Działo się to tylko z tego powodu, że byłem pierwszym w historii Polski wysokim urzędnikiem MSZ, który się ujawnił. Jak każdy inny jestem tak samo uprawniony do określania standardów, co może robić gej w Polsce. Ja przynajmniej niczego przed nikim nie ukrywałem. Robiłem to w przeciwieństwie do niektórych z tego obozu.

Rozmawiamy o panu.

Uważam, że nie ma jednego środowiska gejowskiego, jednej społeczności LGBT, tak jak nie ma Polaków jako jednolitej masy. Ja się nigdy nie czułem rzecznikiem naszej społeczności. Zresztą chyba nikt tego ode mnie nie oczekuje.

Jestem tak dalece przyzwyczajony, że wielu polityków powie wszystko dla rosnących słupków poparcia, że miałem to głęboko gdzieś. Zbigniew Rau nie miał większego problemu, że zatrudnił geja na rzecznika. Poinformowałem go o tym na początku pracy.

I jak zareagował?

Początkowo w ogóle nie zareagował, a kiedy Bart Staszewski mnie zaatakował, prawica zaczęła mnie bronić jako konserwatywnego geja. Ale to akurat było wygodne politycznie [aktywista Bart Staszewski napisał w mediach społecznościowych: „Jeżeli Łukasz Jasina, nowy rzecznik MSZ rzeczywiście jest gejem, to oczywiście należy o tym mówić i to wyśmiewać. Ten rząd walczy z osobami LGBT, tworzy strefy wolne od LGBT. To taka sama hipokryzja jak posłanka, która po cichu usuwa ciąże i publicznie potępia aborcje. Komedia” – red.]. Pan minister Rau raczej uznawał, że sprawa mojej orientacji nie ma większego znaczenia. Choć kilka razy zdarzyło mu się do tego nawiązać.

Jak?

Sugestiami, że jestem zbyt emocjonalny, jak każdy gej. Ale pan minister był daleki od politycznej poprawności.

To znaczy?

Mam na myśli dowcipy, które opowiadał.

Co go bawiło?

Kawały dotyczące inteligencji kobiecej, męskiej i ludzkiej.

Dobrze rozumiem, że Rau śmiał się z dowcipów, że kobiety są głupsze od mężczyzn?

Tak. I wiem, że o gejach też opowiadał żarty, ale nigdy nie przy mnie. No, ale to stereotyp u wielu osób z jego pokolenia, które myślą, że kobiety i geje są bardziej emocjonalni. Podpowiadałem, żeby tego nie robił. Choć przyznaję, że i ja opowiadam bardzo niepoprawne dowcipy na każdy temat, w tym o nas, osobach LGBT. W końcu mogę, jako rzeczona mniejszość.

I jak minister reagował na sugestie?

Szefowie dyplomacji nie są przyzwyczajeni do zwracania im uwagi i do tego, że mogą się mylić. Jestem gejem i tyle. A praca dla rządu PiS nie była dla mnie problemem. Pracowałem jako rzecznik MSZ, bo zawsze chciałem być urzędnikiem w tym resorcie. I uprzedzając ewentualne pytanie – zgadzałem się z większością polityki rządu PiS. Płacę teraz za to wysoką cenę, bo choć mam wykształcenie i doświadczenie np. w dziedzinie kultury i filmu, to mam duże problemy ze znalezieniem stabilnej pracy. Choćby w instytucjach kultury związanych z filmem. To dlatego, że pracowałem w MSZ za rządów PiS.

Ma pan o to żal?

Mam. Bo znam się na filmie. Przywrócenia do pracy w MSZ domagam się jednak nie z powodu żalu, tylko z poczucia niesprawiedliwości. Zostałem zwolniony z MSZ ze wskazaniem mojej winy. 13 października zostałem natychmiastowo odwołany z funkcji rzecznika, a już 17 października zwolniono mnie z obowiązku świadczenia pracy z najkrótszym okresem wypowiedzenia. Poza tym to zwolnienie to było tylko postawienie kropki nad „i”.

W jakim sensie?

Moje relacje z ministrem Rauem bywały trudne od pierwszego dnia pracy. Parafrazując słynną wypowiedź Lecha Wałęsy, na początku plusy przesłaniały minusy, gdyż było ich znacznie więcej. Również ze strony pana ministra. Życie to jednak ewolucja. Ostatecznie czuję się ofiarą działań Zbigniewa Raua, które moim zdaniem ocierają się co najmniej o mobbing. Moja opinia na ten temat znajduje się zresztą w aktach medycznych MSZ. Tam zgłosiłem sprawę.

Oskarża pan Zbigniewa Raua o mobbing lub o działania mobbing się ocierające?

Uważam, że byłem poddawany działaniom mobbingowym przez pana ministra, choć nie wiem, czy on sam miał świadomość tego, co robi.

Może to więc nie był mobbing?

Myślę, że są osoby, które nie uświadamiają sobie swoich działań, a jednak je popełniają. Poza tym to dla mnie trudne, bo wciąż za wiele rzeczy pana ministra szanuję. Publicznie nie krytykowałem go i bardzo często broniłem polityki, którą prowadził.

A może część osób uzna, że za sprawą oskarżeń, które teraz pan formułuje, chce pan wrócić do MSZ?

Tak nie jest, to byłoby strasznie tanie. Chciałem, żeby moja ocena działań Zbigniewa Raua została odnotowana. Teraz mówię o tym publicznie, bo uświadomiłem sobie, że nie można tak traktować ludzi. Osoby, które wspierały ministra, a które są związane z odwołaniem mnie, nadal pracują w MSZ.

Zbigniew Rau był człowiekiem o gigantycznych skokach nastrojów, który potrafił w ciągu jednego dnia przejść od okazywania gigantycznego zaufania, pełnego doceniania pracy, powierzania mi bardzo odpowiedzialnych zadań, aż do całkowitego podważania moich kompetencji. Było to połączone z nieokiełznanymi wybuchami psychicznej agresji. Krzyczał na mnie głośno. Ot, takie „Szaleństwa króla Jerzego”, jak w filmie. Władcy tak mają, a obowiązkiem ich współpracowników, takich jak ja, było łagodzenie sytuacji.

Co krzyczał minister?

Zarzucał mi, że chcę go zniszczyć. Krzyczał, że nic nie umiem. Stawiał mi za wzór pracę innych ludzi, mówiąc, że nigdy nie będę w stanie im dorównać. Kilka godzin później znów bardzo mnie doceniał, a po kolejnych krytykował za kolor skarpetek czy jakość koszul, które nosiłem.

Co było nie tak w tych koszulach?

Mówił, że powinienem nosić białe, a nie niebieskie lub, że niewłaściwe jest noszenie marynarki w innym kolorze niż spodnie. Kwestionował też brązowy kolor butów. Chciał, żebym był jak eleganccy dyplomaci, którymi był zafascynowany. Rzeczywiście, dobór koszul jest zaletą wielu ludzi z gmachu przy Szucha.

Jaka sytuacja najbardziej utkwiła panu w pamięci?

Już pierwszego dnia naszej współpracy, czyli 1 września 2021 roku pan minister miał wygłosić oświadczenie dla prasy. Później ja miałem odpowiadać na pytania dziennikarzy. Zależało mu, żeby jego na sali już nie było, kiedy pojawią się dziennikarze. To się nie udało. Poprosiłem dziennikarzy TVP i TVN, żeby nie zadawali pytań do pana ministra, na co się zgodzili, ale słowa nie dotrzymali.

Zadawanie pytań ministrom to przecież normalna praca mediów.

Po wszystkim zostałem wezwany. Minister zarzucił mi, że chciałem go zniszczyć, doprowadzić do sytuacji, w której się skompromituje. To był zresztą stały element. I już wtedy, pierwszego dnia mojej pracy, podałem się do dymisji. Nie została ona przyjęta. Zresztą do dymisji podawałem się kilkukrotnie z takim samym efektem. Minister mnie krytykował, ale nie odwoływał, a przy okazji podważał moją lojalność.

Co jeszcze pan zapamiętał?

Kiedy wyszedłem ze szpitala, do którego trafiłem w związku z przemęczeniem w pracy i załamaniem nerwowym, podczas spotkania przywołał Wielką Pardubicką, czyli tradycyjny wyścig koni w Czechach. Zapytał mnie, czy wiem, co tam się robi z tymi, które złamią sobie nogę i stają się bezużyteczne. Odpowiedziałem, że strzela się do nich, zabija. Minister odpowiedział, że on mi tego nie zrobi.

Często zarzucał mi nieumiejętność działania w polityce. Stwierdzał, że nie znam się na mediach i jestem marnym rzecznikiem. Na początku uznałem, że ciężką pracą przekonam go, że jest inaczej. Był nawet czas, że uchodziłem za jego faworyta. Później zrozumiałem jednak, że nasze relacje nigdy się nie zmienią. Był, a z tego, co wiem, nadal jest przekonany, że byłem niewdzięczny.

Zaczął się pan obwiniać?

Tak. Gdybym czasami się ukorzył, uznał, że jestem głupi, ucałował go w pierścień, byłoby łatwiej. Ale tego nie zrobiłem.

Zdarzało się, że traktował pana jak powietrze?

Zaczął mnie tak traktować w czerwcu 2023 r. Odsunął mnie, kiedy w maju na pytanie Magdaleny Rigamonti w Onecie powiedziałem, że prezydent Zełenski powinien przeprosić za Wołyń. Tymi słowami nie naruszyłem mandatu, który miałem, ale zostałem wysłany na urlop. W mediach rozpętała się burza, a Zbigniew Rau doszedł do wniosku, że ja, jego rzecznik przecież, w ogóle nie powinienem wypowiadać się do mediów.

Szybko powierzył część obowiązków wspomnianej już pani dyrektor Karolinie Janiak, obecnie wicedyrektor biura ministra Sikorskiego. I tak pod koniec sierpnia ukształtowała się dwoistość polityki informacyjnej MSZ. Pani dyrektor obsługiwała ministra, a cała reszta polityki komunikacyjnej spadła na mnie. To spowodowało, że w ogóle nie byłem wtajemniczany w kwestie związane np. z aferą wizową. Akurat teraz jest to dla mnie wygodne, bo nie zatwierdzałem żadnych działań resortu w tej sprawie.

Minister próbował pana ośmieszać?

Zarzucał mi często „pewien sentymentalizm”. Podważał moje kompetencje. Zdarzało się to również przy osobach z zewnątrz. Poprosiłem, żeby nie robił tego poza najbliższym kręgiem współpracowników, bo to podważało moją pozycję.

A kwestionował podejmowane przez pana decyzje?

Regularnie. Na przykład nominacje na stanowiska dyrektorskie, dobór ludzi biorących udział w wizytach, jakości publikowanych oświadczeń. Czasami krzyczał, ale za pół godziny sprawiał wrażenie, jakby zupełnie tego nie pamiętał. Irytował się głównie w sytuacjach wyjazdów zagranicznych, związanych ze stresującym dla niego kontaktem z mediami, konferencjami, oświadczeniami lub pojawieniem się jakiegoś tekstu. Miał też taką cechę, że lubił wracać do sprawy, analizował ją, wypominał.

Minister naprawdę bał się mediów?

Tak. Bał się dziennikarzy i kontaktu z nimi. Czasami rozgrywał to tak, że mówił dziennikarzom, że to rzecznik rzekomo ogranicza mu do nich dostęp.

W kampanii minister Rau nagle zaczął się jednak pojawiać w mediach, głównie w TVP m.in. w „Gościu Wiadomości”.

Poza stricte rządowymi mediami, minister Rau zgodził się wyłącznie na występ u Krzysztofa Ziemca w RMF i Bogdana Rymanowskiego.

Jak wyglądało przygotowanie wizyty ministra w TVP z perspektywy rzecznika? Znał pytania przed wywiadem?

Przynajmniej w jednym przypadku.

Naprawdę?

Tak, ale to nie było na jego prośbę, ale telewizji, bo to pomogłoby w układaniu pytań.

Niby nie powinienem być zaskoczony, ale jestem.

Najwyraźniej mało pan wie o życiu. TVP zwróciła się do mnie z prośbą o pomoc w przygotowaniu fachowych pytań, gdyż wydawcy „Gościa Wiadomości” nie czuli się wystarczająco kompetentni w sprawach polityki zagranicznej. To była prośba skierowana przez wydawcę, prowadzącą rozmowy była Danuta Holecka. To był wieczór, kiedy zmarła królowa Elżbieta II. Ładnie udało nam się to przygotować.

Czyli pomógł pan wypowiedzi ministra poprzecinać pytaniami.

Skoro wydawca o to poprosił, dlaczego miałbym odmówić? Miałbym problem z wymuszaniem na dziennikarzu, by o coś zapytał, albo żeby o coś nie pytał. Nie powiem, kto to był, bo ta osoba pracuje jeszcze w TVP. Z tego, co wiem, nadal pracuje w ten sam sposób. A wtedy w TVP byli zadowoleni, że minister pojawił się w „Gościu Wiadomości”. Rzecznikowanie to też sztuka dawania mediom tego, czego chcą. Zresztą teraz MSZ też to robi – choćby przekazując informacje takim, a nie innym dziennikarzom w sprawie odwołanych ambasadorów.

Wracając do ministra Raua, co do zasady uważał, że dziennikarze są bardzo niepotrzebnym elementem, złem koniecznym. Miałem być często buforem przed nimi i bronić ministra przed mediami.

To dość osobliwe postrzeganie roli rzecznika.

Całkowicie normalne i jedno z najważniejszych zadań każdego rzecznika. Jak zostanie pan kiedyś rzecznikiem, to pan zrozumie. Chodziło o chronienie szefa przed popełnianiem błędów w relacjach z mediami.

Nie planuję być rzecznikiem. Skoro postawa ministra była według pana niewłaściwa, to dlaczego kontynuował pan współpracę?

Bo chciałem budować politykę komunikacyjną resortu, a każda trudna relacja ma swoje etapy. W pewnym momencie nauczyłem się ignorować wahania zachowań przełożonego, ale z czasem poczułem, że ta relacja miała wpływ na moje zdrowie. Po pracy wracałem do domu, gdzie mieszkała moja bardzo chora mama, więc właściwie nie miałem miejsca, gdzie mógłbym odpoczywać.

I właśnie wtedy, czyli na początku stycznia 2023 roku trafiłem do szpitala. Uważam, że sytuacja w pracy miała na to wpływ. Miałem takie sytuacje, że niemal ciągle byłem poddawany permanentnemu hejtowi m.in. po wypowiedzi „o Polakach jako sługach Ukrainy”. Jako osoba spoza struktur partyjnych, byłem ciągle na celowniku wewnątrz PiS.

Musiałem znosić pana ministra i w pewnym momencie wysiadłem. Nie dałem rady. Nie miałem żadnych możliwości regeneracyjnych. Kilka dni urlopu miałem w 2022 roku, choć ludzie w MSZ nie chcieli, żebym zostawiał ich z ministrem. Kiedy w 2023 roku wyszedłem ze szpitala, kolejny raz podałem do dymisji. I kolejny raz nie została ona przyjęta. W końcu w maju minister doszedł do wniosku, że powinienem zostać wysłany jak najszybciej na placówkę dyplomatyczną jako dyrektor Instytutu Kultury Polskiej w Londynie.

Czyli awans?

Nie. Wbrew publicystyce, placówka jest wyłącznie służebnym aparatem wobec centrali. W końcu to jednak wiceministrom i rzecznikom ambasadorowie przynoszą wina i czekolady. Kierowanie placówką, zwłaszcza taką, co do której posiada się kompetencje – a takie jako znawca kultury miałem – jest okazją do zrobienia czegoś dobrego dla promocji polskiej kultury. Dla niektórych jest jednak wygnaniem i szansą zarobienia w miarę porządnych pieniędzy.

A są cechy, które doceniał pan u Zbigniewa Raza?

To przekonanie, że zawsze ma rację, ta pewność siebie – to pomagało mu w rozmowach. Był przygotowanym ministrem, słuchał opinii ekspertów. Miał dość duży wpływ na politykę zagraniczną i stały roboczy kontakt z Jarosławem Kaczyńskim. Podstawowym problemem polskiej polityki zagranicznej było to, że nie była polityką ściśle skoordynowaną. Ona była zarządzana przez liczne ośrodki, które z sobą konkurowały. Niestety, polska polityka zagraniczna zawsze służyła polityce wewnętrznej.

A Rau w ogóle wie, że oskarża go pan o balansowanie na granicy mobbingu?

Nie, jeszcze nie. Na razie po prostu mówię, jak było, skoro mnie o to zapytano.

Ale podjął pan jakieś kroki prawne?

Jestem w kontakcie z prawnikiem. O działaniach poinformuję w odpowiednim momencie.

W żaden sposób nie uprzedził pan byłego szefa, czyli o wszystkim dowie się z wywiadu?

Pan minister nie utrzymuje ze mną kontaktów od kilku miesięcy. Nie odpisał na żadnego SMS-a, m.in. z życzeniami bożonarodzeniowymi. Kończę w tej chwili pracę nad książką, która ukaże się w październiku. Tam pewne sprawy opiszę na spokojnie. Mam wrażenie, że oddam też sprawiedliwość zasługom prof. Raua dla Polski, a nie tylko naszym skromnym relacjom.

Dzwonił pan z życzeniami świątecznymi do człowieka, którego oskarża o mobbing?

Ludziom trzeba dawać szansę, być dla nich ciepłym i dobrym. Tak zostałem wychowany.

Ale jak składać szczere życzenia w takiej sytuacji?

Szczerze życzę ministrowi zdrowia i tego, by nikogo nie traktował tak, jak mnie. Sobie nie mam nic do zarzucenia, więc pierwszy się odezwałem, szukałem kontaktu. Choć uważam, że to pan minister powinien przyznać się do błędu i przeprosić. Tego oczekuję.

Wielu polityków PiS utwierdzi się w przekonaniu, że jest pan zdrajcą, który kala własne gniazdo.

Stawałem się już zdrajcą dla tylu ludzi i środowisk, więc przestałem się tym kompletnie przejmować. Po każdej ze stron sceny politycznej istnieją na szczęście nadal mądrzy i kompetentni ludzie. A poglądów politycznych nie zmieniam. Po prostu nie zachowuję fałszywej lojalności wobec człowieka, który nie znał znaczenia tego słowa.

W związku z opisanymi przez Łukasza Jasinę sytuacjami, zwróciliśmy się do Zbigniewa Raua z prośbą o odniesienie się do zarzutów o stosowanie działań mobbingowych. Były szef MSZ w rozmowie telefonicznej nie wyraził chęci przesłania oświadczenia i nie odpowiedział też na listę pytań przesłanych mailem i w SMS. Stwierdził, że to są rzeczy, których nie będzie komentował i dodał, że z tego, co wie, Łukasz Jasina napisał książkę o latach spędzonych w MSZ, więc wywiad traktuje jako formę promocji książki.

Były minister spraw zagranicznych na pytanie, czy ma coś sobie do zarzucenia, odpowiedział: „Ale skądże. Żarty. Wręcz przeciwnie”. Na późniejsze pytanie, czy nie stosował mobbingu, stwierdził, że do niczego się nie ustosunkowuje i nie będzie wchodził w żadną interakcję z takimi historiami. Dodał, że ostatnio w mediach był pierwszym aferzystą RP w aferze wizowej, więc – jak stwierdził – może czytać o sobie kolejne absurdy. Polityk PiS dotąd nie przyjął też zaproszenia do programu na żywo, w którym mógłby odnieść się do sytuacji opisanych przez byłego rzecznika MSZ.

Źródło: wp.pl

Więcej postów