– Każdy może kupić receptę przez internet. Każdy, czytaj ci, których stać, aby zapłacić dwu-trzykrotną stawkę rynkową. W praktyce więc dostęp do marihuany stał się kwestią klasistowską, gdzie uprzywilejowani kupują legalnie susz w aptekach, a biedniejsi korzystają z nielegalnego czarnego rynku. A jak mają pecha, to kończą na dołku albo z zawiasami – twierdzi Andrzej Dołecki, prezes stowarzyszenia Wolne Konopie.
W Polsce medyczna marihuana jest legalna od 1 listopada 2017 roku. Na receptę można ją kupić od 17 stycznia dwa lata później. Sprowadza ją firma Spectrum Cannabis, której udało się zdobyć zgodę polskiego Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych. Szacuje się, że z takiej formy leczenia korzysta ponad 100 tys. Polaków. Jednocześnie Artykuł 62 Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii podaje, że za posiadanie środków odurzających – do których marihuana jest zaliczona – podlega karze pozbawienia wolności do trzech lat. Oznacza to, że posiadanie dzisiaj marihuany, przypomina trochę paradoks Schrödingera: jednocześnie jest legalne i nielegalne.
„Marihuana w Polsce jest quasi-legalna”
O tym czy marihuana w Polsce jest rzeczywiście quasi-legalna oraz jak wygląda funkcjonowanie w świecie na granicy bezprawia, zapytałem Andrzeja Dołeckiego, współzałożyciela i prezesa stowarzyszenia Wolne konopie oraz wieloletniego aktywistę na rzecz legalizacji marihuany w Polsce.
– Niestety w Polsce bardzo często jest tak, że może pan mieć tę receptę oraz realne medyczne przesłanki, aby korzystać z suszu, a jednocześnie, cóż, być w ciemnej dupie. Ostatnio dzwonił do naszego stowarzyszenia leczący się onkologicznie 67-letni mężczyzna z prośbą o pomoc prawną. Krótko po tym jak legalnie kupił susz w aptece, został zatrzymany przez nieumundurowanego policjanta, który akurat wyczuł zapach marihuany. Mężczyzna nawet nie zdążył skonsumować, a spędził 18 godzin w areszcie, zanim sprawa się wyjaśniła – twierdzi Dołecki.
Dołecki jest jednym z najstarszych aktywistów prolegalizacyjnych w Polsce, a działania polityczne oraz manifestacje – w tym największy w Polsce coroczny Marsz Wyzwolenia Konopi w Warszawie – prowadzi od blisko 20 lat. Ponieważ sam był niesłusznie aresztowany za sprzedawanie marihuany, blisko dekadę zajmuje się wsparciem osób, które również tego doświadczyły. Dowodzone przez niego Wolne konopie każdego dnia otrzymują co najmniej kilka próśb o pomoc doraźną lub prawną.
– Mam wrażenie, że do niektórych policjantów informacja o medycznej marihuanie nie dotarła i zdarzają się zatrzymania zupełnie legalnych pacjentów. I nie mówię tutaj o małolatach czy osobach, które chcą zapalić dla rozrywki, ale ludzi, które korzystają z marihuany w ramach np. terapii albo depresji – wyjaśnia.
„Kończymy z nieudaną polityką zakazów”
W wywiadach na przestrzeni ostatnich lat Dołecki niejednokrotnie mówił, że legalizacja marihuany w Polsce zależy najpierw od Stanów Zjednoczonych, a potem od Niemiec. Pierwsze były USA, gdzie kupno marihuany do użytku rekreacyjnego jest legalne w 23 z 50 stanów, natomiast aż 35 zalegalizowało stosowanie marihuany medycznej.
Z kolei 1 kwietnia br., w życie weszły nowe zasady niemieckiej polityki narkotykowej. Wedle korekty przepisów, każdy dorosły Niemiec ma prawo do uprawy trzech krzaków marihuany, posiadania maksymalnie 50 gramów suszu konopnego w domu oraz 25 gramów w miejscach publicznych. Jednocześnie od 1 lipca br. marihuana będzie dostępna w prywatnych klubach zrzeszających do 500 członków.
– Myślałem, że ta niemiecka zmiana wywoła w Polsce jakąś większą debatę w kręgach politycznych, ale na razie temat jest ogólnie pomijany. Docierają do mnie też głosy z tamtejszego środowiska przestępczego, że część jego przedstawicieli chciałaby się zalegalizować, więc może w Niemczech ta decyzja zapadła szybciej, bo po prostu zdali sobie sprawę, że jest to finalnie lepsze – twierdzi Dołecki.
Zdaniem prezesa Wolnych konopi nowelizacja prawa w Niemczech de facto nie jest legalizacją, czyli zorganizowanym wprowadzeniem produktu na sklepowe półki, obok papierosów czy alkoholu. Dołecki uważa, że u naszych zachodnich sąsiadów mamy do czynienia z dekryminalizacją i chęcią częściowej legalizacji, stąd wprowadzenie jej do klubów.
Legalizacja marihuany a policyjne statystyki
Karl Lauterbach, niemiecki minister zdrowia nazwał zmianę prawa „historyczną szansą, aby zakończyć nieudaną politykę zakazów”. – Od teraz łączymy prawdziwą alternatywę dla czarnego rynku z lepszą ochroną dzieci i młodzieży. Nie mogło być dalej tak, jak dotychczas – powiedział agencji DPA.
W zgoła innym tonie wypowiedział się Marcin Kierwiński, szef polskiego MSWiA. – Byłbym bardzo ostrożny z takimi regulacjami, które wprowadzili Niemcy. Jeżeli jakiekolwiek regulacje tego typu miałyby się pojawić, to po dokładnej analizie. Rozpoczynałbym od kwestii leczniczych, to naturalne. Ta dyskusja w Polsce już się przetoczyła. Ale przede wszystkim pytałbym w tym zakresie ekspertów – powiedział Kierwiński w rozmowie z PAP.
– Jakiej analizie? Tu nie ma żadnej analizy! Jakby cokolwiek analizowali, to zorientowaliby się, że od 25 lat ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii nie działa – ekscytuje się Dołecki – W momencie, gdy polskie prawo się zmieni – a kiedyś w końcu się zmieni – to dla takich instytucji jak MSWiA, będzie niestety problem, chociażby policyjny. Na razie 90 proc. aktywności policji w kontekście narkotyków to są sprawy drobne i błahe, które w momencie zmiany prawa przestaną być przestępstwami. Policja nie będzie mogła sobie podbijać statystyk łapaniem nastolatków z dwoma blantami i wyjdzie główny jej problem, czyli niska skuteczność – przekonuje aktywista.
Dostęp do marihuany. „Niemożliwe sojusze stają się możliwe”
Dołecki razem z innymi działaczami ruchów prolegalizacyjnych wielokrotnie apelował do różnych ministerstw, podając przykłady kolejnych krajów, które depenalizowało dostęp do marihuany. Kolejne rządy i koalicje nie były jednak zainteresowane, bądź aktywiści zderzali się z biurokratyczną ścianą.
– Dziś staramy się wymuszać presję bezpośrednio na politykach. Np. na posiedzeniu sejmu w połowie kwietnia udało się nam złapać z marszałkiem Szymonem Hołownią. Obiecał, że jeżeli ponownie zbierzemy 100 tys. podpisów i złożymy projekt obywatelski albo znajdziemy 15 posłów z inicjatywą, to dopuści te projekty do procedowania. Czy to nastąpi? Mam nadzieję. Hołownia twierdzi, że nie postąpi tak jak Marszałek Witek. Czy sejm jest gotowy na takie zmiany w Polsce? Mam nadzieję, że tak, ponieważ jeżeli nie uda się przepchnąć żadnych zmian, to zostaniemy w absolutnym ogonie Europy, z podobną polityką narkotykową co Białoruś i Rosja – twierdzi Dołecki.
Dołecki jest zdania, że w tej kadencji aktywiści prolegalizacyjnych mają dużo mniej przeciwników, przynajmniej deklaratywnych, nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii i utrzymaniu statusu quo, niż w poprzednim składzie rządu. Jednocześnie prezes Wolnych konopi przypomina, że to właśnie Donald Tusk, który osobiście mówił o depenalizacji marihuany za jego poprzednich rządów, nie był w stanie doprowadzić projektów ustawy zakładających koniec z karaniem za posiadanie, chociażby do głosowania.
– Co ciekawe to konserwatywny rząd PiS-u dwie kadencje temu zalegalizował medyczną marihuanę, więc w Polsce ciężko stwierdzić, kto tak naprawdę jest sojusznikiem, a kto przeciwnikiem. Wychodzi na to, że takie logiczne i proste sojusze okazują się niemożliwe, a te niemożliwe stają się możliwe – śmieje się Dołecki. – Naprawdę chciałbym, aby do zmiany doszło już za tej kadencji, ponieważ byłoby to dopiero zielone światło i początek dalszych prac i regulacji, ale czy nasza klasa polityczna do tego dojrzała to przekonamy się w czasie – podsumowuje aktywista.
Uzależnienie od narkotyków to problem zdrowotny, a nie kryminalny
W polskiej debacie publicznej na temat marihuany od lat jak bumerang wraca argument, że chociaż nie jest tak szkodliwa jak twarde narkotyki typu heroina to może stanowić do nich zachętę. Dlatego też konserwatywna część USA nazywa marihuanę „Gateway drug” (narkotyk wejściowy).
Dołecki pyta retorycznie, czy fakt, że heroina i fentanyl (jeden z najsilniej uzależniających narkotyków na świecie, który tylko w USA przyczynia się do śmierci ponad 70 tysięcy osób) są nielegalne, powoduje, że nie ma ich na rynku? Jego zdaniem oczywiście są tylko, że spychamy je do podziemia, zamiast potraktować te zjawiska jako problem społeczno-medyczne, a nie przestępcze. Jako przykład Dołecki podaje szwajcarski eksperyment z lat 90., który przeprowadziła Ruth Dreifuss, ówczesna burmistrzyni Zurychu. W ramach kontrowersyjnego programu przeciwdziałania uzależnieniu od heroiny utworzono projekt, gdzie, zamiast karać i aresztować heroinistów, zaczęto podawać im mikro dawki narkotyku, w ramach terapii odwykowej.
– Nawet na dzisiejsze standardy ta decyzja jest bardzo kontrowersyjna, a jednak, w stosunkowo krótkim czasie zjawisko patologicznego używania heroiny spadło. Projekt terapii okazał się na tyle skuteczny, że Szwajcaria zyskała jeden z najlepszych współczynników leczenia narkomanii w Europie na poziomie 30 proc. Oznacza to, że 3 na 10 uzależnionych do tamtejszych monarów zwyczajnie nie wracało po skończeniu odwyku. Dla porównania w polskich monarach ten współczynnik wynosi około trzech proc. – twierdzi Dołecki.
– Oczywiście nie chcę, aby rozdawać narkotyki każdemu jak cukierki, ale zacznijmy traktować narkomanię jako problem zdrowotny i zastanówmy się jak te osoby wyciągnąć z nałogu, a nie jak surowo je ukarać – podsumowuje aktywista.
Żródło: tokfm.pl