Przez Polskę przetacza się fala zwolnień grupowych. Globalne koncerny, które w naszym kraju działały od wielu lat, redukują załogę lub zamykają produkcję. W efekcie tysiące osób traci pracę. Eksperci uważają, że jednym z powodów tej sytuacji jest m.in. podwyżka płacy minimalnej.
Niedawno informowaliśmy, że do czerwca Levi Strauss wygasi produkcję w Płocku. Fabryka producenta dżinsów działa na Mazowszu od 31 lat. Decyzja koncernu oznacza, że z pracą pożegna się prawie 800 osób.
Levi Strauss w Płocku to jednak tylko jedna z wielu firm, które planują bolesne zmiany, w tym także cięcia zatrudnienia. Sytuacja jest o tyle niepokojąca, że ten problem dotyczy wielu sektorów.
Zwolnienia planują m.in. przedsiębiorcy z segmentu meblarskiego, motoryzacyjnego, ale także odzieżowego, IT, bankowego czy usług. Fala zwolnień grupowych w Polsce, która rozpoczęła się w 2022 roku, coraz bardziej się rozpędza.
Firmy wychodzą z Polski. Coraz częściej przenoszą się do Indii
Ostatnio do grupy firm, które będą zwalniać pracowników, dołączyła także Nokia. Globalny koncern poinformował, że planuje zwolnić w naszym kraju ok. 800 osób.
Podobne plany ma również PepsiCo. Pracę w krakowskim oddziale firmy może stracić nawet 200 osób.
Wiele przedsiębiorstw decyduje się także na całkowitą likwidację produkcji i wyjście z Polski. W tym roku taki krok wykonała m.in. firma Stellantis, która zamknęła fabrykę silników w Bielsku Białej, a także zakład firmy Signify produkujący dotąd m.in. komponenty do tradycyjnego oświetlenia.
Gdzie przenoszą się firmy, które wychodzą z Polski? Większość szuka lokalizacji poza Europą, głównie w Indiach.
Zdecydowała się na to m.in. Infosys, globalna korporacja z branży IT, która postanowiła zlikwidować oddział w Poznaniu i zwolnić 192 osoby. Procesy, za które do tej pory byli odpowiedzialni poznańscy pracownicy, będą wykonywane teraz w Indiach.
„Wakaty są dla firm dużym kosztem”
– Coraz więcej firm zwraca uwagę na wzrost kosztów pracy w Polsce, w tym przede wszystkim podwyżkę płacy minimalnej. Znaczna część firm decyduje się więc na przeniesienie produkcji poza Polskę – przyznaje Mateusz Żydek, rzecznik prasowy firmy Randstat. Przypomnijmy, od stycznia 2024 r. wynagrodzenie minimalne wynosi 4242 zł, a od lipca wzrośnie do 4300 zł.
Wzrost płacy minimalnej to jednak niejedyny problem pracodawców.
Wiele firm ma również kłopot z pozyskaniem pracowników. Z kolei wakaty są dla firm dużym kosztem, bo z tego powodu przedsiębiorcy nie mogą np. realizować wszystkich zamówień. Sam proces rekrutacji również kosztuje – przypomina ekspert firmy Randstat.
Jak wyjaśnia, te czynniki powodują, że firmy decydują się na przeniesienie produkcji do krajów, gdzie bezrobocie jest wysokie, nie ma więc problemów z pozyskaniem pracowników. Kolejną kwestią, na którą zwraca uwagę nasz rozmówca, jest rosnąca automatyzacja.
– Niektóre segmenty rynku, zwłaszcza w sektorze motoryzacji, muszą przestawić się na inny rodzaj produkcji. Pracownikom, którzy do tej pory byli zatrudnieni przy produkcji aut spalinowych, nie jest łatwo „przestawić się” na pracę z autami elektrycznymi. Zwłaszcza że proces technologiczny w tym wypadku wygląda zupełnie inaczej – zauważa Mateusz Żydek.
Zwolnienia w sektorze motoryzacyjnym są jego zdaniem nieuchronne.
„Ewenement na skalę światową”
Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, również uważa, że podwyżka płacy minimalnej przyczyniła się w znacznym stopniu do obecnej sytuacji. Po jej wprowadzeniu, zdaniem eksperta, nastąpiło „upośledzenie” rynku pracy i występują na nim liczne absurdy.
Relacja średniego wynagrodzenia (7768,35 zł) w Polsce do minimalnego wynagrodzenia (4242 zł) jest niewielka. To ewenement na skalę światową – wskazuje Sobolewski.
– Kolejny czynnik, w którym ustanawiamy światowe rekordy, to odsetek ludzi, którzy pracują na etacie i zarabiają minimalną krajową. W Polsce – według rządowych szacunków – płacę minimalną pobiera 3,6 mln osób. Dla porównania w 2021 roku było to 1,6 mln. Obecnie osoby pobierające płacę minimalną stanowią w sumie 27 proc. wszystkich zatrudnionych. Są takie regiony Polski, w których niemal wszyscy zarabiają taką pensję. Niezależnie od tego, czy się starają dobrze pracować, czy też nie – dodaje ekonomista.
Kolejnym paradoksem jest według niego to, że ogromna rzesza Polaków zarabia teraz na zbliżonym poziomie, niezależnie od wykształcenia i kwalifikacji.
– Mamy podwyżki płacy minimalnej, ale wydajność nam jednocześnie nie wzrosła – zauważa Kamil Sobolewski.
Przypomina, że z podobnym problemem zetknęła się wcześniej Hiszpania, gdzie obecnie bezrobocie wśród młodych osób wynosi 30 proc.
– Jest to zarazem kraj, w którym płaca minimalna jest relatywnie wyższa od polskiej. Z kolei Polska, podwyższając płacę minimalną, wyprzedziła wszystkie kraje regionu, w tym Czechy, które mają jednak od nas wyższe PKB na mieszkańca – wskazuje ekonomista.
Z rynku pracy będą znikać tysiące pracowników
Zdaniem ekspertów ostatnią falę grupowych zwolnień w Polsce warto wpisać w szerszy kontekst.
Nasi rozmówcy przypominają, że do tej pory Polska była krajem, który przyciągał inwestycje. Skłaniała do tego m.in rosnąca liczba osób z wyższym wykształceniem.
Według danych Eurostatu w przedziale od 25 do 35 lat wyższe wykształcenie ma 43 proc. Polaków. To oznacza, że mimo niesprzyjającej demografii, w Polsce jest duży odsetek osób z wyższym wykształceniem.
To sytuacja unikalna na tle świata. Do tej pory był to nasz atut, który przyciągał zagranicznych inwestorów. Jednak w ciągu najbliższych 30 lat w Polsce będzie ubywać z rynku pracy blisko 250 tys. ludzi rocznie – wskazuje Kamil Sobolewski.
Na naszą niekorzyść jego zdaniem przemawia także fakt, że jesteśmy w gronie krajów z najwyższymi cenami energii w Europie, co raczej nie sprzyja nowym inwestycjom.
Kolejną kwestią są narastające problemy firm związane z pozyskaniem wykwalifikowanych pracowników.
– W efekcie trudno się dziwić, że coraz więcej firm dochodzi do wniosku, że tę samą pracę zamiast Polaków mogą wykonać Hindusi – dodaje ekonomista.
Indie „drugimi Chinami”?
– Ważną kwestią, z której powinniśmy sobie zdawać sprawę, jest fakt, że Europa, w tym Polska, uczestniczy w globalnym wyścigu, w którym stawką jest nasza konkurencyjność. Z tego wyścigu można jednak bardzo łatwo wypaść – podkreśla Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.
Jego zdaniem musimy się pogodzić z tym, że duże międzynarodowe firmy – szukając sposobu na obniżenie kosztów – będą przenosiły się z Europy do innych, tańszych krajów, w tym Indii. Zwłaszcza że coraz częściej mówi się, że Indie – w sytuacji, gdy stosunki między zachodem a Pekinem bardzo się zaostrzały – mogą stać się „drugimi Chinami”.
– Warto jednocześnie zauważyć, że firmy, które decydują się na przeniesienie produkcji z Europy do Azji, a konkretnie Indii, uprawiają coś w rodzaju greenwashingu (wprowadzanie w błąd, że coś jest ekologiczne i sprzyjające środowisku – przyp. red) – mówi Soroczyński.
Bo – jak zauważa – Indie są obecnie trzecim największym na świecie emitentem gazów cieplarnianych.
Źródło: money.pl