Polska armia potrzebuje tej broni. Były rzecznik Agencji Uzbrojenia wskazuje braki

Niezależny dziennik polityczny

Polska armia potrzebuje bojowych wozów piechoty – wskazuje w rozmowie z WNP.PL Krzysztof Płatek, były rzecznik prasowy Eurokorpusu, poprzednio rzecznik Agencji Uzbrojenia. Ocenia także zakupy dla wojska, jakich dokonało w ostatnim czasie Ministerstwo Obrony Narodowej.

  • Prawdopodobieństwo tego, że Polska stałaby się w pierwszej kolejności bezpośrednim celem rosyjskiej agresji jest, zdaniem Krzysztofa Płatka, byłego rzecznika prasowego Eurokorpusu, poprzednio rzecznika Agencji Uzbrojenia, małe. Prawdopodobieństwo to wzrasta w przypadku krajów bałtyckich.
  • – Jeżeli Stany Zjednoczone nie zatwierdzą kolejnej transzy pomocy wojskowej dla Ukrainy, Kijów będzie zmuszony usiąść do rozmów z Moskwą. Rosja mając inicjatywę, zażąda z pewnością zdobyczy terytorialnych – mówi w rozmowie z WNP.PL Krzyszof Płatek.
  • Jako obszar, w którym Polska potrzebuje najpilniejszych wzmocnień, były rzecznik Agencji Uzbrojenia wskazuje bojowe wozy piechoty. – Posiadamy BWP-1. Mamy zakontraktowane czołgi Abrams oraz K2 Black Panther, które zmienią oblicze naszych wojsk pancernych. Pozostaje brakujące ogniwo, a więc wojska zmechanizowane – podkreśla.
  • W rozmowie z WNP.PL Krzysztof Płatek wyjaśnia także, na jakich zasadach tworzenie armii europejskiej ma uzasadnienie, ocenia pomysł na rozmieszczenie w Polsce broni jądrowej oraz wskazuje, czego Polska powinna w tym momencie oczekiwać od NATO.

Szef Biura Bezpieczństwa Narodowego uważa, że mamy trzy lata, aby przygotować się na konfrontację z Rosją. Pana zdaniem mamy czego się obawiać z tamtej strony?

Krzysztof Płatek, były rzecznik prasowy Eurokorpusu, poprzednio rzecznik Agencji Uzbrojenia: – Szef BBN sprecyzował ostatnio tę wypowiedź. Mamy trzy lata do wystąpienia zagrożenia, ale niekoniecznie w rozumieniu konfliktu symetrycznego, czyli ataku kinetycznego.

Możemy spodziewać się również różnego rodzaju innych zagrożeń, na przykład działań hybrydowych ze strony Federacji Rosyjskiej.

Jeżeli chodzi o kolejny etap, czyli atak z lądu i powietrza, to jest to dla nas realne zagrożenie ze strony Rosji?

– Na pewno nie można wykluczać najgorszych scenariuszy. Jednak prawdopodobieństwo tego, że Polska stałaby się w pierwszej kolejności bezpośrednim celem tego typu agresji jest, moim zdaniem, niskie.

Rosjanie dążą do odtworzenia imperium rosyjskiego

A w przypadku krajów bałtyckich?

– W ich przypadku to prawdopodobieństwo wzrasta ze względu na szereg czynników. Jednym z nich jest, chociażby to, że Rosjanie – zgodnie z tym, jak wypowiada się Władimir Putin – dążą do odtworzenia imperium rosyjskiego w oparciu o tereny, gdzie żyje ludność rosyjskojęzyczna, która może identyfikować się z macierzą.

Dlatego kraje bałtyckie, mające mniejszości rosyjskie, które były częścią Związku Radzieckiego czy też imperium rosyjskiego, ze względów historycznych, w rozumieniu prezydenta Rosji, są bardziej narażone.

Również czynniki operacyjne wskazują na to, że łatwiej jest izolować te kraje od pomocy ze strony NATO. Znaczenie ma czas reakcji Sojuszu. Czy byłby on na tyle szybki, aby uniemożliwić wojskom rosyjskim opanowanie całych terytoriów tych państw.

Hipotetycznie: gdyby nastąpiła agresja Rosji na kraje bałtyckie, jaka pana zdaniem byłaby reakcja NATO?

– Moim zdaniem w pierwszej kolejności NATO aktywowałoby swoje siły szybkiego reagowania. Równolegle istotne byłoby uszczelnienie tzw. korytarza suwalskiego (tzw. przesmyk suwalski to tereny Polski położone wokół Suwałk, Augustowa i Sejn, które jednocześnie stanowią połączenie terytorium państw bałtyckich z Polską i resztą państw NATO – przyp. red.), by nie nastąpiło odcięcie tych krajów od pozostałych sił NATO, tak aby siły wzmocnienia Sojuszu mogły przemieścić się na ich teren celem powstrzymania natarcia wojsk rosyjskich.

Bardzo ważne byłoby tempo postępów wojsk rosyjskich na terenie państw bałtyckich.

– Oczywiście. Na pewno w Stanach Zjednoczonych zostałyby uruchomione główne SOS, czyli Siły Odpowiedzi Sojuszu, które zaczęłyby przemieszczać się drogą morską.

Pamiętajmy bowiem, że komponent lotniczy przewozi przede wszystkim personel, który może wykorzystać potencjał zgromadzony na miejscu, w tym przypadku na terenie wschodniej flanki. Amerykanie mają swoje składy sprzętu wojskowego chociażby na terenie Polski.

Aktywowany byłby komponent lotniczy całego Paktu oraz komponent morski. Bałtyk na pewno zostałby zdominowany przez flotę NATO. Szczególnie w tym aspekcie Rosjanie nie mieliby za dużo do powiedzenia.

Po drodze mamy jeszcze Mołdawię.

– Zgadza się. Mołdawię, która ma problem z Naddniestrzem i która nie jest częścią Paktu Północnoatlantyckiego, więc nie mając gwarancji sojuszniczych, jest w podobnej sytuacji co Ukraina.

Różnicę widzę w granicy lądowej. W przypadku Mołdawii nie jest możliwy atak z kilku kierunków. Również, aby Federacja Rosyjska mogła przeprowadzić atak na Mołdawię, musi osiągnąć wyraźne sukcesy na Ukrainie, w szczególności na kierunku odeskim.

Osiąga?

W tym momencie są to sukcesy umiarkowane.

Jeśli Ukraina przetrwa i utrzyma front w 2024 roku, w 2025 roku będzie ponownie zdolna przeprowadzić kontrofensywę

Jaki przewiduje pan rozwój sytuacji na Ukrainie?

– Ukraina cierpi obecnie na niedobory, zarówno kadrowe, jak i w zakresie środków bojowych. Widzieliśmy ostatnio przełamanie taktyczne Federacji Rosyjskiej pod Awdijiwką. Jest to kolejny z symptomów pokazujących, że Rosja ponownie ma inicjatywę i prowadzi operacje zaczepne.

Nawiążę do ostatniej wypowiedzi Kyryło Budanowa (szef Głównego Zarządu Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy – przyp. red.), który powiedział, że jeśli Ukraina przetrwa i utrzyma front w 2024 roku, w 2025 roku będzie ponownie zdolna przeprowadzić kontrofensywę.
Ukraina musi walczyć o to, by utrzymać dzisiejsze linie, ewentualnie ustąpić jak najmniej.

Przede wszystkim musi odtwarzać jednostki pozostające w odwodzie, aby móc odpowiednio rotować siłami i umożliwiać regenerację tych, które znajdują się zbyt długi czas na froncie.

Zauważmy, że także braki amunicyjne przekładają się na to, że Ukraina nie jest w stanie w tym momencie prowadzić operacji zaczepnych, czyli cały czas jest zepchnięta do defensywy.

Nie ma pan wrażenia, że na Ukrainie energia zaczyna się wyczerpywać?

– Tak, mam takie wrażenie. Jeśli kampania przeradza się w długotrwałe działania wojenne, przestają liczyć się zasoby, którymi aktorzy dysponowali na początku konfliktu. Zaczynają liczyć się potencjały gospodarek i tu widzimy ogromną przewagę Rosji.

Myślę o możliwości zaopatrywania wojska w środki bojowe, potencjał ludzki, który można mobilizować oraz zdolność społeczeństwa do znoszenia trudnych decyzji związanych z wysyłaniem ludzi na front.

W zakresie zaopatrzenia materiałowego Ukraina w decydującej mierze bazuje na pomocy NATO. Bez tej pomocy nie byłoby dziś sił zbrojnych Ukrainy.

Jak to wszystko się skończy?

– Istotne będą listopadowe wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Donald Trump powiedział, że jedną z jego pierwszych decyzji będzie posadzenie obu stron do rozmów pokojowych czy chociażby przymuszenie ich do zawarcia rozejmu.

Już teraz widzimy, że istnieje opór ze strony Republikanów. W Senacie potrzeba było kolejnych podejść, by zatwierdzić pakiet pomocy dla Izraela, Ukrainy i Tajwanu, a w perspektywie jest jeszcze trudniejsze głosowanie w Izbie Reprezentantów.

Jeżeli Stany Zjednoczone nie zatwierdzą kolejnej transzy pomocy wojskowej dla Ukrainy, Kijów ostatecznie będzie zmuszony usiąść do rozmów z Moskwą.

Skończy się to stratą republik donieckiej i ługańskiej?

– Rosja mając inicjatywę, zażąda z pewnością zdobyczy terytorialnych.

Przewiduje pan scenariusz, w którym Rosja pójdzie dalej, w kierunku Kijowa na przykład?

– By tak się stało, musiałoby nastąpić znaczące przełamanie na szczeblu operacyjnym. Na chwilę obecną nie zanosi się na to.

Koncepcja rażenia przeciwnika, zanim nawiąże on styczność z naszymi wojskami

Wojsko Polskie jest w fazie intensywnej modernizacji. Jak pan ocenia ostatnie zakupy uzbrojenia, których dokonało Ministerstwo Obrony Narodowej?

– Przed aneksją Krymu przez Rosję nasze zakupy wynikały przede wszystkim z potrzeb perspektywicznych. Mniejsza była ilość pilnych potrzeb operacyjnych.

Do lutego 2022 roku wiele osób w Polsce nie wierzyło, że Federacja Rosyjska posunie się tak daleko.

Co prawda, wartość umów i skala zawieranych kontraktów zbrojeniowych sukcesywnie wzrastały, jednak ostatnie lata pokazały, że proces ten, mimo wszystko, postępował zbyt wolno.

Dopiero w 2022 roku przyjęto Pakiet Wzmocnienia Sił Zbrojnych oraz na bazie Ustawy o obronie Ojczyzny ustanowiono Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych RP, który zastąpił znacznie skromniejszy Fundusz Modernizacji Sił Zbrojnych.

Pozwoliło to na rozwinięcie skrzydeł w zakresie kontaktowania sprzętu w takich ilościach, żeby mogło to przełożyć się na odpowiedni poziom nasycenia nowoczesnym sprzętem wojskowym w takim stopniu, aby realnie zmieniało się oblicze armii.

Pamiętajmy bowiem, że pomimo tego, iż armia to przede wszystkim ludzie, to jednak bardzo ważne są także wszystkie narzędzia, które mają oni do wykorzystania. Dopiero razem przekłada się to na zdolności operacyjne.

Powiedział pan, że ta skala zmian w polskiej armii była zbyt wolna. Czy teraz jest wystarczająca i czy kierunki modernizacji są pana zdaniem właściwe?

– To, co zostało zakontraktowane w ramach Pakietu Wzmocnienia, było niezbędne z powodu ogromnych donacji na rzecz broniących się sił zbrojnych Ukrainy; wyposażenia wojsk pancernych i zmechanizowanych, sprzętu artyleryjskiego, ale także innych systemów, jak chociażby samolotów MIG-29.

I tu bronią się decyzje dotyczące dywersyfikacji kierunków kontraktowania nowoczesnego uzbrojenia. Na przykład w obszarze lotnictwa bojowego, doświadczenia pokazują, że poza F-16 i F-35 potrzeba także samolotów, które będą realizować zadania wykonywane wcześniej przez MIG-29 i SU-22. Tu pojawiają się samoloty FA-50.

Wspomniałem o czołgach, haubicach, samolotach, ale również wyrzutnie rakietowe K239 Chunmoo, obok M142 HIMARS, wpisują się w nową koncepcję rażenia przeciwnika zanim nawiąże on styczność z naszymi wojskami.

W momencie, kiedy przeciwnik się przemieszcza, już jest rażony. Chodziło o osiągnięcie zdolności do rażenia go na dystansach przekraczających 100 km.

W którym obszarze naszych sił zbrojnych potrzebujemy najpilniejszych wzmocnień?

– W tym momencie będą to przede wszystkim bojowe wozy piechoty. Posiadamy BWP-1, czyli zabytkowe pojazdy, które trafiały do sił zbrojnych jeszcze w poprzednim ustroju, w latach 70., więc mają one 40-50 lat. To sprzęt bardzo wiekowy, który wymaga najpilniejszego zastąpienia, a badania kwalifikacyjne BWP Borsuk nadal nie zostały zakończone.

Dlaczego bojowe wozy piechoty są tak ważne?

– Trzonem każdej armii są wojska lądowe, a trzonem wojsk lądowych są wojska pancerne i zmechanizowane. To one odpowiadają za utrzymywanie lub zajmowanie terenu.

Mamy zakontraktowane czołgi Abrams oraz K2 Black Panther, które zmienią oblicze naszych wojsk pancernych. Pozostaje brakujące ogniwo, a więc wojska zmechanizowane.

Donald Trump zapowiedział, że jeżeli wygra wybory prezydenckie w USA, nie będzie chronił przed Rosją tych krajów NATO, które nie wypełniają zobowiązań finansowych wobec sojuszu. Jak pan skomentuje jego słowa?

– W ten sposób już osiągnął zamierzony efekt. Państwa, które mają perspektywicznie duży potencjał obronny, takie jak Francja i Niemcy, już podjęły kroki, aby sprostać wymogowi wydatkowania 2 proc. PKB na obronność.

Mimo, że słowa byłego prezydenta USA zabrzmiały nonszalancko, osiągnął swój cel, czyli zmobilizował te kraje, które ociągały się z wyłożeniem pieniędzy nie tylko na własną obronność, ale i na obronę kolektywną.

Jak pan wobec tego ocenia pomysły na utworzenie armii europejskiej?

– Jeśli byłby to element ściśle skoordynowany z NATO, to jak najbardziej oceniam to jako ruch w dobrą stronę, ponieważ Europa musi mieć możliwości, by zadbać sama o siebie.

Przypomnijmy, że 70 proc. potencjału NATO stanowią Stany Zjednoczone. Jeżeli USA będą rozproszone i skierują znaczące siły na inne kierunki, Europa musi mieć zdolności, by móc bronić swoich granic.

Jeśli jednak miałyby być to wyłącznie siły Unii Europejskiej, nieskoordynowane ze strukturami NATO, to nie będzie dobre posunięcie.

Byłoby to działanie niepotrzebnie duplikujące tożsame zadania. Przypomnę, że Eurokorpus to struktura, która musi rywalizować z innymi dowództwami NATO o jednostki bojowe w zakresie przyporządkowania ich do danych operacji. W ten sposób jest tworzony swoisty kanibalizm, gdy dana jednostka może być przyporządkowana jednocześnie do SHAPE’u i Eurokorpusu. W praktyce jest to nierealne.

W tym momencie pojawia się problem. Kiedy spojrzymy na armie największych europejskich potęg, to nie wyglądają one specjalnie imponująco.

– Rzeczywiście, w tej chwili nie. Na naszym kontynencie najpotężniejszą armię lądową ma Turcja. Francja w ostatnim czasie bardzo osłabiła swoje wojska pancerne, jednak nadal ma duży potencjał, jeśli chodzi o wojska lądowe. Oczywiście francuska marynarka wojenna i siły powietrzne nadal są w światowej czołówce.

Potencjał Europy powinien posiadać wymierny komponent lądowy, nie tylko mocne siły powietrzne i marynarkę wojenną, jak na przykład w Wielkiej Brytanii.

Państwa europejskie, przede wszystkim Francja i Niemcy muszą odbudowywać wojska lądowe.

Zwiększyć obecność komponentów lądowych innych państw, kluczowych aktorów NATO

Widziałby pan broń jądrową w Polsce?

– W momencie, gdy Polska weszła do Paktu Północnoatlantyckiego, zawarto z Rosją porozumienia, według których w naszej części Europy nie będzie rozmieszczona broń jądrowa.

Rozmieszczenie w Polsce broni jądrowej byłoby kolejnym krokiem w wyścigu na drabinie eskalacyjnej. Niesie to również ryzyko porażenia przez przeciwnika obiektów, zidentyfikowanych jako posiadające taką broń, za pomocą jego arsenału nuklearnego.

Co zamiast broni jądrowej?

– Moim zdaniem ważniejsza byłaby w tym momencie zwiększona obecność komponentów lądowych innych państw, kluczowych aktorów Paktu Północnoatlantyckiego.

Myślę o komponencie francuskim, niemieckim czy włoskim. Chodzi o to, aby żołnierze z każdego z tych państw pojawili się w sile brygady na terenie wschodniej flanki NATO i ramię w ramię stali tutaj z żołnierzami polskimi i innych państw regionu.

Batalionowe grupy bojowe to za mało.

Źródło: wnp.pl

Więcej postów