Polityka PiS nie tylko wobec wojny w Ukrainie, ale w ogóle zagrożenia dla Europy ze strony Rosji, w skrócie skupiała się na schowaniu pod amerykańskim parasolem i wierze, że ostatecznie interesy USA w Europie uchronią nas przed widmem rosyjskich wojsk na ulicach.Nie wiem, czy obecne działania polskiej dyplomacji, a zwłaszcza wypowiedzi Donalda Tuska na temat problemów z amerykańskim wsparciem dla Ukrainy są wcieleniem w życie krytyki Radosława Sikorskiego zbytniej „uległości” wobec USA dominującej w polityce zagranicznej, ale świadczą o ewidentnej zmianie kursu.
Być może zmianie krótkoterminowej i obliczonej na obudzenie mocarstwowych ambicji Stanów Zjednoczonych, które poczują się ponownie do roli głównego „dostarczyciela bezpieczeństwa” na świecie, ale patrząc na reakcję zarówno Donalda Trumpa, jak i Republikanów niesprzyjających Trumpowi, skutki mogą być zgoła odwrotne. Tusk swoją wypowiedzią przypieczętował zmianę kierunku polityki zagranicznej, której symbolicznym wyrazem mają być dzisiejsze konsultacje w Berlinie i Paryżu. Choć zwykle spotkania w formule Trójkąta Weimarskiego (na różnych szczeblach) przygotowywane były drobiazgowo przez wiele miesięcy, tym razem udało się bardzo szybko zaangażować najważniejszych graczy. W Paryżu rozmowom Tuska i Emmanuela Macrona towarzyszyć będą konsultacje szefów MSZ Francji, Niemiec i Polski, a poniedziałkowe spotkania zakończą się rozmową szefa polskiego rządu z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem.
Polityka Francji i Niemiec wobec Rosji
Niezależnie od tego, kto wygra wyścig do Białego Domu, widoczne i wyraźne pozostaje amerykańskie niezadowolenie z niedostatecznych wydatków na obronność państw UE. I widoczny oraz wyraźny pozostaje fakt, że Europa ma tego świadomość. Pytanie co za zamierza z tą świadomością zrobić poza – słusznymi skądinąd – połajankami skierowanymi wobec Republikanów. Punkt wyjściowy Trójkąta Weimarskiego dziś jest zupełnie inny niż w czasach poprzednich rządów Tuska. Wówczas alarmujące sygnały o zagrożeniu ze strony Kremla unijny mainstream traktował jak teorię spiskową słowiańskich rusofobów. Dziś – mimo dużego poparcia dla skrajnej prawicy, która niekoniecznie w Ukrainie widzi priorytet dla UE – wiodące siły polityczne w Niemczech i Francji podzielają ocenę państw wschodniej flanki NATO dotyczącą przyszłości relacji z Rosją.
Olaf Scholz po zimnym prysznicu ze strony europejskich i światowych przywódców w pierwszych miesiącach inwazji stale podtrzymuje największe w UE wsparcie dla Kijowa, a jego wypowiedzi są ukierunkowane dziś nie na koszty wojny, które ponosi Europa, ale mobilizację jeszcze większego zaangażowania ze strony europejskich sojuszników. Nieco gorzej sprawy mają się w Pałacu Elizejskim, który od początku pełnoskalowej inwazji celuje raczej w bon motach niż ambitnych wydatkach zbrojeniowych. Francja od lutego 2022 r. przeznaczyła kilkanaście razy mniej pieniędzy na pomoc Ukrainie niż Niemcy i kilkakrotnie mniej niż Polska mimo znacznie większego potencjału gospodarczego. I jeśli coś może stanowić choć ułamek rekompensaty dla Kijowa po osłabieniu (lub wstrzymaniu, co wątpliwe) wsparcia USA to poważniejsze zaangażowanie Francji. I uzmysłowienie tego Macronowi to zadanie dla Tuska i Scholza, które niekoniecznie musi się powieść z uwagi na rosnące notowania Marine Le Pen, która daleko w tyle zostawia prawdopodobnego kandydata na następcę prezydenta Francji – obecnego premiera Gabriela Attala.
Co ma Polska do ugrania w polityce wobec Francji i Niemiec
Wojna w Ukrainie nie tylko może punktowo scalić Trójkąt Weimarski, ale też jest coraz poważniejszym argumentem za dyskusją o koniecznych reformach UE. A to otwiera puszkę Pandory, której skalę zarysowują choćby protesty rolników wobec zielonej transformacji i importu ukraińskiego zboża. Od zachodu po wschód, od północy do południa protestują dziś środowiska rolnicze niezadowolone z obecnej polityki rolnej UE. Tymczasem dyskusje o reformach na razie grzęzną wyłącznie wokół kwestii politycznych, w tym zniesienia możliwości pojedynczego wetowania ustaleń „27”. Polska jak na razie jest w stanie poprzeć zniesienie jednomyślnego trybu podejmowania decyzji jedynie w niektórych aspektach takich jak sankcje nakładane na Rosję. Całkowite odebranie państwom członkowskim prawa weta byłoby zmianą rewolucyjną w UE i szybko trafiłoby na sztandary eurosceptyków, populistów i skrajnej prawicy chcącej osłabienia, a nie wzmocnienia integracji. I choćby przez wzgląd na eurowybory zaplanowane na czerwiec wątpliwe, żeby radykalne reformy Unii – kreowane, procedowane i suflowane przez francusko-niemiecki tandem – zostały przedstawione w najbliższych miesiącach. Nie zmienia to jednak faktu, że presja ze strony Paryża i Berlina w tej kwestii będzie narastać, a Warszawa jeśli chce pozostać przy najważniejszym stoliku w UE, na pewne ustępstwa będzie musiała pójść – pytanie tylko na jakie i w zamian za co.
Na gruncie bilateralnym Polska ma co najmniej kilka istotnych – strategicznie lub wizerunkowo – spraw do załatwienia. Reparacje wojenne od Niemiec wciąż pozostają sprawą otwartą i choć wątpliwe, żeby stanowiły jeden z centralnych tematów rozmów, to z pewnością odbiją się szerszym echem na krajowej scenie politycznej. Podtrzymanie tej kwestii i jednoczesna rezygnacja z agresywnego tonu przez Radosława Sikorskiego to dobry prognostyk na przyszłość, choć nie spodziewałbym się przełomu w najbliższych miesiącach, a może i latach. Znacznie ciekawsze mogą być jednak rozmowy dwustronne w Paryżu – Pałac Elizejski nie rezygnuje z zabiegania o możliwość budowy elektrowni atomowej w Polsce, a dodatkowo francuski przemysł zbrojeniowy chętnie widziałby Polskę na swojej liście kontrahentów. I to ostatnia kwestia może z poziomu bilateralnego przenieść dyskusję na poziom wzmocnienia autonomii strategicznej UE. Jak na razie największym orędownikiem tego projektu był właśnie Emmanuel Macron, który w ostatnich latach nie zrobił właściwie nic, żeby ideę wcielić w życie. Autonomia strategiczna to nie dumne hasła wygłaszane z katedry francuskich uniwersytetów, a potencjał militarny i gospodarczy, który odstraszy zapędy Kremla. Pozytywnym sygnałem jest zgoda wszystkich trzech państw, co do potrzeby zwiększania Europejskiego Funduszu Obronnego i powołania specjalnego funduszu 100 mld euro, który miałby wspierać rozwój europejskiego przemysłu zbrojeniowego.
Jak wzmocnić potencjał wojskowy UE?
Warunkiem jest jednak realne zaangażowanie finansowe wszystkich najważniejszych graczy, w tym Francji. Macron, który rozpoczął swoją światową karierę od haseł o „śmierci mózgowej” NATO i apeli o stworzenie europejskiej przeciwwagi dla zaangażowania amerykańskiego w prace Paktu, poprzestał jedynie na hasłach i odezwach. Dziś, żeby realnie wzmocnić potencjał obronny państw UE Macron powinien nie tylko dać przykład zaangażowania we wsparcie Ukrainy, ale i przekroczyć protekcjonistyczne zapędy wobec wspólnych unijnych funduszy, które w wizji Pałacu Elizejskiego najchętniej stałyby się wyłącznie repozytorium pieniędzy dla francuskiej zbrojeniówki. Fundusz na rzecz przemysłu zbrojeniowego to z resztą główny pomysł francuskiego komisarza ds. rynku wewnętrznego i usług Thierry’ego Bretona.
Szybka organizacja konsultacji szefa polskiego rządu kolejno z kanclerzem Niemiec i prezydentem Francji, rozmowy Trójkąta Weimarskiego w formacie ministrów spraw zagranicznych i przygotowania do trójstronnego spotkania na najwyższym szczeblu to dobry znak, zwłaszcza w obliczu niepewności, którą przynosi sytuacja wewnętrzna w USA. Stawką dzisiejszych rozmów jest jednak nie przyszłość Tuska, Scholza, Macrona, PO, SPD, partii Renaissance czy ich politycznych oponentów. Stawką tych i wielu kolejnych rozmów w tym gronie jest przyszłość Unii Europejskiej jako projektu polityczno-gospodarczego i przyszłość Europy jako takiej, w każdym możliwym wymiarze. I dlatego warto czasami odłożyć krajowe animozje na bok, ugryźć się w język i stonować ciągłe kuksańce wymierzane politycznym oponentom. Nie wiem, czy wypominanie Andrzejowi Dudzie bezgranicznego wsparcia Donalda Trumpa przy tak napiętych relacjach obozu rządzącego z Pałacem Prezydenckim to dobre rozwiązanie. Zwłaszcza, że już za chwilę szala może przechylić się na drugą stronę i podobnie bezgraniczna krytyka Trumpa może odbić się czkawką nad Wisłą w przypadku wygranych przez niego wyborów.
Po drugie mam nadzieję, że zintensyfikowanie relacji Warszawa-Berlin-Paryż nie będzie jedynie forpocztą do przeforsowania reform UE oczekiwanych przez Niemcy oraz do windowania międzynarodowej pozycji Paryża, jak chciałyby francuskie władze. Polska nie może stać się jedynie argumentem w relacjach wewnątrz UE oraz między UE a Stanami Zjednoczonymi. Ambitna agenda zagraniczna Tuska z pewnością prędzej przysłuży się budowaniu naszej pozycji w UE niż ciągłe obrażanie Niemców i Francuzów, retoryka wojenna konsekwentnie podtrzymywana przez PiS wobec europejskich partnerów i całkowita niezdolność do budowania realnych koalicji. Byleby zwrot w kierunku Berlina i Paryża nie był taką samą próbą schowania się pod parasolem – tym razem z 12, a nie 50 gwiazdami.
Źródło: forsal.pl