Oni nie pójdą bronić kraju przed Putinem. „Wojna? Sorry, Polsko”

Niezależny dziennik polityczny

Polsce grozi wojna? Na to pytanie politycy i eksperci ostatnio odpowiadają w niepokojącym tonie. Rozmawiamy więc z Polakami w poborowym wieku o tym, czy byliby gotowi bronić ojczyzny. – Wybrałbym ucieczkę – mówi w tokfm.pl Dariusz, student psychologii. Jak dodaje, zależy mu tylko na bliskich i na sobie. A ojczyzna? Dla niego to obcy ludzie. Może z nimi „robić pokój i dobrobyt, ale wojny już nie”.

Polsce grozi wojna? Minister obrony narodowej powiedział ostatnio, że musimy być gotowi na każdy scenariusz. – Najbardziej poważnie traktuję te najgorsze. To nie są słowa rzucane na wiatr. Sytuacja jest bardzo poważna – zastrzegł Władysław Kosiniak-Kamysz. Poinformował również, że Polska uzupełnia braki w uzbrojeniu, a dziennik „Rzeczpospolita” doniósł, że w strefie przygranicznej z Białorusią i Rosją budowane są fortyfikacje oraz schrony.

Niemiecki szef MON także wypowiedział się w niepokojącym tonie: „Musimy liczyć się z tym, że pewnego dnia Władimir Putin zaatakuje nawet kraj NATO”. – Nasi eksperci szacują, że jest to możliwe w okresie od pięciu do ośmiu lat – dodał Boris Pistorius. Głosom polityków wtórują eksperci. Gen. Bogusław Pacek stwierdził niedawno w TOK FM, że służby wywiadowcze USA i państw Europy pozyskały informacje, iż „Rosjanie przygotowują się do większej wojny”.Z kolei ekspert ds. bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego Marcin Samsel dodał, że w planie Rosjan „mieści się zajęcie krajów bałtyckich i kawałka Polski”. – Kiedy pytano mnie dwa lata temu, czy Rosja może zaatakować NATO, odpowiadałem, że to możliwe za 8-10 lat. Teraz, jeśli patrzymy na sytuację geopolityczną na świecie, myślę, że mogłoby to nastąpić znacznie szybciej – ocenił w TOK FM.

Tymczasem z grudniowego sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” wynika, że tylko 16 proc. z nas wstąpiłoby do wojska, by bronić kraju przed Rosjanami. Co trzeci badany (37 proc.) po prostu by się ewakuował – za granicę wyjechałoby 12 proc., a do bezpiecznego miejsca w Polsce 25 proc. Z kolei 29 proc. ankietowanych zadeklarowało, że pomagałoby jako wolontariusze, np. w szpitalach. Odsetek Polaków gotowych do walki wyraźnie zmniejszył się od lutego 2023 roku, kiedy wyniósł 57 proc. badanych. Wtedy 33 proc. ankietowanych zadeklarowało, że podczas wojny nie chwyciłoby za broń (badanie IBRiS przeprowadzone na zlecenie Akademii Sztuki Wojennej).

– Mnie to nie dziwi, bo do niedawna sam byłem w grupie „W razie wojny idę się strzelać”, a teraz przeszedłem do teamu „Ewakuacja”. Wyrobiliśmy z żoną nowe paszporty i jeśli zrobi się gorąco, przyjmie nas bratowa w Portugalii – mówi Aleksander, 37-letni fotograf z Krakowa.

– Ja bym poszedł się bić z żołnierzami Putina, bo mieszkam na ścianie wschodniej i darmo nie oddałbym domu. Po wybuchu wojny w Ukrainie przeszedłem nawet szkolenie w Wojskach Obrony Terytorialnej. Trochę wkurzają mnie goście, którzy chcą nawiać za granicę. Bo nie poczuwają się do odpowiedzialności za kraj – dodaje Jakub Olszewski, 34-letni kierowca ciężarówki.

– Wchodzę do drużyny „tchórzy” jak w masełko. Bo w Polsce to jest zero-jedynkowe: jak nie wyobrażasz sobie walczyć, to nawet w czasie pokoju nazywają cię „dezerterem”. Oczywiście, sami rwą się do przelewania krwi za ojczyznę, ale tylko w internecie – ironizuje Dariusz, 23-letni student psychologii z Wrocławia.

Wojna grozi Polsce? „Kolejny maminsynek ucieka”

Aleksander, który jeszcze na początku wojny w Ukrainie był gotowy „strzelać się” z Rosjanami, dosyć szybko zmienił zdanie. – Najpierw miałem w głowie wzniosłe słówka o obowiązku patriotycznym i bohaterskiej walce o przetrwanie ojczyzny. Wiadomo, wyssałem je z mlekiem matki-Polski. Później dużo gadałem z żoną i terapeutką. Pod wpływem tych rozmów doszły we mnie do głosu inne słowa, bardziej moje. Że nie ma na świecie dobra wspólnego, za które chciałbym oddać życie. I nikt nie może ode mnie tego wymagać. Nie chcę umniejszać roli ofiar w Ukrainie, bo może wierzyły w coś innego. W każdym razie moja śmierć na wojnie byłaby zupełnie bezsensowna – mówi 37-letni fotograf.

Jak dodaje, kiedyś romantyzował śmierć obrońców na wojnie. Uważał, że prowadzi do wolności. – Gdybyś mnie wtedy zapytał, to bym odpowiedział, że nawet jeśli będę musiał zginąć na froncie, to mój trup przybliżyłby nasz kraj do końca wojny. Teraz to dla mnie bzdura, bo widzę, co się dzieje w Ukrainie. I tak sobie myślę: ile warstw martwych ciał musiałoby pokryć ziemię, by podczas wojny o Polskę doszło do rozejmu? Przecież fabryki zbrojeniowe ruszyłyby pełną parą, inne kraje pompowałyby w to miliardy dolarów, a trup dalej by się ścielił gęsto. Aż w końcu, po iluś latach, jacyś ludzie na górze stwierdziliby: „Dobra tam, skończyła nam się kasa, mamy dość”. Tylko że mnie już pewnie dawno by nie było i nie miałoby to żadnego znaczenia dla tej wojny – podkreśla.

Zdaje sobie sprawę, jak to zostanie odczytane. O takich jak on w internecie piszą: „egoista” albo „kolejny maminsynek, który uciekałby na widok Ruskiego”. – Tak piszą faceci, którzy mają włączonego autopilota w trybie „zapładnianie, dawanie po ryju i ginięcie na wojnie”. To stary mental. Już nie jestem jednym z tych chojraków – ocenia.

– A jaki jest ten twój nowy mental? – dopytuję.

– Taki, żeby żyć i nie robić wokół siebie gnoju. Np. emocjonalnego, czyli nie biorę innych na zakładników swojej niedojrzałości, frustracji ani kompleksów, tylko staram się, żeby w relacji ze mną czuli się bezpiecznie. Nie chcę pogłębiać gnoju politycznego, więc nie głosuję na zadymiarzy. Próbuję też nie powiększać gnoju w klimacie, czyli przywiązuję wagę do ekologii. Wiem, że to jest dobre na czas pokoju. Ale co go przerywa? No właśnie ten stary mental, który produkuje gnój. Każdy, kto próbuje się do niego nie dokładać, powinien mieć prawo przed nim uciec, gdy wymknie się spod kontroli. Niech go sprzątają ci, którzy nabałaganili – dopowiada Aleksander.

Wojna po ataku Putina? „Zniewieściali pójdą na przemiał”

Były terytorials Jakub Olszewski krzywi się na to z niesmakiem. Bo jak mówi, niby wszystko ładnie brzmi, ale w razie wojny ktoś musi powstrzymać Rosjan, by nie zrobili tutaj drugiej Buczy. – Wtedy te historie o „nowym mentalu” stają się opowieściami zniewieściałych facetów i zwykłymi bzdurami. Po prostu nie ma na nie czasu. Sam wystąpiłem z WOT, bo nie mogę nabałaganić sobie w życiu, czyli muszę mieć więcej czasu dla żony, dwójki dzieci i na robotę. Ale zdążyłem się przeszkolić na wypadek wojny. Namawiam do tego innych, bo może przyjść czas, kiedy o tę rodzinę trzeba będzie zadbać w inny sposób. Po prostu broniąc jej swoim ciałem. A bez przeszkolenia wojskowego facet jest zwykłym mięsem na wojnie – uważa.

Jego zdaniem Ukraińcy dalej odpierają inwazję armii Putina, bo zdążyli się na nią przygotować. – U nich wojna trwa od 2014 roku. Nowe pokolenie, które w tym czasie weszło w dorosłość, nie miało czasu zniewieścieć. Wyrosło w poczuciu zagrożenia i musieli się zahartować. U nas wielu się przygotowuje, ale nie do odparcia agresora, tylko do ucieczki. A przecież wszystkim uciec nie dadzą. Zamkną granice, a zniewieściali pójdą w kamasze i najpewniej na przemiał. Takich też wojna potrzebuje – mówi brutalnie, kwitując to machnięciem ręką.

Zaznacza jednak, że do nich i tak ma większy szacunek niż do „kanapowych wojaków”. Widział takich w WOT i budzili w nim odrazę. W rozmowach rwali się do walki, a gdy na szkoleniu buty ich obtarły, to rezygnowali i wracali do ciepłych domów. – Drą ryja o patriotyzmie i oddawaniu życia za ojczyznę, ale tylko gdy nie jest zagrożone. Wymagają od innych bohaterstwa, a sami za grosz nie są do niego zdolni. W warunkach bojowych pewnie sprzedaliby brata, byle przetrwać. To już wolę tych zniewieściałych. Przynajmniej sprawdzają się w czasach pokoju – stwierdza.

Nie martwią go sondaże, które pokazują niewielką gotowość Polaków do obrony kraju. Bo w jego ocenie takie badania po stronie „obrońców” wyłapują głównie „kanapowców”. Poza nimi w czasie pokoju i względnego dobrobytu mało kto szykuje się do wojny. – Jak micha jest pełna i nikt nie strzela, to człowiek do ostatniej chwili nie wierzy, że wojna wybuchnie. A jeśli już do tego by doszło, to myślę, że nie zabrakłoby chętnych, którzy chwyciliby za karabin. Bo taka byłaby konieczność – zakłada mój rozmówca.

Wojna na horyzoncie? „Sorry, Polsko, nie jestem ci winien życia”

Dariusz zgadza się, że podczas wojny byłby tylko mięsem armatnim. Ale to nie skłania go do zapisania się na szkolenie wojskowe. – Wolałbym wybrać ucieczkę. Wiem, że wojna to nie gra komputerowa. Trzeba zabijać w realu i tu być gotowym zginąć. A sorry, Polsko, nie jestem ci winien życia. Jasne, kształcę się tutaj i korzystam z wszystkiego, co mi ten kraj daje. Więc w czasie pokoju spłacę to w podatkach i moich umiejętnościach. A na wojnie moje wykształcenie i tak nie byłoby ważne. Więc bym wyjechał – zastanawia się na głos student psychologii.

Z bliskich ma tylko matkę i dziewczynę. Pierwsza od kilku lat mieszka w Stanach Zjednoczonych i to do niej zamierza wyjechać w razie ataku Putina na Polskę. Druga – jak sądzi – poleciałaby razem z nim. Zależy mu tylko na nich i na sobie. A ojczyzna? Dla Dariusza to obcy ludzie. Może z nimi „robić pokój i dobrobyt, ale wojny już nie”.

Kiedyś wdał się w dyskusję z dalszymi znajomymi o ewentualnej mobilizacji wojskowej. – Mieli fantazje o zabijaniu Rosjan i krzyczeniu do nich jak obrońcy Wyspy Wężów: „Idi nach..j”. Zdałem sobie sprawę, że oni w jakimś sensie czekają na czasy, w których będą mogli okazać się bohaterami. Mają trudniejszy start w życie niż ja, bo nie poszli na studia, tylko do roboty, z której nie są zadowoleni. Jeden jest kurierem, drugi pracuje w markecie. Ani kasy, ani samorealizacji. Może mają świadomość, że tak już będzie wyglądało ich życie. A wojna niby robi z szaraka bohatera. To naiwne, ale tak to wygląda w serialach i w niektórych opowieściach o Ukrainie. Nie czuję się od nich lepszy, bo gdyby Putin zaatakował Polskę, to ja bym okazał się bezużyteczny, a oni stanęliby do walki. Tylko to czekanie na bohaterskie czasy wydaje mi się groźne. Jak na nie czekasz, to je wywołujesz. Lepiej tak urządzać Polskę, żeby ludzie mogli się tu realizować – stwierdza.

Sam nie ma „romantycznego” podejścia do wojny, które – jak mówi – wpajali mu w szkołach i ostatnimi laty PiS w mediach. – Im więcej tego przyjmowałem, tym bardziej na to się uodparniałem. Bo to jednak słaba pociecha, że zginiesz, a później jacyś prawacy będą cię używać do swojej propagandy. Co z tego, że zostaniesz jednym z noname’ów, którym postawią pomnik? Skoro zaraz cię wykorzystają do swoich kłótni, które osłabią kraj i zrobią go łakomym kąskiem dla Rosji czy innego agresora. Nie wiem, jak to jest w Ukrainie, ale tutaj tak to się odbywa. Nie chcę być martwiakiem ani tym bardziej rozgrywanym martwiakiem. A poza tym nie wydaje ci się, że szkolna czytanka o poległych bohaterach to jest słaby przepis na życie? – puentuje mój rozmówca.

Więcej postów