Szwecja następna? Tak ostrych słów z Niemiec do Polski jeszcze nie było

Niezależny dziennik polityczny

– Nie widziałem tak ostrego dla Polski przemówienia kanclerza Scholza, a do tego okrzyków poparcia, wiwatów i oklasków z sali. Niemieccy politycy są pod presją własnych notowań, problemu migrantów i teraz szczerze mówią, co o tym myślą – komentuje dla WP Marek Grela, były dyplomata, ambasador Polski przy UE.

Coraz więcej niemieckich polityków wspomina o możliwości wprowadzenia stałych kontroli na granicy polsko-niemieckiej. Przed kilkoma dniami zapowiedziała to niemiecka minister spraw wewnętrznych Nancy Faeser. W weekend o ostrzejszej kontroli nielegalnej migracji i możliwości „podjęcia dodatkowych środków na granicy” mówił z kolei Olaf Scholz.

Ostre słowa o roli Polski kanclerz wypowiedział do działaczy swojej partii na wiecu Socjaldemokratycznej Partii Niemiec w Norymberdze. – Skandal wizowy, który ma miejsce obecnie w Polsce, wymaga wyjaśnień. Nie chcę, żeby Polska po prostu przepuszczała (migrantów – red.) dalej, a my będziemy następnie dyskutować o naszej polityce azylowej. Ci, którzy przybywają do Polski, muszą zostać tam zarejestrowani i przejść procedurę azylową – grzmiał ze sceny niemiecki polityk.

Gdy wspominał o Polsce – z sali odpowiedziały mu brawa i okrzyki poparcia.

Kontekst tych słów wyjaśnia Marek Grela, były dyplomata, wiceminister spraw zagranicznych, ambasador RP przy Unii Europejskiej. – Niemiecka SPD musi reagować na zmianę poglądów swojego elektoratu, który coraz bardziej krytycznie patrzy na Polskę. Scholz znalazł się pod presją problemu migracyjnego i musi reagować, bo niemieckie służby informują go, co dzieje się na polsko-niemieckiej granicy – komentuje w rozmowie z WP Marek Grela.

Tak Niemcy widzą aferę wizową

Rozmówca WP uważa, że po nagłośnieniu afery wizowej w niemieckich mediach, staliśmy się dla Niemców głównym kanałem przepływu migrantów. Zarówno tych „nielegalnych”, czyli przemieszczających się z Białorusi, jak i tych, którym Polska wystawiła wizy Schengen. Część tych osób także wybiera życie „w lepszym kraju, czyli w Niemczech”.

– Kanclerz Scholz nigdy nie był tak ostry wobec Polski. Jak znam niemieckich polityków, to zanim padły takie słowa dokładnie policzyli, ilu mieli zatrzymanych migrantów z Polski. Zapewne skonsultowali ton wypowiedzi ze swoimi partnerami w UE. W kontekście afery wizowej możemy spodziewać się podobnych głosów z innych krajów, choćby ze Szwecji, gdy zorientują, że ich migranci przybywają z Polski – mówi dalej Marek Grela.

Afera wizowa. O Polsce będą mówić coraz gorzej

Według Marka Greli nie bez znaczenia dla wypowiedzi kanclerza są wątki polityczne. We wrześniu okazało się, że określana jako „prawicowo-populistyczna” partia Alternatywa dla Niemiec (AfD) prowadzi w sondażach w Brandenburgii. Ten wschodni land obejmuje dwie trzecie długości polsko-niemieckiej granicy. Wybory odbędą się tam jesienią 2024 roku.

Jak donosi dziennik „Tagesspiegel”, AfD ma 32-proc. poparcie, podczas gdy SPD rządząca landem od dekady, ma w tym regionie 20 proc. poparcia. „Partie demokratyczne mają trudności z dotarciem do ludzi, AfD zajęła wiele miejsc, w prawdziwym życiu i w świecie cyfrowym ” – napisała komentatorka niemieckiej gazety.

– Zatem niemieccy politycy będą zaostrzać wypowiedzi o Polsce. Nikt, nawet „chadecy”, nie poważają Jarosława Kaczyńskiego. Spodziewam się, że jeśli po naszych wyborach parlamentarnych u władzy utrzyma się PiS, to rzeczywiście Niemcy mogą wprowadzić stałe kontrole na granicy. Gdyby zanosiło się na wygraną opozycji, byliby bardziej skłonni do znalezienia innego rozwiązania – podsumowuje Marek Grela.

Awantury i łapanki na polsko-niemieckiej granicy

Inaczej wypowiedzi niemieckiego kanclerza interpretuje polski minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau. „Kompetencje kanclerza Niemiec w sposób oczywisty nie dotyczą toczących się w Polsce postępowań” (…) Oświadczenia w tej sprawie wskazują na próbę ingerencji we wewnętrzne sprawy państwa polskiego i toczącą się kampanię wyborczą w Polsce” – napisał w mediach społecznościowych polski polityk.

Przypomnijmy, że wznowienia stałych kontroli na granicy z Polską domagają się władze landów graniczących z Polską, czyli Saksonii i Brandenburgii, jak również policyjne związki zawodowe. Wszystko przez to, że nieposiadający legalnego prawa pobytu w UE migranci są zatrzymywani w przygranicznych niemieckich miejscowościach. Jak podał money pl, od stycznia do lipca na stronę niemiecką przeszło 14,3 tys. cudzoziemców. Około 3,3 tys. zostało odesłanych na Polską stronę do ośrodków dla cudzoziemców.

W poniedziałek opisaliśmy, że jednym z głównych centrów przerzutu migrantów stało się 20-tysięczne miasteczko Forst, leżące przy granicy z Polską i woj. lubuskim. To w tym regionie, na autostradzie zatrzymano busa z 30-osobową grupą osób z Syrii. Okazało się, że podróżowali przez Bałkany, Węgry, Słowację i Polskę. Za przerzut zapłacili „od głowy” po 8-10 tysięcy euro.

– Przemytnicy szukają różnych tras i sposobów na przerzucenie ludzi przez granicę i teraz upatrzyli sobie ten teren. (…) Codziennie mamy nawet kilkadziesiąt interwencji. Przeważnie dzwonią do nas obywatele, informujący o podejrzanych samochodach, z których wysiadają duże grupy ludzi – relacjonował w reportażu Wirtualnej Polski Jens Schobranski, rzecznik brandenburskiej policji.

 

Źródło: wp.pl

Więcej postów