Po kilkunastu miesiącach wojny i pomocy dla Ukraińców w Polsce nastawienie do uchodźców się zmienia, czego zresztą specjaliści się spodziewali.
– Zeszły rok wypełniały tylko informacje o tym, że pomagamy, jak bardzo pomagamy, jak bardzo otwieramy swoje serca. Dziś jednak widać – co przewidywali eksperci – że w dłuższym czasie musi nastąpić rodzaj erozji tego nastawienia. Co czwarty Polak (26 proc.) mówi, że jego pozytywne nastawienie do imigrantów osłabło. Ta wojna trwa już zbyt długo i pomoc też. Coraz więcej osób krytycznie ocenia Ukraińców, którzy do nas przyjechali, wytyka im, że są oni „zbyt roszczeniowi”, zbyt wiele oczekują. Nadal jednak nastroje są bardzo dobre, bo aż 56 proc. Polaków mówi, że w ich podejściu nic się nie zmieniło, a 7 proc. deklaruje nawet, że ich postrzeganie Ukraińców się poprawiło. Ta ostatnia grupa to zapewne osoby, które początkowo nie miały kontaktu z uchodźcami, może bały się, że nasi goście będą zabierać miejsca pracy czy pensje, a zobaczyli, że nic takiego się nie dzieje – mówi Interii Biznes Krzysztof Inglot, założyciel Personnel Service, ekspert rynku pracy.
Zmieniła się też forma udzielanej pomocy, dziś nastawiona jest na tych uchodźców, którzy chcą u nas zostać na dłużej, może nawet na stałe.
– Od początku mówiliśmy głośno i już w zeszłym roku rozmawialiśmy z ministerstwem pracy o tym, że trzeba stworzyć fundusze szkoleniowe, które finansowały naukę języka polskiego, pomogły wejść na rynek pracy kobietom, które przyjechały tutaj z dziećmi, bez żadnych doświadczeń w pracy za granicą. W szukaniu zajęcia na pewno pomogło im zapewnienie dostępu do mieszkań, żłobków i szkół. Nie do końca jeszcze rozumiemy jak niezwykłe rzeczy wydarzyły się w tym czasie. Przez Polskę przejechało 5,5 mln uchodźców i na początku nikt nie wiedział ile z nich tu zostanie i co będzie z rynkiem pracy, z miejscami pracy. Mieliśmy wtedy ponad 100 tys. wakatów i to one były w pierwszej kolejności zajmowane przez uchodźców – zastanawialiśmy się wtedy, co będzie z resztą gości z Ukrainy. Pomogła nam otwartość innych krajów, w tym krajów Unii Europejskiej, ale też Kanady, która dała karty pobytu dla 1,5 mln Ukraińców. Podobnie jest z Wielką, Brytanią, Holandią i Niemcami – w sumie kraje te przyjęły aż 3 mln osób. Dziś w Polsce jest 2 – 2,3 mln Ukraińców, ponad 1 mln płaci składki do ZUS-u, to bardzo dobry wskaźnik. Sytuacja ułożyła się więc bardzo szczęśliwie dla naszego kraju i dla gospodarki się ułożyła. To wręcz prawdziwy cud, bo nagły napływ 5 mln potencjalnych pracowników do gospodarki, w której pracuje 17 mln ludzi był jednak wyzwaniem – podkreśla ekspert.
Trudno robić zarzut Ukraińcom z tego, że szukają dla siebie najlepszych opcji, to że jadą dalej, tam, gdzie mogą liczyć na więcej, nie jest oznaką „niewdzięczności”, po prostu racjonalnie podejmują najlepsze dla siebie decyzje.
– Są kraje, w których na pewnym poziomie kompetencji normalne jest wynagrodzenie na poziomie 1000-1500 euro, w Polsce 3700-4000 zł. Daliśmy wszystko to, co mieliśmy, a nawet więcej. Na początku tej wielkiej fali migracyjnej miałem telefony z Berlina z… prośbami o pomoc: „pomóżcie nam, mamy tutaj 1500 imigrantów z Ukrainy, może przyślemy autokary, żeby szukali pracy w Polsce?” Odpowiadałem wtedy: „słuchajcie, macie wielką gospodarkę, dacie radę, my tu na jednym dworcu mamy cały czas kilka tysięcy ludzi, którym trzeba pomóc”. Dziś jednak kraje, które przyjęły wielu uchodźców, wchodzą w gorszą fazę, nie mają tak wielu zamówień, nie tworzą więc tylu miejsc pracy jak oczekiwano – to dotyczy Niemiec, Holandii, Szwecji… Wszędzie tam w gospodarce widać trend boczny i oczekiwanie, kiedy to się zmieni – ocenia nasz rozmówca.
Polacy nie czują zagrożenia ze strony Ukraińców na rynku pracy. Tylko 16 proc. osób uważa, że nasi wschodni sąsiedzi „zabierają nam pracę” (spadek od marca 2023 o 5 pkt. proc.) Cenimy ich jako współpracowników, bo zaledwie 16 proc. osób wskazuje, że negatywne nastawienie do Ukraińców to konsekwencja tego, że nie podoba nam się ich podejście do pracy. 12 proc. osób twierdzi, że Ukraińcy wpływają na obniżenie tempa wzrostu wynagrodzeń w Polsce.
Postrzeganie Ukraińców poprawia zresztą stosunek Polaków do innych obcokrajowców.
– Potwierdzają to najnowsze wyniki badań. 52 proc. Polaków deklaruje, że chętnie pracuje z Ukraińcami, 27 proc. – nie ma nic przeciw pracy z przybyszami z Azji, a 12 proc. – z Afryki. Nikt nie spodziewał tak dobrych wyników! To jasne, że te wyniki są kształtowane przez doświadczenie, a przecież nie jest tak, że co czwarty Polak pracuje z Azjatą i ma na ten temat wyrobioną opinię, a tym bardziej gdy chodzi o przedstawicieli państw z Afryki. Chodzi o nastawienie – wydaje mi się, że to efekt wieloletniego już doświadczenia z Ukraińcami, tego jak gładko i sprawnie odbywa się ich asymilacja, bez większych napięć. Codzienna praca obok siebie wytworzyła rodzaj zaufania, które obejmuje też osoby z Azji albo z Afryki. Rzecz jasna to nigdy nie będzie to samo, choćby dlatego, że Azjaci często nie znają żadnego języka używanego w Europie, nie mówię już o językach słowiańskich, ale nawet angielskiego – przyznaje Krzysztof Inglot.
A może ta otwartość Polaków co do pracy z innymi nacjami wynika z faktu, tego na jakim etapie jesteśmy? Może kłopoty zaczną się dopiero wtedy gdy sprowadzą tu lub założą rodziny i okaże się, że nie dla wszystkich dzieci jest miejsce w przedszkolu – czy wtedy znów ważny nie stanie się inny kolor skóry czy religia?
– Może tak być, zwłaszcza że imigranci zarobkowi z niektórych kierunków mają tendencję do zamykania się w enklawach, nie wytwarzają z Polakami więzi kulturowych czy społecznych, wolą spędzać czas w swoim towarzystwie. Być może ten poziom 27 proc. wobec Azjatów i 12 proc. wobec Afrykańczyków to maksymalny poziom zaufania. Problemy naturalnie będą się pojawiać, bo to ludzie wychowani w innej kulturze innej, czasami religii, o innym podejściu do świata i innych doświadczeniach, wielu przyjeżdża tu z miejsc mało zurbanizowanych, bardzo odmiennych od wszystkiego, co znają – to musi tworzyć napięcia. Owszem, bywają klienci, którzy deklarują, że pierwsza, nieudana próba ich zatrudnienia będzie zarazem ostatnią. Z drugiej strony społeczności szybko uczą się siebie nawzajem – ocenia założyciel Personnel Service.
Jak wpłynie na to polityka, w której pojawia się wątek straszenia imigrantami?
– Uchodźcy z Ukrainy pomogli nam zbudować 15 proc. naszego wzrostu PKB – nie ma więc wątpliwości, że imigranci wzmacniają naszą gospodarkę. Bezrobocie pozostaje niskie i stabilne, ale nie dlatego, że tworzymy wiele miejsc pracy, a po prostu z powodów demograficznych. W Europie nie ma koniunktury, wyjątkowych bodźców wzrostu, a zatem wcale nie wiadomo, czy będziemy potrzebowali dużych grup imigrantów i czy będzie opłacało się ściągać ich do Europy z dalszych kierunków. Bardziej racjonalne wydaje się dotychczasowe podejście, przyjazd imigrantów z krajów słowiańskich, pojawiają się też Gruzini. Wierzę, że być może koniec wojny będzie oznaczał też koniec reżimu na Białorusi, która stanie się krajem otwartym i stamtąd także przyjadą ludzie bliscy nam kulturowo o podobnym systemie wartości, którzy będą razem z nami pracować. Dla mnie to jest rozsądne otwieranie polskich granic – podsumowuje Krzysztof Inglot.