Plan Błaszczaka runie jak domek z kart? Zapomniał o kluczowych „ale”

Niezależny dziennik polityczny

Minister Mariusz Błaszczak zapowiedział, że wystarczą dwa lata, aby rząd Zjednoczonej Prawicy stworzył najpotężniejszą armię lądową w Europie. Czy jest to możliwe w tak krótkim czasie?

– Zbudujemy najsilniejsze wojska lądowe w Europie. Jesteśmy na dobrej drodze – powiedział Mariusz Błaszczak. – Potrzebujemy jeszcze dwóch lat – dodawał.

Od dawna Błaszczak zapowiadał, że planuje zbudować 300-tysięczną armię, kupić 1000 czołgów, 500 HIMARS-ów i 1400 nowych bojowych wozów piechoty. Plany wydają się tak ambitne, że aż nierealne. Czy jest to kolejna populistyczna zagrywka przed zbliżającymi się wyborami, czy realny, zrównoważony projekt budowy Wojsk Lądowych na miarę możliwości i potrzeb?

Wątpliwość pierwsza: Czas

Zwykły obywatel nie wie, jak długo trwają programy zbrojeniowe. A te potrafią się ciągnąć kilka dekad. W dodatku sama produkcja trwa dość długo. Dla przykładu: czołgi i haubice dostarczone z Korei Południowej nie są wcale wyprodukowane dla Polski. Były budowane z myślą o koreańskiej armii. Widać to choćby po kamuflażu, jaki nadal noszą. Po dostarczeniu jedyną oznaką polskości były naklejki w biało-czerwonych barwach.

– Budowa Sił Zbrojnych to złożony proces, który powinien być ciągły i trwać cały czas. Dlatego Ministerstwo Obrony Narodowej opracowuje i zatwierdza Plany Modernizacji Technicznej – wyjaśnia Jakub Link-Lenczowski, wydawca Militarnego Magazynu MILMAG.

W ostatnich latach Plan Modernizacji Technicznej został utajniony, więc dziś opinia publiczna nie zna kierunków, w jakich będzie podążała modernizacja armii. Ministrowie Prawa i Sprawiedliwości dość luźno traktują te dokumenty i wiele długoletnich programów z dnia na dzień zostało wyrzuconych do kosza.

– Zakupy uzbrojenia to nie tylko dostawy z polskiego przemysłu obronnego. Patrząc na strukturę zamówień i deklaracje MON, to krajowa zbrojeniówka wydaje się pełnić rolę służebną jako centrum serwisowo-remontowe z pewnymi zdolnościami do modernizacji i produkcji komponentów. Oczywiście są chlubne wyjątki – mówi Link-Lenczowski.

– Warto tu wymienić takie produkty jak bojowe wozy piechoty Borsuk, FlyEyE, Warmate, MSBS-Grot czy też pociski przeciwlotnicze Piorun. Jednak zwykle są to produkty rozwijane przez około dekadę. Sam proces wojskowych badań, odbiorów, wdrożenia, szkoleń i osiągnięcia wstępnej gotowości bojowej zajmuje kilkadziesiąt miesięcy. Niezależnie od tego, czy jest to produkt krajowy, czy zagraniczny, to trwa – dodaje ekspert.

Jak to wygląda w praktyce? Dostawa zapowiadanych przez ministra Błaszczaka 1400 bojowych wozów piechoty może potrwać nawet 24 lata! Pierwotne plany zakładają bowiem produkcje na poziomie batalionu, czyli 58 sztuk rocznie. Podobnie ma się to z innymi pojazdami – czołgami czy haubicami.

– Polska stanie się potęgą czołgową, gdy zostaną zrealizowane dostawy Abramsów i K2 wraz z amunicją oraz gdy czołgi zostaną wdrożone do brygad. Jest to proces czasochłonny, nawet nie uwzględniając czasu produkcji. A spoglądając na umowy z Amerykanami, to same dostawy potrwają dłużej niż deklarowane dwa lata – zauważa Link-Lenczowski.

Wątpliwość druga: Pieniądze

– Nie bez powodu tego typu dokumenty jak Plan Modernizacji Technicznej zakładają perspektywę 10-letnią. Budowa potężnej armii, a nawet realizacja samych założeń Ministerstwa Obrony Narodowej, to potężne obciążenie budżetu. Nie wyobrażam sobie zapłacenia za nowe samoloty, okręty nawodne i podwodne, śmigłowce, bezpilotowce, czołgi, bojowe wozy piechoty, pojazdy specjalistyczne i powołanie do służby ponad 100 tysięcy żołnierzy w ciągu najbliższych 24 miesięcy – mówi ekspert.

– Nawet gdyby czas dostaw był technicznie możliwy, zabrakłoby pieniędzy. Posiłkując się oficjalnymi danymi Kwatery Głównej NATO, Polska na nowe wyposażenie wydała w 2022 roku 20,4 proc. budżetu obronnego, co plasuje nas na 7. miejscu od końca – dodaje Link-Lenczowski.

– Oczywiście wojna w Ukrainie oraz deklaracje z ubiegłego roku zmienią te statystyki, lecz czekamy na umowy wykonawcze, które pokażą rzeczywisty poziom zakupów. Jednak jest to proces czasochłonny, który potrwa dłużej niż dwa lata – podsumowuje.

Sprawa finansowania jest znacznie bardziej skomplikowana. I utajniona. W 2022 roku tylko z wpływów z emisji obligacji przez Bank Gospodarstwa Krajowego Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych miał otrzymać 15,21 mld zł. Tymczasem Ministerstwo Finansów poinformowało, że w trzecim kwartale 2022 roku fundusz zadłużył się na 9,9 mld zł. Niedługo później MON postanowił nałożyć na działania funduszu klauzulę niejawności. W ten sposób przed podatnikami ukryto, jakie kwoty i na co się przeznacza.

Jednak nawet wspomniane 20,5 mld zł nie jest jakąś obłędną kwotą. Obecnie przy stanie armii wynoszącym 113 tys. żołnierzy na same wynagrodzenia zaplanowano 13,5 mld zł. Przy powiększeniu do 250 tys. będzie potrzebne około 30 mld zł. Do tego MON planuje utworzenie nowych jednostek. W przypadku 18. Dywizji Zmechanizowanej resort oszacował, że całkowity koszt utworzenia jednostki będzie wynosił 27 mld zł w perspektywie 10 lat. A mowa tutaj o jednostce, która nie jest budowana od zera, a w 80 proc. składa się z już istniejących batalionów!

Wątpliwość trzecia: Ludzie

Aby obsłużyć setki nowych czołgów, haubic i wypełnić etaty piechoty w batalionach zmechanizowanych, niezbędni są ludzie. Tych nadal jednak brakuje nawet dla istniejących jednostek. Wolnych jest ok. 20 tys. etatów. W tym ponad jedna trzecia to etaty oficerskie. Młodzi ludzie nie walą drzwiami i oknami do uczelni wojskowych. Z kolei awanse oficerskie dla najbardziej doświadczonych podoficerów są niemal zamknięte, co żołnierze uważają za absurd. Zwłaszcza w sytuacji, gdy awans oficerski znacznie łatwiej uzyskać poprzez służbę w Wojskach Obrony Terytorialnej czy Legię Akademicką.

– Minister Obrony Narodowej ma ambitne plany zwiększania liczebności Sił Zbrojnych i powoływania nowych jednostek, jednak to wielkie wyzwanie – mówi Link-Lenczowski. – Zaglądając do raportu NATO, w 2015 roku Wojsko Polskie liczyło 98,9 tys. żołnierzy, natomiast w 2020 roku liczebność wzrosła do 116,2 tys. W latach 2021 i 2022 odpowiednio jest to 121 tys. i 112,5 tys. Zakładam, że po weryfikacji będą to wyższe wartości, ale proszę zobaczyć, ile brakuje do deklarowanych 300 tys. A mówimy o siedmiu, a nie dwóch latach! – podkreśla ekspert.

Rozwiązaniem miała być dobrowolna zasadnicza służba wojskowa. W 2022 roku wpłynęło ok. 14 tys. wniosków o przyjęcie na szkolenie. Trwa ona do 12 miesięcy, w tym podstawowe szkolenie trwa 28 dni. W trakcie pozostałych 11 miesięcy kandydaci przechodzą specjalistyczne szkolenie. W tym czasie otrzymują ponad 4 tys. zł żołdu miesięcznie. Jednak na to, by powiedzieć, czy metoda się sprawdzi, jest za wcześnie. Dopiero za kilka lat będzie można ocenić, czy program się powiódł.

Dodatkowo brakuje doświadczonych szkoleniowców, zwłaszcza podoficerów. Tylko w Wojskach Obrony Terytorialnej brakuje około 1300 instruktorów. Nawet żołnierze Wojsk Operacyjnych narzekają na problemy z wykonaniem planu szkoleniowego. Jednym z powodów są nadgodziny wyrabiane przez żołnierzy na różnych piknikach czy spotkaniach.

Wątpliwość czwarta: Wyposażenie żołnierza

Nie można zbudować silnej armii bez odpowiednio wyszkolonych i wyposażonych ludzi. Minister Błaszczak skupił się na zakupach medialnego wyposażenia – czołgów, samolotów, haubic. Słowem wszystkiego, co ładnie wygląda w telewizji i na tle czego można się pokazać. Tymczasem wyposażenie osobiste żołnierza nadal pozostawia wiele do życzenia. Na przykład żołnierzom nie przysługują namioty, tarpy i ocieplane kurtki.

MON wychodzi z założenia, że w zimie żołnierzowi musi wystarczyć polarowa bluza i nieprzemakalna kurtka, a jeśli będzie musiał spać w lesie – karimata i śpiwór. W doktrynie Sił Zbrojnych nadal dominuje stanowisko, że żołnierze zakwaterowani są w zarekwirowanych budynkach państwowych, jak szkoły, albo prywatnych. A w polu należą im się namioty zbiorowe. Jak wielki jest to absurd pokazuje przebieg działań wojennych w Ukrainie.

– Powołując się na Dowódcę Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych, gen. Wiesława Kukułę, ludzie mają stanowić priorytet. Żołnierze powoli dostają nową broń i nowocześniejsze wyposażenie osobiste. Już teraz MON zamówił więcej kbk Grot niż dostarczono kbk Beryl. Docierają hełmy i osłony balistyczne z Maskpolu i Lubawy – wymienia Link-Lenczowski.

– Niestety, skalę potrzeb i braków pokazał kryzys na granicy polsko-białoruskiej, gdzie spotykałem żołnierzy w starych sortach mundurowych i z karabinkami Beryl A w najstarszej odmianie bez żadnych celowników optoelektronicznych. Pozostaje więc trzymać za słowo gen. Kukułę, że to się zmieni. Jednak będzie to proces czasochłonny, zwłaszcza w kontekście deklaracji rozbudowy personelu Sił Zbrojnych RP – podsumowuje ekspert.

Lista sprzętu, którego brakuje żołnierzom, jest bardzo długa. Np. na etacie pokojowym kamizelka z wkładem balistycznym przysługuje co piątemu żołnierzowi. Dopiero podczas wojny mają otrzymać je wszyscy. Nijak się to ma do zapewnień, że żołnierz ma się szkolić na sprzęcie, na którym ma walczyć. W tym przypadku główną winę ponoszą przepisy zupełnie nienadążające za rozwojem Sił Zbrojnych i zmieniającą się sytuacją.

Wątpliwość piąta: Polityka

Teoretycznie zapowiedzi ministra Błaszczaka są możliwe do zrealizowania. Resort obrony musiałby jednak wydrenować całkowicie budżet centralny, przestawić przemysł na produkcję wojskową i przywrócić zawieszony pobór do zasadniczej służby wojskowej. Są to warunki, których minister w żaden sposób nie jest w stanie spełnić.

Zapowiedź budowy potężnej armii w zaledwie dwa lata realnie nie jest możliwa do zrealizowania. Przekaz jednak pozostał i jest utrwalany przez partyjne media. Podobnie było w przypadku zakupu 500 HIMARS-ów, stu śmigłowców szturmowych czy 1000 koreańskich czołgów. We wszystkich przypadkach są to zapowiedzi, które od początku były niemożliwe do zrealizowania.

Kampanie wyborcze jednak nie tak wielkie kiełbasy serwowały wyborcom. A minister Błaszczak zdaje się, że właśnie taką rozpoczął.

Źródło: wp.pl

Więcej postów

1 Komentarz

Komentowanie jest wyłączone.