Problem inflacji niestety się nie zakończył, zadomowił się w Polsce i długo jeszcze będzie nam spędzać sen z powiek. Obawiam się, że przesypiamy dobry moment, aby opanować procesy cenowe. Uważam, że realnie grozi nam ryzyko powrotu do podwyżek stóp procentowych, bo inflacja zatrzyma się na podwyższonym poziomie i nie będzie już spadała – mówi w wywiadzie dla Business Insider Polska członek Rady Polityki Pieniężnej Ludwik Kotecki.
- Ludwik Kotecki tłumaczy, dlaczego RPP może być zmuszona do powrotu do podwyżek stóp procentowych
- Jego zdaniem walka z inflacją jest daleka o wygranej, a z przesłania prezesa NBP Adama Glapińskiego płynie zbyt duży optymizm
- – Dlatego na ten nadmierny optymizm mogę odpowiedzieć: nie jest super, nie jest super i wiem, o co mi chodzi – mówi członek RPP
Bartek Godusławski, Business Insider Polska: Czy zmierza pan w kierunku gołębiego nastawienia w polityce pieniężnej?
Ludwik Kotecki, członek RPP: W sensie, że nie jestem już zwolennikiem jej zaostrzania? Nie wiem, z czego mógłby wynikać taki wniosek, biorąc pod uwagę, że jeszcze w lutym opowiadałem się za podwyższeniem stóp procentowych o 25 pb. Problem inflacji w Polsce niestety nie zakończył się, zadomowił się w Polsce i długo jeszcze będzie nam spędzać sen z powiek.
W styczniu jednak popierał pan jeszcze podwyżkę w dwa razy większej skali, czyli o 50 pb.
Nadal uważam, że jest przestrzeń do podwyżek stóp procentowych. O marcu jeszcze nie mogę mówić, ale w lutym faktycznie skorygowałem swój wniosek w stosunku do poprzednich miesięcy. Wynikało to głównie z bardzo słabych, pogarszających się danych ze sfery realnej gospodarki za IV kwartał 2022 r., choć było to jeszcze przed potwierdzeniem przez GUS spadku PKB w ostatnich miesiącach ubiegłego roku. Mieliśmy wówczas dosyć głęboki spadek PKB w ujęciu kwartał od kwartału i niepokojącą strukturę tworzenia PKB, jeśli chodzi o perspektywy wzrostu gospodarczego w Polsce w 2023 r. Przypomnę, że koniec ubiegłego roku przyniósł bardzo duży spadek konsumpcji. To skłoniło mnie, żeby w lutym zmniejszyć apetyt na podwyżki stóp procentowych.
Na pewno w kolejnych miesiącach będę bardzo bacznie obserwował, co się dzieje w gospodarce. Pierwszy kwartał tego roku to kontynuacja tych niekorzystnych trendów. Dane miesięczne z gospodarki rysują nam bardzo nieciekawy obraz, a inflacja bije kolejne rekordy. To oznacza, że znaleźliśmy się w środowisku stagflacyjnym. Chociaż gospodarka się kręci bardzo słabo, płace realnie spadają, a konsumpcja dołuje, na inwestycje też nie można liczyć, to inflacja wciąż jest bardzo wysoka i nie widzę specjalnie perspektyw, żeby ona zaczęła spadać.
Czyli nie wierzy pan w to, że od marca-kwietnia zobaczymy niższą dynamikę cen w ujęciu rok do roku?
Roczny wskaźnik inflacji w tym roku będzie bardzo mocno obciążony efektami statystycznymi, wynikającymi z szybkiego wzrostu cen w ubiegłym roku. Te efekty będą stały za obniżaniem się tegorocznego wskaźnika, począwszy od marca, przez kilka miesięcy. Trzeba patrzeć na inne wskaźniki, inflację bazową czy indeksy wzrostu cen miesiąc do poprzedniego miesiąca. Po lutym, czyli już po zmianie koszyka inflacyjnego, który obniżył nam wskaźniki inflacji, mamy „wykonany” cel inflacyjny. Właściwie to się stało już w styczniu, kiedy inflacja w porównaniu z grudniem 2022 r. wzrosła o 2,5 proc. Po lutym to jest już 3,8 proc., czyli przekroczyliśmy nawet pasmo odchyleń od celu.
To nie jest standardowa metoda odnoszenia się do celu inflacyjnego.
Jeśli prezes NBP mówi na konferencji po ostatnim posiedzeniu Rady, że na koniec roku, w grudniu, w porównaniu do grudnia 2022 r., inflacja może wynieść około 6 proc. rok do roku, to ja przyjąłem taki wskaźnik narastający, zresztą także publikowany przez GUS, żeby monitorować, jak będzie wyglądała narastająco realizacja tej prognozy w kolejnych miesiącach. Widać, że po dwóch pierwszych miesiącach mamy już zrealizowane ponad 60 proc. z tego poziomu. Moim zdaniem z miesiąca na miesiąc ceny będą nadal rosły i te 6 proc. osiągniemy już w maju. Uważam, że ścieżka inflacji zarysowana w marcowej projekcji NBP jest nadmiernie optymistyczna, szczególnie w końcu roku i latach kolejnych. Mamy stagflacyjną gospodarkę i jesteśmy daleko od sytuacji, która mogłaby powodować jakiekolwiek zadowolenie i pozwalała formułować tak optymistyczne prognozy.
Długa droga dezinflacji
Recesja konsumpcyjna, spadające inwestycje, załamanie kredytu. Tak wygląda obraz gospodarki po rocznym cyklu gwałtownego podwyższania stóp procentowych. Inflacja zaś – przynajmniej do lutego – była na ścieżce wzrostowej. Co w takiej sytuacji ma zrobić RPP? Może poczekać, aż wpływ podwyżek jednak przełoży się w większej skali na procesy cenowe?
To, co się wydarzyło w polityce pieniężnej, jest najwyraźniej jednak wciąż niewystarczające, aby szybko obniżyć inflację do akceptowalnych społecznie poziomów. A ona dewastuje nam konsumpcję, hamuje inwestycje, zabiera nam nasze oszczędności, mocno komplikuje działalność przedsiębiorców. W piątek Międzynarodowy Fundusz Walutowy opublikował swoje najnowsze prognozy i wynika z nich, że cel inflacyjny osiągniemy dopiero w 2027 r. To jest absolutnie nieakceptowalne. W IV kwartale mieliśmy spadek konsumpcji niewynikający przecież z zacieśnienia polityki pieniężnej, ale z tego, że mieliśmy tak wysoką inflację, która przewyższała bardzo wyraźnie wzrost płac czy świadczeń społecznych. I to, mimo że mieliśmy ponad milion więcej konsumentów, czyli uchodźców z Ukrainy.
Czyli RPP musiałaby wprowadzić gospodarkę w głęboką recesję, żeby polityka pieniężna zaczęła oddziaływać w kierunku niższej inflacji?
Polska jest już de facto w recesji. W pierwszym kwartale najprawdopodobniej zobaczymy ujemną dynamikę roczną PKB. Zresztą już w ubiegłym roku widzieliśmy silnie spadający wzrost gospodarczy. Od II kwartału 2022 r. znajdujemy się w takiej „niepodręcznikowej” recesji. Problemem jest jednak to, że jednocześnie inflacja trzyma się na wysokim poziomie, pogłębiając te recesyjne problemy. Paradoksalnie w tym wszystkim pomagają nam nasze problemy demograficzne. One bronią nas przed wzrostem bezrobocia.
Dlaczego w takiej sytuacji chce pan mniejszych podwyżek stóp procentowych, skoro główny mandat RPP to walka z inflacją?
Powód jest właściwie jeden – w gospodarce dzieje się bardzo źle. To, co stało się z konsumpcją, było dla wielu ekonomistów szokiem. Dlatego uznałem, że skoro koniunktura tak bardzo osłabła, to i proces właściwej, nie statystycznej, dezinflacji powinien się wkrótce rozpocząć. Teraz jest pytanie, czy ta ocena jest właściwa. Na razie tego nie widzę, pomimo zamrożenia cen energii czy gazu, ograniczenia wzrostu cen paliw przez PKN Orlen i zmian w koszyku inflacyjnym. Nadal rośnie też inflacja bazowa. A przecież w kolejnych kwartałach oczekuje się stopniowego ożywienia w gospodarce. To raczej będzie ograniczać szanse na trwale niższą inflację.
Z pana wypowiedzi wynika głęboki sceptycyzm co do procesów dezinflacyjnych, a obniżanie się dynamiki cen widzi pan głównie w efektach statystycznych?
I interwencjach administracyjnych. Chciałbym się mylić, ale obawiam się, że inflacja jeszcze długo pozostanie na poziomach dwucyfrowych. Być może nawet na koniec tego roku ona wciąż będzie dwucyfrowa, czyli symbolicznie powyżej tych 10 proc.
Jednocyfrowa zagadka
Ktoś może powiedzieć złośliwie, że w lutym też prognozował pan, że to będzie 20 proc., a było 18,4 proc.
Tylko pamiętajmy, że 18,4 proc. wynika wyłącznie z tego, że zamiast sygnalizowanych podwyżek cen energii o 20-30 proc. od stycznia, mieliśmy zamrożenie tych cen. To tłumaczy całą tę różnicę. Jeszcze w grudniu te 20 proc. było konsensusem rynkowym. Także analitycy NBP prognozowali, racjonalnie przecież, że przekroczymy 20 proc. Nawet zmiana koszyka inflacyjnego przez GUS by tu nie pomogła.
Przed wyborami też można się spodziewać jakichś ruchów np. po stronie cen paliw, które doprowadzą do jednocyfrowej inflacji za wrzesień.
Moje wątpliwości dotyczące tego, czy inflacja w tym roku będzie jednocyfrowa, opierają się na dwóch założeniach. Pierwsze to, czy państwo będzie interweniowało i zaburzało procesy cenowe. Po drugie, jeśli okaże się, że mamy głębszą recesję w konsumpcji, to wówczas powinna obniżyć się także dynamika cen konsumpcyjnych. Zakładam jednak, że gospodarka już od II kwartału będzie się kręciła nieco szybciej, chociaż to nie będzie takie odbicie jak po pandemii. Z dołka tym razem będziemy wychodzili bardzo powoli, stopniowo. Jeśli ten scenariusz się zmaterializuje, to wówczas inflacja nie będzie spadała tak szybko, jak niektórzy oczekują.
Czy nie lepiej w takim razie poczekać kilka miesięcy, obserwować gospodarkę, procesy cenowe i ewentualnie wrócić do cyklu podwyżek?
W polityce pieniężnej złotą zasadą jest, że lepiej zadziałać trochę szybciej i trochę bardziej niż mniej i wolniej. To, że mamy inflację prawie 20 proc., wynika w dużej mierze z tego, że Rada, szczególnie poprzedniej kadencji, zadziałała zbyt późno i za słabo. Ta wstrzemięźliwość doprowadziła do rozlania się inflacji na całą gospodarkę i utrwalenia się jej na jednym z najwyższych poziomów w UE. Trudno będzie teraz ten proces odwrócić. Obniżenie inflacji z 18 do 12 proc. jest o wiele łatwiejszym procesem niż z 8 do 2 proc. To są dwie różne historie. Boję się, że w kolejnych 3-4 latach będziemy się o tym boleśnie przekonywali.
MFW, na który się pan powołał, stwierdził w jednym z poprzednich raportów, że RPP nie spóźniła się z podwyżkami.
Myślę, że w tej sprawie analitycy Funduszu się pomylili. Tak późna i słaba reakcja RPP może do pewnego stopnia być wyjaśniona tym, że Fed i Europejski Bank Centralny też się spóźniły. Nie tylko nasz bank centralny popełnił błąd. Tylko że duża część bankierów centralnych do swojej pomyłki się przyznaje, otwarcie o tym mówi i stara się naprawić ten błąd. Odpowiadając na pytanie, czy nie warto poczekać, mogę tylko powiedzieć: przecież od pół roku Rada czeka i nic nie robimy. Z poglądem większości RPP się w tym zakresie nie zgadzam, co można zobaczyć w wynikach głosowań, podczas których konsekwentnie podnosiłem rękę za umiarkowanymi podwyżkami stóp procentowych. Szkoda także, że nie udało się wprowadzić jakiejś formy zaostrzenia ilościowego.
Rząd sypnął piachem w tryby
Pewnego rodzaju usprawiedliwieniem dla RPP może być polityka fiskalna, która w ubiegłym roku była bardzo luźna, czyli proinflacyjna i trudno oczekiwać, że w roku wyborczym będzie inna.
Błędy w polityce budżetowej także się mszczą. RPP zacieśniała w 2022 r. politykę pieniężną, a w tym samym czasie polityka budżetowa i fiskalna robiły wszystko, żeby obniżyć skuteczność naszych działań. Mam tutaj na myśli przede wszystkim wakacje kredytowe, wprowadzenie 13. i 14. emerytury czy inne świadczenia. Podobne ryzyka dostrzegam w tym roku, choć możliwe, że skala poluzowania fiskalnego będzie mniejsza, bo w związku ze spowolnieniem gospodarczym w budżecie będzie mniej pieniędzy. Spowolnienie gospodarcze zbierze bowiem żniwo także w postaci mniejszych dochodów budżetowych. Widzimy to już w sięgnięciu do Funduszu Rezerwy Demograficznej, czyli poszukiwaniu finansowania w innych miejscach niż wpływy z podatków czy zadłużanie się poza sektorem finansów publicznych. Wysoka inflacja w Polsce jest wynikiem splotu okoliczności zewnętrznych i błędów w krajowej polityce fiskalnej i monetarnej. Dlatego, nawet jeśli ustąpią czynniki zewnętrzne albo będą oddziaływać w kierunku niższej dynamiki cen, to wewnętrzne czynniki będą ograniczać spadek inflacji, który będzie procesem powolnym i trudnym.
Jakby pan ocenił prawdopodobieństwo powrotu RPP do podwyżek? Rynek, ekonomiści już w to nie wierzą.
Zależy, o jakiej perspektywie czasowej mówimy. Jeśli chodzi o kwiecień, to nie widzę takiej możliwości, ale to Rada zdecyduje. Zwrócę jednak uwagę na innych fakt. W październiku i jeszcze w listopadzie ubiegłego roku część członków RPP mówiła, że w 2023 r. możliwe są obniżki stóp procentowych. Teraz tej narracji właściwie już nie ma. Nawet jeśli większość członków RPP nie głosuje za podwyżkami, to przynajmniej w warstwie retorycznej nie dopuszcza możliwości obniżenia stóp procentowych. To jest pewien postęp, bo jest za wcześnie na mówienie o rozluźnianiu polityki pieniężnej. Projekcja inflacyjna jest przygotowana przy braku zmian stóp procentowych, czyli w horyzoncie 2025 r. zakłada utrzymanie głównej stopy NBP na poziomie 6,75 proc. Mimo tego założenia inflacja nie wraca w tym okresie do celu banku centralnego, czyli 2,5 proc. Uważam, że realnie grozi nam ryzyko powrotu do podwyżek stóp procentowych, bo inflacja zatrzyma się na podwyższonym poziomie i nie będzie już spadała.
Jakim poziom ma pan na myśli?
Niestety prawdopodobnie dwucyfrowy. W kilku najbliższych miesiącach zobaczymy, jak inflacja w ujęciu rok do roku będzie się obniżała. Jest to zdeterminowane tym, co działo się w zeszłym roku z cenami, wysokim punktem odniesienia dla cen. Jeśli jednak ona się zatrzyma, to RPP jako całość stanie przed pytaniem, czy należy wrócić do podwyżek.
Nie jest super
Rysowany przez pana scenariusz nie jest bliski optymizmowi prezesa NBP z konferencji po posiedzeniach RPP.
Te konferencje upływają pod hasłem: „jest super, jest super, więc o co wam chodzi”, cytując słowa piosenki T.Love. To jest w mojej opinii zbyt duży optymizm. Chyba jednak nie jest tak super, patrząc na sytuację gospodarczą Polski, a mi chodzi o szybki powrót do jednocyfrowej, niskiej inflacji. Nie możemy na to czekać trzy lata.
W ostatnich miesiącach jednak na rynkach i wśród ekonomistów wielką karierę robi słowo dezinflacja, którą ma napędzać spadek cen surowców energetycznych czy cen żywności.
Nie widzę tego w danych i prognozach, które pokazują mi recesję, bardzo wysoką inflację i spadek realnych wynagrodzeń, rent i emerytur. Jak w takich warunkach można mówić, że wszystko jest już pod kontrolą? Obawiam się, że przesypiamy dobry moment, aby opanować procesy cenowe. Zmiany w polityce pieniężnej przecież nie wpłyną na inflację w kwietniu czy maju. Trzeba rozmawiać dzisiaj o inflacji, jaka będzie za rok, bo na nią mamy potencjalnie wpływ. Dlatego na ten nadmierny optymizm, mogę odpowiedzieć: nie jest super, nie jest super i wiem, o co mi chodzi.
Źródło: businessinsider.com.pl