Szczegóły tajnej akcji grupy polskich pirotechników w Ukrainie ujawnia dziennikarz Wirtualnej Polski Szymon Jadczak, który dopiero po zakończeniu misji mógł uchylić rąbka tajemnicy o niebezpiecznych zadaniach, jakie zobowiązali się wykonać polscy mundurowi.
Wszystko zaczęło się pięć miesięcy wcześniej, gdy Ukraińcy zwrócili się z apelem do członków grupy ATLAS (policyjnej grupy zadaniowej, zrzeszającej specjalne jednostki kontrterrorystyczne Unii Europejskiej) o pomoc w rozminowywaniu terenów, z których wycofali się Rosjanie.
Oficjalnie państwa sojuszu NATO nie są stroną konfliktu, dlatego w grę wchodziło jedynie wysłanie pirotechników policyjnych. Jak ujawnia WP.pl, tylko Polska odpowiedziała na apel Ukraińców. „Inne kraje uznały, że misja w kraju objętym wojną jest zbyt niebezpieczna” — czytamy na łamach portalu.
Reszta tekstu pod materiałem wideo.
Jak relacjonuje Wirtualna Polska, do Ukrainy pojechali wyłącznie ochotnicy. Oprócz policyjnych pirotechników zgłaszać mogli się także ratownicy medyczni, którzy mieli zabezpieczać ich pracę oraz członkowie zespołów bojowych, których zadaniem miała być ochrona członków polskiej misji. Ostatecznie kontyngent, który wyruszył z Polski do Ukrainy w październiku, liczył 98 osób i dwa psy przeszkolone w wykrywaniu ładunków.
Wśród zadań wykonywanych w Ukrainie przez Polaków było m.in. oczyszczenie terenu jednego z podkijowskich lotnisk, czy neutralizowanie pułapek, które Rosjanie zostawiali w opuszczonych budynkach oraz na drogach.
Pomimo ogromnego niebezpieczeństwa i pracy w miejscach zniszczonych ciężkimi walkami, misja zakończyła się sukcesem. W środę, po prawie pięciu miesiącach służby, wszyscy bezpiecznie wrócili do Polski. Łącznie Kontyngent Humanitarny Policji usunął 2 tys. niebezpiecznych przedmiotów i rozminował ponad 340 tys. metrów kw.
źródło : Wirtualna Polska