Prawo i Sprawiedliwość ma wyborczy plan, który zapewnić ma partii Jarosława Kaczyńskiego trzecią kadencję z rzędu. Władza zamierza w roku wyborczym ponownie hojnie sypnąć pieniędzmi, postawić na swych listach na najbardziej znanych polityków, a także zapolować na Donalda Tuska.
- Partia rządząca już za chwilę ruszy w Polskę z serią konwencji programowych, na których paść mają konkretne obietnice finansowe m.in. dla emerytów, nauczycieli, młodych, przedsiębiorców oraz rodzin
- W zaciszu gabinetów trwa dyskusja o „lokomotywach” na listach wyborczych. Namawiani do powrotu do Sejmu przez samego prezesa mają być niektórzy europosłowie PiS
- Sztab wyborczy pracuje na Nowogrodzkiej już pełną parą, skupiając się przede wszystkim na kreowaniu medialnych przekazów i narzucaniu tematów
Na dziewięć miesięcy przed wyborami Prawo i Sprawiedliwość dopina swój plan na kampanię. Kierownictwo partii rządzącej szykuje się na długi i wyczerpujący wyborczy marsz po trzecią kadencję, którego stawka jest wyjątkowa.
Nigdy tak wcześnie PiS nie powoływało ani sztabu wyborczego, ani nie rozpoczynało de facto kampanii. Wszyscy w ścisłym partyjnym kierownictwie na czele z Jarosławem Kaczyńskim zdają sobie bowiem sprawę, że jeśli przegrają te wybory, to prawdopodobnie nigdy już nie odzyskają władzy, a sama partia może się podzielić i rozpaść.
A wygrana opozycji oznaczać będzie pełen reset z cofnięciem najważniejszych zmian zwłaszcza w sądownictwie do stanu z 2015 r. oraz przejęcie wszystkich instytucji państwa w tym kluczowych państwowych spółek, będącym dziś zapleczem finansowym obietnic socjalnych rządu i wszelkiej maści tarcz finansowych.
PiS szykuje tłustą „kiełbasę wyborczą”
A nowych obietnic rządu, jakie złoży w tej kampanii zarówno premier Mateusz Morawiecki, jak i prezes Kaczyński, ma nie zabraknąć. Liderzy partyjni już za chwilę mają ruszyć z serią konwencji programowych, podczas których znowu sypnąć mają publicznym groszem. I to niemałym.
Z informacji Onetu wynika, że na pierwszy ogień padną hojne obietnice dla rolników, przedsiębiorców, a także dla nauczycieli i służby zdrowia.
Wśród pomysłów, które są obecnie dyskutowane, mają znajdować się nowe ulgi podatkowe, programy wsparcia dla wsi czy waloryzacja świadczeń w ramach programu 500 plus. Słowem: to, co zabrała ludziom inflacja i wprowadzony przed rokiem Polski Ład, teraz władza będzie chciała wyrównać przynajmniej w jakimś dużym procencie.
Zresztą już rządzący zaczęli sezon przymilania się do wyborców, ogłaszając ustami premiera Mateusza waloryzację rent i emerytur o ponad 20 proc. Co w połączeniu z wypłatami 13. i 14. emerytur będzie z pewnością niezłym prezentem dla emerytów i rencistów tuż przed wyborami.
A dla opozycji, która nie może zdecydować się, czy po przejęciu władzy podniesie wiek emerytalny, oznacza to na tym polu już teraz wręcz wyborczą kapitulację.
Nie inaczej PiS zamierza rozegrać opozycję na innych polach, pokazując za każdym razem swoją sprawczość już tu i teraz, a nie dopiero po wygranych wyborach.
Wspólna lista z ziobrystami i „lokomotywy” wyborcze
W tym samym czasie w zaciszu partyjnych gabinetów trwa ożywiona dyskusja o kształcie list wyborczych. Jak słyszymy, w proces ten osobiście jest zaangażowany sam Kaczyński, który ma namawiać swoje partyjne koleżanki i kolegów do pociągnięcia list.
Nasi rozmówcy na Nowogrodzkiej zwracają uwagę, że przy tych wyborach szczególne znaczenie będzie miało to, kto stoi na czele listy. Zwłaszcza że PO zamierza ściągać na listy swoich eurodeputowanych. – Muszą być to politycy, którzy cieszą się największym zaufaniem wyborców i największą popularnością – słyszymy.
Z tego właśnie powodu namawiani do powrotu w ławy sejmowe mają być niektórzy europosłowie PiS.
W partii mówi się o starcie w jesiennych wyborach m.in. byłej premier Beaty Szydło czy wciąż jednego z najbardziej wpływowych ludzi w PiS – Joachima Brudzińskiego.
To, co jest już przesądzone, to wspólny start z PiS-em zarówno Republikanów, jak i Solidarnej Polski. Ci, którzy liczyli na polityczny rozwód partii Zbigniewa Ziobry z Nowogrodzką, będą tym razem musieli zadowolić się kolejnymi wewnętrznymi intrygami, podważaniem wiarygodności premiera czy przepychankami związanymi z tworzeniem list wyborczych.
Tego wszystkiego zapewne w najbliższych miesiącach nie zabraknie, a stronnicy ministra sprawiedliwości będą robić, co tylko będą w stanie, aby przynajmniej obronić status quo odnośnie do posiadanych mandatów w parlamencie.
Nie będzie to jednak takie proste zadanie, bowiem – jak słyszymy od naszych rozmówców – Solidarna Polska nie ma zbyt dużo asów w tej pokerowej rozgrywce z PiS-em.
Ponadto Kaczyński będzie starał się, by nie popełnić ponownie błędu, jaki zrobił w 2019 r., gdzie koalicjanci z SolPol-a, jak i z Porozumienia Jarosława Gowina weszli do Sejmu z kilkunastoma mandatami.
Pozwoliło im to w trakcie dobiegającej końca kadencji, niejednokrotnie stawać w poprzek planom Nowogrodzkiej, co o mały włos nie doprowadziło do rozpadu koalicji i utraty większości.
Tego błędu Kaczyński będzie chciał teraz uniknąć, co nie oznacza, że „jedynek” nie dostaną Zbigniew Ziobro czy Patryk Jaki, jeśli ten ostatni zdecyduje się porzucić mandat w Brukseli i wykorzystując swoją popularność, pociągnąć listę, w którymś z dużych miast.
Kaczyński wytnie ludzi premiera?
Jedną z największych niewiadomych jest to, czy ludzie premiera Morawieckiego znajdą się na listach wyborczych PiS-u. To pytanie zadaje sobie dziś wielu polityków partii rządzącej.
Oczywiście sam szef rządu z automatu stanie na czele jednej z list i tak jak Ziobro będzie miał za zadanie odegrać skrupulatnie rozpisaną rolę w trakcie kampanii.
Ale czy oprócz niego znajdzie się miejsce dla jego najbliższych współpracowników jak np. dla ministra Michała Dworczyka uwikłanego w aferę e-mailową? To nie jest już takie pewne. A wręcz panuje przekonanie, że ludzie Morawieckiego zostaną raczej wycięci z list, a już na pewno z tych miejsc, które dają szanse na wejście do Sejmu.
Sztabowcy od „czarnego PR-u” zapolują na Tuska
Choć do jesiennych wyborów pozostało jeszcze sporo czasu, to powołany jeszcze w zeszłym roku sztab wyborczy pracuje na Nowogrodzkiej już pełną parą. Na jego czele stoi Tomasz Poręba, który dziś jest, jak niegdyś Jacek Kurski, naczelnym spin doktorem partii Kaczyńskiego.
Choć zasiada od trzech kadencji w Parlamencie Europejskim, to właśnie w jego ręce prezes PiS powierzył stery kampanii do krajowego parlamentu. I był to, wydaje się, najlepszy wybór dla Prawa i Sprawiedliwości.
Jak słyszymy, Poręba niemal codziennie spotyka się lub jest w kontakcie zarówno z rzecznikiem rządu Piotrem Müllerem, jak i rzecznikiem PiS Rafałem Bochenkiem. To właśnie to trio planuje każdego dnia przekaz partyjny, który trafia do wszystkich parlamentarzystów i ministrów Zjednoczonej Prawicy. A także do zaufanych mediów i ich pracowników.
W partii rządzącej – jak słyszymy z proszących o zachowanie anonimowości źródeł – niektórzy śmieją się z dość częstych ostatnio wspólnych konferencji Müllera i Bochenka, które mają poprawić spójność w przekazie. Gdy w rzeczywistości wszyscy wiedzą, jak wiele dzieli obu młodych rzeczników należących do frakcji, które w obozie władzy niejednokrotnie się zwalczały. Na czas kampanii topór wojenny jednak musiał zostać zakopany.
Nieprzypadkowo w sztabie znaleźli się także – jak pisaliśmy pod koniec roku w Onecie – Anna Plakwicz i Piotr Matczuk, zaufani doradcy wizerunkowi byłej premier Beaty Szydło z czasów jej premierostwa.
To właśnie ta dwójka speców od czarnego PR-u w 2017 r. wzięła na siebie niewdzięczną misję, której nie chciał dla rządu zrobić nikt inny. W ramach kampanii realizowanej pod hasłem „Sprawiedliwe sądy” zorganizowali publiczną nagonkę na sędziów, którym prezes Kaczyński wypowiedział wojnę. Za co zostali hojnie wynagrodzeni.
Teraz duet ten dostał na czas wyborczej kampanii nowy cel. Mają zapolować na największego wroga Kaczyńskiego, jakim jest Donald Tusk. Ten wizerunkowy atak na byłego premiera i lidera PO już się zaczął.
Nieprzypadkowo w ostatnich dniach politycy PiS przypuścili przygotowany medialnie atak, w którym przypisują Tuskowi i jego Platformie strzelanie do strajkujących górników w 2015 r., próbując wręcz zrobić analogię do tragicznych wydarzeń sprzed kopalni „Wujek”, gdzie władze komunistyczne dokonały masakry.
Zabieg ten jest świadomy i z pełną premedytacją precyzyjnie obliczony na wywołanie negatywnych skojarzeń.
Nie przeszkadza sztabowcom PiS jednak fakt, że w 2015 r. policja użyła gumowych kul przeciwko górnikom, którzy rzucali kamieniami podczas strajku. To prawda, że ucierpieli wówczas postronni górnicy, ale czynienie analogi do zbrodni, jakiej dopuściła się władza ludowa w „Wujku”, która strzelała do górników, jest ogromnym nadużyciem i elementem brudnej kampanii.
Nie inaczej jest z wyciągnięciem Tuskowi wizyty w Moskwie u Władimira Putina sprzed 15 lat. Z jednoczesnym stwierdzeniem, że spowodowała ona tragiczne wydarzenia, doprowadzając do uzależnienia Polski od Rosji.
Faktem jest, że wiele decyzji podjętych przez rząd Tuska było na rękę interesom Rosji m.in. wieloletnie niekorzystne umowy gazowe. Jednak granie właśnie teraz tą kartą, gdy za naszą granicą trwa wojna, jest także dość nieczystym chwytem.
Lecz wszystko wskazuje, że właśnie taka brudna i pełna ciosów poniżej pasa będzie nadchodząca kampania.
Im bliżej będzie do wyborów, tym ten negatywny przekaz będzie silniejszy i powielany zarówno w mediach państwowych, jak i tych, które kontroluje państwowy energetyczny gigant, jakim jest PKN Orlen.
Dokończyć chcą „dobrą zmianę”
Wewnętrzne sondaże partii rządzącej – do których wyników dotarł Onet – wskazują, że obecnie PiS, startując razem ze swoimi koalicjantami, może liczyć na około 36 proc. poparcia z możliwością – jak podkreślili autorzy tego badania – uzyskania w wyborach przy korzystnym trendzie nawet ponad 40 proc. głosów wyborców.
Jeśli rzeczywiście tak rozkładają się obecnie preferencje wyborcze Polaków, to partia Kaczyńskiego zrobi absolutnie wszystko, by rządzić przez kolejną kadencję samodzielnie.
Tylko wtedy będą mogli dokończyć to, co zaczęło się w 2015 r., a co tylko przewrotnie nazywało się „dobrą zmianą”.
Źródło: Onet