Były szef Dowództwa Operacji Specjalnych (COS) i Dyrekcji Wywiadu Wojskowego (DRM) gen. Christophe Gomart przedstawił swoją analizę dotycząca dostaw czołgów ciężkich dla Kijowa i konsekwencji ich przyszłej obecności na froncie.
Przypomnijmy, że Francja rozważa dostawę Ukrainie swoich czołgów Leclerc. 25 stycznia, po długim „okresie namysłu”, Niemcy i Stany Zjednoczone sformalizowały wysłanie czołgów ciężkich Leopard i Abrams. Czy to punkt zwrotny wojny? – pyta francuski generał.
Gen. Gomart wskazuje, że od początku wojny „przechodzimy od jednej rundy do drugiej”. Dodaje, że na początku konfliktu Zachód nie chciał dostarczać uzbrojenia, a potem ostatecznie zgodził się na dostawę pocisków przeciwpancernych i przeciwlotniczych krótkiego zasięgu.
Nie chcieli dawać kolejnych broni, które w końcu wysłali. Niechętnie odnosili się również do pocisków przeciwlotniczych średniego zasięgu i pojazdów opancerzonych. To też minęło. Wysyłanie czołgów ciężkich jest zgodne z tą samą logiką – dodaje generał.
Jego zdaniem, Ukraina chce wykorzystać czołgi do przebijania się przez linie obrony rosyjskiej. Chociaż Rosjanie wznowili ofensywę, nie udało im się osiągnąć żadnego prawdziwego przełomu. Ukraińcy z „wkładem zachodnim” chcą zrobić to samo. Chcą odwrócić równowagę sił przy wsparciu zachodnich czołgów.
Gomart wskazuje, że różnorodność dostarczanych czołgów (Challenger 2, Abrams, Leopard 2, itd.) będzie jednak „prawdziwym logistycznym bólem głowy”. „Nie jestem pewien, czy wysłanie tych czołgów zmieni zasady gry” – dodaje.
Jego zdaniem nie będzie to żaden punkt zwrotny, ale mamy do czynienia z kolejnym „etapem” dozbrajania Ukrainy. To droga bez powrotu. Następny krok już jest – dorzuca i wskazuje na prośbę Wołodymira Zełenskiego o samoloty bojowe i rakiety dalekiego zasięgu. Zachód jest gotowy do pomocy, a istnieje taka presja, wywierana zwłaszcza przez prezydenta Ukrainy, że nie ma innego wyjścia, jak tylko… dostarczać coraz więcej broni – mówi francuski generał.
W sumie jedna z wielu opinii na temat wojny na Ukrainie, ale warto zwrócić uwagę, że wspieranie Kijowa wcale nie jest popularne także nad Sekwaną.